Kraj Basków
Granicę przekroczyłam w Lizarrusti. Był tam bar, ale jedzenie które powinno być podawane o 1 się spóźniło, więc nie czekałam. Oprócz mnie suszyła się tam też para wędrowców. Mieszkali niedaleko i po 4 dniach marszu postanowili wrócić. Za dużo deszczu…
Szlak biegł lasem, granią oddzielającą Kraj Basków od Navarry. Ścieżka rozmiękła ślizgałam się w błocie, przeciskałam przez tunele z orlicy mokre jak prysznic i tak aż do nocy. Biwak w tym bagnie jakoś mnie bardzo nie kusił, wiec kiedy znalazłam chatkę zamkniętą tylko na sznurek weszłam. Nie była dla turystów. Materace ponadgryzane przez myszy, podłoga zasypana, a stół czysty. Więc tam się rozłożyłam. Po północy obudziły mnie światła. Coś jechało w moim kierunku. Zdążyłam tylko zejść i założyć buty. Mokre…
-Dobry wieczór- powiedziałam uprzejmie kiedy drzwi drgnęły. Dwóch młodych mężczyzn jeszcze bardziej wystraszonych niż ja. Myśliwi. Nie wyrzucili mnie. Powiedzieli, że tylko zajrzeli, że przyjechali sobie pojeździć po nocy, i że widok kobiety (w tym męskim gniazdku) ich zaskoczył. -Polska… a to wiem! Byłem na Erazmusie w Finlandii -powiedział wyższy- przyszłaś z Navarry? -Spytał jakby to mogło wszystko wytłumaczyć. Do świtu deszcz bombardował dach z plastikowych płyt. Zaspałam.
Rano zeszłam po trawkach stromych i śliskich jak igielit. Przede mną zrobił to koń, zostawił ślad jakby jechał na nartach łyżwą. W dół! W dolinie przeszłam przez szosę z Madrytu była tam wspaniała stacja benzynowa z prysznicem i bar dla tirowców gdzie bez zdziwienia usmażono mi zwykłe jajka. -Dodałem duszoną paprykę- oznajmił barman, bo takie same jajka to były smutne…
Następnej nocy wdrapałam się na długą grań z wiatrakami, ale oczywiście bez wody. Wiedziałam o tym, planowałam nabrać na zapas, ale jedno ze źródeł było suche, w drugim utopiła kupę krowa. Był weekend sporo ludzi i kiedy próbowałam pomimo kupy nabrać mężczyzna z dziećmi zaprotestował. -Nie możesz tego pić! Mam wodę nie piłem jej dam ci. To był tylko litr i musiałam potem ugotować z kałuży. Nad wiatrakami wspaniale zaszło słońce były małe i nie przecinały powietrza z hukiem jak te w Szwecji tylko mruczały cicho jak ocean. Opuściłam tam GR12 i zeszłam do Leintz Gatzaga. Zjadłam sałatkę w eleganckiej restauracji, bo bary w porze lunchu pozamykano. Trochę się zasiedziałam, myślałam że nie zdążę przed nocą do wsi gdzie powinien być sklep, a ją minęłam. Poszłam w związku z tym inną trasą i przenocowałam pięknie nad jeziorem. Zakupy zrobiłam w innej wsi. Na Gorbea podchodziłam w upale, dobrze że wzdłuż rzeczki gdzie można się było wykąpać. Nocowałam w schronisku jedynym w Kraju Basków, bardzo przyjemnym z prądem i ciepłym prysznicem. Lało. Schodząc błądziłam we mgle aż nagle chmury rozwiały się i wrócił upał.
Zanim doszłam do Izarra wyschłam. Sklep był tam niestety marny .Zjadłam w barze tortilla de patatas i przed nocą wdrapałam się na kolejny masyw. Rano był stamtąd piękny widok na Monument Natural Monte Santiago. Ogromne urwisko otaczające Ordunę wieś gdzie był dobry sklep. Szłam skrajem płaskowyżu cały dzień, ale do sklepu nie zeszłam … 500m w dół, w upale… nie. Pod wieczór skręciłam w stronę zaznaczonego na mapie schroniska. Było w ruinie, zamknięte. Zastałam tam rowerzystkę z Holandii. Miała dużo pitnej wody i benzyny więc zjadłyśmy wspaniały ciepły obiad i takież śniadanie. Mam resztkę gazu trzymam na czarną godzinę kiedy nie da się znaleźć czystej wody. Tu niestety nie ma jak kupić. Mam filtr, ale gotowanie wydaje się pewniejsze. Z tego powodu zeszłam teraz troszkę na południe. Jestem w Leon, tu więcej wsi, są źródła. Znad Atlantyku nadlatują deszczowe chmury, ale łapie je pierwsza linia gór. Teraz właśnie jestem na skraju i naprzemiennie mam upał lub deszcz… Myślę jak dalej.
PS: zdjęcia z telefonu lepsze pokażę po powrocie