Hiszpania pieszo cz5 Kraj Basków

Kraj Basków
Granicę przekroczyłam w Lizarrusti. Był tam bar,  ale jedzenie które powinno być podawane o 1 się spóźniło, więc nie czekałam. Oprócz mnie suszyła się tam też para wędrowców. Mieszkali niedaleko i po 4 dniach marszu postanowili wrócić. Za dużo deszczu…
Szlak biegł lasem, granią oddzielającą Kraj Basków od Navarry. Ścieżka rozmiękła ślizgałam się w błocie, przeciskałam przez tunele z orlicy mokre jak prysznic i tak aż do nocy. Biwak w tym bagnie jakoś mnie bardzo nie kusił, wiec kiedy znalazłam chatkę zamkniętą tylko na sznurek weszłam. Nie była dla turystów.  Materace ponadgryzane przez myszy, podłoga zasypana, a stół czysty. Więc tam się rozłożyłam. Po północy obudziły mnie światła. Coś jechało w moim kierunku. Zdążyłam tylko zejść i założyć buty. Mokre…
-Dobry wieczór- powiedziałam uprzejmie kiedy drzwi drgnęły. Dwóch młodych mężczyzn jeszcze bardziej wystraszonych niż ja. Myśliwi.  Nie wyrzucili mnie. Powiedzieli, że tylko zajrzeli, że przyjechali sobie pojeździć po nocy, i że widok kobiety (w tym męskim gniazdku) ich zaskoczył.  -Polska… a to wiem! Byłem na Erazmusie w Finlandii -powiedział wyższy- przyszłaś z Navarry? -Spytał jakby to mogło wszystko wytłumaczyć.  Do świtu deszcz bombardował dach z plastikowych płyt. Zaspałam.
Rano zeszłam po trawkach stromych i śliskich jak igielit. Przede mną zrobił to koń, zostawił ślad jakby jechał na nartach łyżwą. W dół! W dolinie przeszłam przez szosę z Madrytu była tam wspaniała stacja benzynowa z prysznicem i bar dla tirowców gdzie bez zdziwienia usmażono mi zwykłe jajka. -Dodałem duszoną paprykę- oznajmił barman, bo takie same jajka to były smutne…
Następnej nocy wdrapałam się na długą grań z wiatrakami, ale oczywiście bez wody. Wiedziałam o tym, planowałam nabrać na zapas, ale jedno ze źródeł było suche, w drugim utopiła kupę krowa. Był weekend sporo ludzi i kiedy próbowałam pomimo kupy nabrać mężczyzna z dziećmi zaprotestował. -Nie możesz tego pić! Mam wodę nie piłem jej dam ci. To był tylko litr i musiałam potem ugotować z kałuży. Nad wiatrakami wspaniale zaszło słońce były małe i nie przecinały powietrza z hukiem jak te w Szwecji tylko mruczały cicho jak ocean.  Opuściłam tam GR12 i zeszłam do Leintz Gatzaga. Zjadłam  sałatkę w eleganckiej restauracji, bo bary w porze lunchu pozamykano.  Trochę się zasiedziałam, myślałam że nie zdążę przed nocą do wsi gdzie powinien być sklep, a ją minęłam. Poszłam w związku z tym inną trasą i przenocowałam pięknie nad jeziorem. Zakupy zrobiłam w innej wsi. Na Gorbea podchodziłam w upale, dobrze że wzdłuż rzeczki gdzie  można się było wykąpać. Nocowałam w schronisku jedynym w Kraju Basków, bardzo przyjemnym z prądem i ciepłym prysznicem. Lało. Schodząc błądziłam we mgle aż nagle chmury rozwiały się i wrócił upał.
Zanim doszłam do Izarra wyschłam. Sklep był tam niestety marny .Zjadłam w barze tortilla de patatas i przed nocą wdrapałam się na kolejny masyw. Rano był stamtąd piękny widok na Monument Natural Monte Santiago. Ogromne urwisko otaczające Ordunę wieś gdzie był dobry sklep. Szłam skrajem płaskowyżu cały dzień, ale do sklepu nie zeszłam … 500m w dół, w upale… nie. Pod wieczór skręciłam w stronę zaznaczonego na mapie schroniska. Było w ruinie, zamknięte. Zastałam tam rowerzystkę z Holandii. Miała dużo pitnej wody i benzyny więc zjadłyśmy wspaniały ciepły obiad i takież śniadanie. Mam resztkę gazu trzymam na czarną godzinę kiedy nie da się znaleźć czystej wody. Tu niestety nie ma jak kupić. Mam filtr, ale gotowanie  wydaje się pewniejsze. Z tego powodu zeszłam teraz troszkę na południe. Jestem w Leon, tu więcej wsi, są źródła. Znad Atlantyku nadlatują deszczowe chmury, ale łapie je pierwsza linia gór. Teraz właśnie jestem na skraju i naprzemiennie mam upał lub deszcz… Myślę jak dalej.

PS: zdjęcia z telefonu lepsze pokażę po powrocie

Share

Hiszpania pieszo cz4 Navarra

Navarra

  1. Lipca
    Wyszłam z Aragonii beztrosko już po południu. Podejście na przełęcz malutkie, zejście łagodne, długie z mnóstwem wspaniałych biwakowych miejsc. Przegapiłam je wszystkie. Szlak zaczął opadać stromo, a ja łudziłam się… może przy wodospadzie, może w kapliczce… Kiedy wchodziłam do Izaby było już szaro. Wieś niby kamienna jak wszystkie pirenejskie, ale mniej zwarta. Rozbawiona, na ulicach tłum. Sobota. W hotelu ani jednego miejsca. Z latarką podeszłam kawałek moim szlakiem i rozbiłam namiot na dziedzińcu klasztoru. Wiedziałam, że nie wolno był napis, ale nie miałam innego pomysłu. O 7 rano, kiedy przyszedł ogrodnik byłam już spakowana, ale i tak był zły. Wiadomo w swetrze w czapce z plecakiem… tak wcześnie. Pewnie z tego powodu zakręcił wodę i odeszłam stamtąd z pustą butelką. Kolejny odcinek GR11 był nudny. Szlak opuścił szutrową drogę dopiero tuż nad Ochagavia. Z góry miasteczko wyglądało jak makieta. Białe domki, gwar i zapach pieczonego mięsa. Zdążyłam do sklepu, zjadłam i do nocy wdrapałam się na wysoki grzbiet. Błąd. Wiało jak szalone, naniosło chmur. We mgle rozbiłam namiot prawie na ścieżce, nie widząc, że 200m dalej jest cabana. Cóż bywa…
    Rano długo szłam odkrytą połoniną z widokiem na dalekie już Pireneje. Chmury nakrywały mnie co jakiś czas, było lodowato, ale pięknie. Potem las, chaszcze, dwie bliskie wsie. W drugiej- Orbara zaszłam do tawerny. Czekając na plato de dias spotkałam Javiera. Minęliśmy się już raz na Cap de Creus i potem zastanawiałam się gdzie teraz jest. Spotkaliśmy się ponownie po miesiącu!
    Panowie z tawerny zaproponowali nam nocleg, ale poszłam, bo popołudniami szło mi się lepiej niż w upał. Javier został. Okazało się, że oferowane miejsce to łąka za barem. Ja przeszłam jeszcze 8 km i zanocowałam na innej łące tak cichej i spokojnej, że zaspałam. W Auritz Burgette zasiedziałam się w sklepie, wysuszyłam namiot, najadłam. Ponownie spotkałam Javiera w alberge- ostatnim na GR11. Został tam na noc, ja tradycyjnie popędziłam w górę. Znów błąd. Zachmurzyło się. Zaczęło padać, naszła mgła. Bacówka, na którą liczyłam była zajęta, pasterz zrobił jakąś huczną imprezę. Długo szłam wietrzną połoniną w gęstej mgle. Miejsce pod namiot niestety nie całkiem płaskie trafiło się dopiero za rozdrożem. Opuściłam tam GR11 i przeszłam na GR12.
    Idę nim nadal.
    Noc była wietrzna i mokra. Wysuszyłam się w południe na drogowej przełęczy, był tam parking i na moment pojawiło się słońce.
    Szłam potem przez wrzosowiska, akurat kwitną, łany paproci, aż znów napłynęła mgła. Potem deszcz. Lepiej mi było w lasach, ale 12-tka lubi połoniny. Na jednej z nich stała noclegowa chatka, niestety zamknięta, bo covid. Poszłam do następnej, mokrym lasem pięknym we mgle. Tej nie zamknięto. Oprócz mnie nocował w niej uprzejmy szczurek, na szczęście zajęty swoimi sprawami. Nie tknął mojego jedzenia. Trochę tylko szeleścił czosnkiem zostawionym przez poprzedników.
    W kolejnej chatce ktoś zużył całą wodę (są tam zbiorniki na deszczówkę, nie ma źródeł), ale ponieważ zostawił 2 flaszki wina nie byłam zła. Była jeszcze natka pietruszki w wazoniku. Zjadłam co się nadawało zastanawiałam się nad wodą z wazonu, ale ostatecznie wybrałam wino… Wodę znalazłam dopiero po południu. Chmury odleciały zrobił się upał. Parny, duszący. Zeszłam do Lekunberri tak strasznymi chaszczami, że marzył mi się asfalt. Szlak jednak miał powód żeby tak iść. W niepozornym urwisku była wspaniała grota. Obrośnięta stalaktytami. U nas sprzedawano by do niej bilety tu trzeba było tylko przejść przez jeżyny.
    Zanocowałam w hotelu. Woda po praniu spodni miała kolor czarnej kawy.
    Dzisiaj nocuję w chatce. To już ostatnia o jakiej wie moja mapa. Ma padać nocą i cały dzień. To chyba połowa mojej trasy. Mocno na oko, nie liczę kilometrów, nie idę według planu, ale pasuje mi świętowanie teraz. Mam chatkę. Mam 3 godziny do zmroku. Jestem w Sierra Ararar i jest pięknie :)
    31 lipca. Granicę Kraju Basków przekraczam rano w Lizarusti. To przełęcz przecięta szosą. Jest tu bar, więc mam wifi. Pada. Jest ciepło. Jest pięknie.

PS: zdjęcia z telefonu, lepsze pokażę po powrocie.

Share
Translate »