Obudziliśmy się w gęstej mgle. Plama światła pojawiła się najpierw w dole doliny, potem tam gdzie powinien być cyrk Estaube – na którymś ze szczytów. Zanim zwinęliśmy biwak minęło nas kilku pasterzy. W wodopoju chłodziły się ich butelki z piwem, a panowie latali we mgle poszukując wędrujących gdzieś stad. Potem chmura opadła i cyrk wynurzył się w całej okazałości oświetlony aż do podnóża gór. Wyszliśmy znanym nam szlakiem jak na Horquette d’Alans, skręciliśmy na ścieżkę okrążającą cyrk prowadzącą na Port Neuf de Pinede. Mniej więcej w połowie, w miejscu gdzie zaczynał się śnieg odbiliśmy na Breche de Tuquerouye. Troszkę za wcześnie, po stromym zaśnieżonym trawersie. Jose wdrapał się za wysoko, wyczyniał tam straszne wygibasy (raki mieliśmy oczywiście w plecakach), nie reagował na sugestie żeby zejść, po czym wpadł do szczeliny brzeżnej. Z siodełka obserwował nas jakiś facet. Przerażony ruszył na ratunek, ale zanim odszedł kilka kroków, mój kumpel wynurzył się z radosnym -hello! Dotarłam do siodełka, pogadałam z oszołomionym Francuzem, Jose nie zaprzestał wygibasów. Zamiast przyjść do nas trawersem po skałach ruszył po śniegu i już po chwili jechał na tyłku na dno kotła. Bardzo szybko. Francuz przy tym omal nie zemdlał, Jose wyhamował, otrzepał się ze śmiechem, a ja widząc niżej wyrzucony kijek zeszłam i wręczyłam śmieć zdumionemu człowiekowi z prośbą żeby go odniósł na parking- był tam kosz. Biedny chłopak uznał, że ma do czynienia z parą wariatów (stromizny chyba go mocno wystraszyły). Długo tłumaczył nam żeby iść bardzo ostrożnie, po jego śladach i upewniał się czy Jose założy raki. Obiecałam, że będziemy grzeczni. Podejście na Breche de Tuquerouye jest bardzo strome. Śnieg był miękki, ale włożyliśmy raki. W wąskim oświetlonym kotle było upiornie gorąco. Do podejścia około 400 metrów (w pionie) i ani jednego miejsca gdzie można się zatrzymać, odpocząć. Szliśmy zakosami po śladzie naszego poprzednika, wystarczająco długo żeby opiec się na buraka. Przełęcz zwężała się, na ostatnim odcinku było najstromiej. Przywitała nas figurka Matki Boskiej bez rąk i silny zapach moczu i kup. Najstarsze pirenejskie schronisko Breche de Tuquerouye stoi na grani z widokiem na Balcon Pineta. Nie ma tam wody, ani choć odrobiny miejsca, tylko przesmyk żeby przejść i taras wywieszony do Hiszpanii. Byli ludzie.
W ponad stuletnich budynkach należących do oddziału CAF w Lourdes panował przyjemny chłód. Zjedliśmy, posiedzieliśmy trochę. Na przeciw nas helikopter Guardia Civil ratował kogoś schodzącego z Cuello Cilindro. Balcon Pineta zalewało prażące słońce zwielokrotnione jeszcze przez bezkresny śnieg. Od hiszpańskiej strony podejście do schronu jest łatwe. Zeszliśmy nad Lago Marbore zamarznięte jeszcze, przecięte śladem grup chodzących na Monte Perdido, pewnie codziennie. Rozbiliśmy namiot na skraju urwiska. Przez grań do nocy przeciskał się wał francuskich chmur.
Przed świtem omal nas nie zdmuchnął wiatr. Dolinę Pineta wypełniała rozświetlona mgiełka. Piękna. Zejście z Balkonu jest strome. Ośnieżony początek wyglądał nieszczególnie, z bliska okazał się wygodną ścieżką. Potem kilometry zygzaków po skałach, płaty śniegu i skręt na Pont Neuf, który z tej strony nazywał się zupełnie inaczej i był też znacznie trudniejszy. Osypiska, ruchomy piarg, potem podtopiony załamujący się śnieg na bardzo stromym. I znów wygodna (zaśnieżona) galeria okrążająca cyrk Estaube. Zatoczyliśmy kółko.