Hiszpania pieszo cz9 Asturia-góry

Wyszłam z Cangas d’Onis GR109. W nazwie miał Cordiliera Cantabrica, ale góry obchodził wielkim łukiem. Nie żeby był nudny. Biegł blisko ludzi. Raz, kiedy spytałam we wsi gdzie można by rozbić namiot zaproszono mnie do wykoszonego ogródka i zaoferowano prysznic. Raz kiedy zagubiłam się w ślicznym miasteczku pani, która mnie zobaczyła przez okno zaoferowała pranie i prysznic, dostałam tam też pyszny obiad i tortillę de patatas na drogę. W innym miejscu w górach nie znalazłam źródła i musiałam poprosić o wodę w letnim domku przerobionym z pasterskiej cabany. Ślicznym! Rzecz jasna na wodzie się nie skończyło. Było i jedzenie i prysznic i prowiant. W Asturii żyją niezwykli ludzie. Tak gościnnych spotykałam dotąd tylko na wschodzie. W Armenii w Gruzji. Z tego powodu nie było mi żal wysokich gór dopóki ich nie zobaczyłam. Ubiña la Mesa pod światło wyglądała jak Dolomity. Natychmiast porzuciłam GR109. Ponieważ nie miałam prawdziwych map wysłałam Leśnej plan gdzie by mnie szukać gdybym się zgubiła i wbiłam się w straszliwe chaszcze. Okazało się, że na północnej stronie gór przywraca się naturalną roślinność. Nie wiem czy taki był plan, ale po zaprzestaniu wypasu odrosły jeżyny, kolcolisty i orlice. Nawożone latami więc wysokie na 2,5m. Masakra! Na szczęście po jakiś 5km wyszłam na hale. Rano spotkałam pasterzy powiedzieli mi jak dalej iść, ale nie wiem czy dobrze zrozumiałam, bo wbiłam się w ciąg eksponowanych półek używanych chyba głównie przez kozice, których tam mnóstwo. Tak czy siak trafiłam do schroniska i zjadłam ziemniaki z sadzonym jajkiem- na to tu najczęściej trafiam. Pyszne.

Nocowałam pięknie na przełęczy. Rano zeszłam na jeden dzień do Leon i od razu zmiana dekoracji. Sucho. Na halach owce nie konie i krowy. Upał. W Torrestio trafiłam na przemarsz pasterzy ze stadem. Wyglądało to identycznie jak na Kaukazie. Kilku mężczyzn, kilku chłopców, juczne osły. Tylko tłum zamiast mijać ich obojętnie lub nerwowo (blokują drogę!) Stał na boku fotografował i wiwatował. Pasterze kłaniali się jak gwiazdy wielkiego ekranu owce robiły swoje- czyli bobki. Ogólnie wspaniała impreza.

Wyszłam stamtąd z powrotem do Asturii do Parque Natural Somiedo. Byl weekend więc i tłok. Jeziorka obsadzone plażowiczami. Dopiero pod wieczór trafiłam w miejsce gdzie bardzo mi się podobało. Znów wysłałam Agnieszce plan. Tym razem najbardziej bałam się nieumyślnego wejścia do rezerwatu niedźwiedzi. Całe te góry pocięto miejscami gdzie nie wolno wchodzić. Udało mi się na szczęście przejść je bez wpadki. Pięknie tam! Miska widziałam tylko raz, schodził wieczorem do wsi gdzie mi odmówiono noclegu (na skrawku trawy przy barze). Mam fotę:)

Teraz siedzę w knajpce w Cangas d’ Narcea i myślę co dalej. Góry Kantabryjskie skręcają już na południe, a miałam zamiar iść na północ… chyba czas skręcić w stronę wybrzeża…

Z map wynika, że zostało mi 270 km. Szkoda…

PS: Zdjęcia z telefonu po powrocie pokażę lepsze

Share

Hiszpania pieszo cz8 Picos d’Europa

Picos są podzielone pomiędzy Kantabrię, Asturię i Leon i tak  różne od reszty Gór Kantabryjskich, że muszę je opisać oddzielnie. Kiedy odkryłam, że pułap chmur sięga tylko 1900m natychmiast wdrapałam się wyżej i spędziłam ponad chmurami 4 dni. Na dole deszcz, na górze czysty błękit. Trudno się oprzeć i pewnie siedziałabym tam dłużej, ale zabrakło mi nieznanych dróg. Te niższe przeszłam już kiedyś w listopadzie, w wysokich jest tylko kilka tras. Są trudne, przypominają Orlą Perć z tym, że skała jest krucha, a zamiast łańcuchów liny. Stare, stalowe, miejscami okablowane.  Dobrze, że nie było tłoku, bo trudno by się tam było minąć. Pierwszą noc spędziłam w opuszczonym obozowisku speleologów, troszkę powyżej kolejki z Fuente De. Przedpołudnie zajęła mi olinowana droga do schroniska Uriellu. Było tam mnóstwo ludzi. Toaletę zamknięto bo covid i w efekcie była wszędzie. Zjadłam bezglutenowe danie (chwała tamtejszej kuchni!) I zamiast schodzić  ruszyłam na kolejną  wysoką trasę. Na zachód. Wtedy pierwszy raz przeleciał helikopter. Trasa była piękna, tuż ponad chmurami, ludzi malutko. Na końcu małe schronisko. Planowałam iść dalej na zachód do Cain, ale stanowczo mi to odradzono. Mylnie i trudno… no to trudno… i ruszyłam do Bulnes. -Idziesz sama?- dogoniła mnie jakaś kobieta.- Do Bulnes też nie jest łatwo. Wczoraj gdzieś tu zgubiło się 2 mężczyzn. Szukają ich nie wiadomo gdzie są.  Powiedziałam, że sobie poradzę, ale to okazało się w części prawdą. Do nocy zeszłam tylko skalistą cześć szlaku. Kluczył, były liny. Musiałam zabiwakować. Rano spotkałam kilka zdenerwowanych grup szli pod górę i wydzierali się w stronę każdej jaskini i groty. Okazało się, że szukają zaginionych mężczyzn. Przyjaciele, może rodzina. Spoceni zdenerwowani.
W Bulnes usłyszałam, że to byli biegacze. Czyli bez wody bez namiotu bez jedzenia.
W Poncebos trafiłam na policjanta z Guardia Civil. Był tłok, zamykał dolną trasę, bo ludzie zrzucali na nią kamienie. Spytałam go o kilka miejsc, odpowiadał uważnie, spokojnie. Miał wspaniały, łagodny uśmiech. -Myślę że oni zeszli do Cain -powiedziałam. -Ja też chciałam to dobrze wygląda na mapie… -sprawdzimy -Odpowiedział.

Szłam kanionem w tłoku, nad nami huczał helikopter. Sprawdzali metr po metrze. Po południu chyba świadomi, że kończy się czas zaczeli wywozić w góry patrole. Spotkałam  dwóch, wychodzili z „mojej” trasy do Cain.- Nie znaleźliśmy powiedział jeden. -Tam jest strasznie dużo ścieżek, kozy wydeptały, a tylko jedna prowadzi do wyjścia.

Ktoś jednak znalazł. Za moment dwukrotnie przeleciał żółty helikopter pogotowia. I cisza.
Rano w Posada de Valdeon dowiedziałam się, że panowie uratowani. Utknęli w jednym z odgałęzień „mojego” zejścia.
W Posada nie było nic do jedzenia poza serem więc uznałam, że muszę do większego miasta. Wykonałam w ten sposób trzeci zygzak w Picos i  ruszyłam na ostatnią wysoką trasę. Była łatwiejsza technicznie, ale ciężka. Zanocowałam na Vega Huerta. Było tam kilkanaście namiotów głównie wspinaczy. Rano na moment zmyliłam drogę i wynurzyłam się na ścieżkę w dziwnym miejscu. Wprost na dwóch panów jak mi się zdawało w toalecie. Udałam, że nie widzę jak dopinają spodnie ale jeden zawołał -znam cię! Siedli na spłachetku trawki wiec też siadłam. -Nie poznajesz? -Powiedział drobny mężczyzna w kapeluszu.- Nie -powiedziałam. I wtedy się uśmiechnął. – Jesteś policjantem? -Spytałam zdziwiona.- Przepraszam przedwczoraj byłeś w kasku, w mundurze.
Posiedziałam z nimi z pół godziny. Policjant miał 2 dni wolnego i ruszył w góry. Nie idź na północ radził, wróć do Oseja de Sajambre i idź na zachód górami. Z tą nawigacją (pobawił się moim telefonem kilkanaście minut) nie zabłądzisz, na południu jest pięknie. Góry wyższe, nie ma mgły. -To piękna mgła!-powiedziałam,  uśmiechnął się -przez nią codziennie się tu gubią ludzie
Wczoraj sprowadziliśmy na dół 3. -Nie mają map, nawigacji? -Nie- powiedział. -Idą, skręcają gdzieś i dzwonią po nas.
Nie chciałam im zabierać czasu, szli na szczyt, więc pożegnałam się i odeszłam.  Żałuję, że nie wzięłam kontaktu, że chociaż nie sfotografowałam tego uśmiechu. Uważnego, ciepłego, inteligentnego. Że nie spytałam o imię.  Zeszłam do Coreo jak mi poradził, we mgłę, która z bliska była mokra i brzydka.  Zrobiłam zakupy w Cangas de Onis i wracam na południe. W wyższe góry.

PS: zdjęcia z telefonu po powrocie pokażę lepsze

Share
Translate »