Pireneje listopad 14 Masyw Mauberme cz 3- Urets

<—Piękna pogoda, która pozwoliła mi na nocne fotografowanie utrzymała się. Rano nadal świecił księżyc, a widoczna przez teleobiektyw wykuta w skale ścieżka do Urets wyglądała na raczej przechodnią. Doszliśmy do niej okrążając dolinę, mniej więcej po poziomicy. Były znaki. Było też więcej górniczych ruin i nie całkiem jeszcze zamarznięty staw. Za nim weszliśmy w trawers zacienionej i coraz bardziej stromej ściany. Zmieniłam aparaty i analogowych zdjęć niestety brakuje.  Cyfrówkę wyjęłam tylko na chwilkę w wąskim i niewygodnym miejscu próbując sfotografować lodowe sople. Narosło ich mnóstwo. W wiele „lodów” powmarzały kłosy traw i zaschłe kwiaty.

Ścieżka fragmentami bardzo eksponowana. Chodnik kilkukrotnie urywał się i musieliśmy kawałek obejść, nie mieliśmy z tym jednak żadnego problemu. Jedynym kłopotem okazała się zlodowaciała lawinka. Nasypała nam na półkę (szeroką w tym miejscu na około 70 cm) zgrabną kupkę. Pod nami ze 200 m pionu przed nami wysoki na metr i długi na jakieś 2 metry lód. Obok ściana.  Jose chciał początkowo wracać, ale udało nam się to pokonać w rakach. Niezbyt przyjemne, ale nie takie straszne jak się wydawało. Dalej ścieżka zwęziła się, pojawiły się łańcuchy. Przydatne przy oblodzeniu. Szlak wszedł potem w łatwiejszy teren, wyszedł na słońce. Zupełnie inny świat! Odpoczęliśmy (od zimna) pod ścianą zamkniętego schronu z drzwiami ozdobionymi kartką: „w razie potrzeby zadzwoń” (intrygującą bo nie było sieci) i wróciliśmy na ostatni fragment trawersu prowadzący do Urets.

Po kopalniach zostały tu tylko nieliczne wieże, natomiast schronisko (bezobsługowe) okazało się wygodne, czyste i piękne. Nic dziwnego, że spotkaliśmy obok kilka osób. To nas skusiło żeby spróbować jeszcze przez zmrokiem wdrapać się na Port Urets. Był  ślad. Bez kluczenia powinno to pójść raczej szybko. Zdążyliśmy, ale lecąc po coraz mocniej zawianej ścieżce zapomnieliśmy nabrać wody. To około 600 metrów w górę, a ostatni odcinek (bardzo stromy) nie był łatwy. Wiało tam niemiłosiernie.

Malutka cabana usytuowana na samej grani okazała się zajęta. Były tam już dwie osoby. Nic dziwnego mieliśmy 11 listopada. We Francji, tak jak u nas długi, wolny weekend. Młodzi Francuzi, bardzo mili. Ja i dziewczyna zajęłyśmy (jedyne) dwie prycze, panowie wylądowali na podłodze. Gdyby ktoś jeszcze przyszedł byłby prawdziwy kłopot- nie zostało nam już ani troszkę miejsca.

Tak naprawdę nikt już by chyba nie zdążył. Ściemniło się niemal natychmiast, a wichura dosłownie wywracała. Uszczelniliśmy drzwi derką- zawieszoną jako kurtyna (żeby nie nawiewało nam do środka śniegu) i staraliśmy się jak najmniej wychodzić. Nawet skorzystanie z toalety było trudne. Wiał prawdziwy huragan. To 2500 metrów i wystawiona na wszelkie przeciągi grań. Nie udało mi się zrobić zdjęcia. Żałowałam, bo po francuskiej stronie aż po horyzont ciągnęło się morze świateł. Możliwe, że widać stamtąd nawet Tuluzę. To naprawdę piękne noclegowe miejsce. Tylko bardzo malutkie :)—>

PS: analogowe zdjęcia dokleję potem

Share

Mines de Bentaillou

<—Mines de Bentaillou działały od 1850 roku do połowy 20-tego wieku. Budynki umieszczono 1900 metrów nad poziomem morza, złoża rud cynku i ołowiu wydobywano nawet na 2400 metrów. W szczytowym okresie kopalnie zatrudniały ok 500 osób (według wikipedii- nieletnich). Okoliczne wsie (dzisiaj niemal wyludnione) zamieszkiwały wtedy tysiące ludzi, a cały rejon przeżywał wielki rozwój. Kopalnie powstawały po obu stronach granicy i do dzisiaj można odnaleźć ich pozostałości w wielu dzikich i mało uczęszczanych dolinkach Haute Ariege i Val d’Aran. Większość to ruiny, w Bentaillou  zachowały się nie tylko budynki, ale też resztki telefericque (czyli wyciągów, którymi wiek przed helikopterami transportowano dosłownie wszystko, a w każdym razie wszystko to, czego nie udźwignęły muły), szyby, sztolnie i wykute kiedyś ręcznie skalne chodniki i drogi. Po górach walają się części górniczych urządzeń i maszyn. Te miejsca nie są całkiem zapomniane. Przecina je siatka niepopularnych, ale znakowanych szlaków. Okoliczne gminy walczą o pieniądze na odrestaurowanie ruin. W jednym z budynków Bentaillou (podobnie jak w Urets i Liat) urządzono prowizoryczny schron, teren kopalni przecina szlak GR10. Powietrznym i miejscami bardzo eksponowanym chodnikiem poprowadzono znakowany szlak do Urets.

4 lata temu w środku wyjątkowo surowej zimy nocowaliśmy już w Bentaillou. Sponad śniegu wystawały wtedy tylko szczyty budynków, a wichura i śnieżyca skutecznie zniechęciły nas od myszkowania po zakamarkach kopalni.

Teraz było zupełnie inaczej.Rozłożyliśmy znalezione w schronie polowe łóżka, ugotowaliśmy obiad. Jose położył się, a mi zachciało się jeszcze na chwilkę wyjść i spróbować sfotografować to, na co pozwalała mgła. Miałam ogromne szczęście i już w trakcie naświetlania pierwszej fotki znad gęstych i nieprzezroczystych chmur wynurzył się księżyc. Pełnia to mnóstwo światła. 30 sekund zupełnie wystarcza do fotografowania więc pomimo tego, że nawet nie zawiązałam butów (przecież wyszłam tylko na kilka minut!) spędziłam ponad półtorej godziny łażąc po coraz piękniej oświetlonych, ośnieżonych ruinach. Łaziłabym dłużej, ale na tyle wystarczyła bateria. W księżycowym świetle kopalnie wyglądały magicznie. Śnieg skrzył się, po dalekich szczytach snuły się mgły. Puste, pozamykane budynki z dziwnymi śladami dawnej i współczesnej obecności ludzi intrygowały, tym bardziej, że nie wiedziałam co czeka te ponad stuletnie, ale ruiny. Czy ktoś zagospodaruje je i urządzi  muzeum? Czy może wszytko to rozpadnie się i zniknie? Wróci do natury? Osiągniecie kilku pokoleń Francuzów i Hiszpanów czy epizod zagubiony w milionach lat historii tych gór…?—>

Share
Translate »