Sentiero Uno – dzień pierwszy

Refugio Titta Sechi stoi na górce nad wielkim, ale o tej porze już niemal pozbawionym wody zaporowym jeziorem. Zaraz przy tamie. Dwa duże budynki wyglądały pusto, ale było już koło dziewiątej. Nie wchodziłyśmy do  środka, usiadłyśmy  tylko na chwilę na ławeczkach przy czymś w rodzaju kościoła na świeżym powietrzu.

Po chwili dogoniło nas dwóch starszych Włochów. Nie szli na Sentiero Uno i podobnie jak wszyscy inni, którzy zamienili z nami choćby kilka słów, stwierdzili tylko, że Uno jest trudne.

Zaraz za schroniskiem zaczął się dobrze oznakowany szlak (jedynki na biało czerwonym tle) . Pojedyncze jedynki pojawiały się już na dojściu, ale bez konsekwencji, początek Sentiero 1 znaczy wmurowana w ścianę tablica, poświęcona pomysłodawcom ( z lokalnego oddziału CAI). Szlak wchodzi w pokryte skalnym rumoszem, rano skryte w cieniu, strome zbocze. Po szerokich trawiastych wzgórzach z okolic Bazeny i wygodnej, zrobionej ścieżce zostaje tylko wspomnienie.

Po drodze na niewysoką przełęcz jest źródło. Nauczone doświadczeniem z poprzedniego dnia- na całym podejściu  nie było żadnej nadającej się do picia wody- nabrałyśmy ile się dało, ale problemy z wodą nie powtórzyły się aż do końca trasy.  Łąki były soczyście zielone, jak wiosną,  zbocza pełne strumyków i stawków, w wielu miejscach trafiały się źródła, a na horyzoncie bliżej lub dalej, zawsze bieliły się jakieś lodowce.

Ścieżka przebijała się trawersem przez wysokie partie kamienistego zbocza z pięknym widokiem. Po przekroczeniu bocznej grani z ostrą przełączką teren zrobił się znacznie łatwiejszy. Zamiast plątaniny ruchomych głazów pojawiła się ledwo widoczna dróżka.

Zbocze było pełne skalnych płyt przecinających zielone łączki, w miękkiej ziemi strumyczki wiły się tworząc jeziorka, a na trawiastych półeczkach w spokojnych zakolach z daleka świeciły łany wełnianki.

Żal nam było stamtąd odchodzić. Korzystając z tego że Jedynka znów wyszła poza granice parku, a przynajmniej tak wynikało z mapy, zostałyśmy na noc na jednej z zielonych łączek przy wielkiej płycie z miniaturowym strumyczkiem i stawkiem.

Fajnie było wykąpać się w głębokich zakolach wśród kwiatów, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Noc, pomimo dużej wysokości była sucha i ciepła. Wyschło nawet pozostawione na zewnątrz pranie.

Nie miałyśmy pewności co do parkowych zakazów, więc na wszelki wypadek zwinęłyśmy namiot o świcie. Oprócz  starszych panów, którzy rano poczęstowali nas winogronami, przez cały dzień spotkałyśmy już tylko dwie osoby.

Share

Alta Via dell Adamello- Sentiero Uno cz1- dojście

Od kilku dni staram się siąść i opisać trasę, ale to dla mnie ciężki czas. Za chwilę są targi kajakowe w Norymberdze, zresztą… w pracy jest też dużo innych spraw. Opiszę w kawałkach, tak będzie mi łatwiej. A opisać warto,  Adamello to piękne, łatwo dostępne, a zupełnie niepopularne miejsce. Zaskoczyło mnie.

Mój wyjazd w Adamello był w zasadzie przypadkowy. Loty do Bergamo są tanie. Bilet kupiony dwa dni przed odlotem kosztował wdł cennika  111 zł  ( i 11 zł powrotny). W sumie, po dodaniu wszystkich opłat wyszło ok …500 zł:)  Dzięki pomocy kolegi udało mi się znaleźć w necie rozkład jazdy autobusów i opis trasy- Sentiero 1. Powinna zająć 5 dni plus dojście do schroniska Titta Sechi gdzie zaczynał się szlak i dzień- dwa na powrót z końca ścieżki-Refuge Garibaldi do którejś z miejscowości przy głównej drodze. Doliną Camonica jeździ wiele autobusów,  na południe od Edolo kursuje pociąg. Niestety nie do Bergamo tylko do Brescia, ale na kawałku można go też wykorzystać.

Samolot z Poznania ląduje w Bergamo prawie o północy. Lotnisko nie jest chyba zamykane na noc, ale przespać się na nim za bardzo nie da. Kiedy przyleciałyśmy większa część była zagrodzona do sprzątania, na pozostałym kawałku kłębił się  tłum. Ludzie latali i pokrzykiwali, zgrabnie omijając tych, którzy zwinąwszy się w kłębki na karimatach… udawali że śpią. Wsiadłyśmy w miejski autobus (1,5 Euro) i po chwili, bo lotnisko jest blisko miasta wysiadłyśmy przy dworcu kolejowym. Pobliski dworzec autobusowy był już zamknięty na głucho, kolejowy właśnie zamykano. Było koło wpół do pierwszej.  Nie miałyśmy żadnych konkretnych planów, nie zdążyłyśmy pomyśleć o noclegu, a nasz autobus- jak nam się wydawało- odjeżdżał o 7 rano, postanowiłyśmy więc połazić po zupełnie nam nieznanym Bergamo. Nie doszłyśmy zbyt daleko. Skusiły nas wygodne ławeczki w miejskim parku. Te na dworcu autobusowym były już niestety pozajmowane, spała na nich cała grupa podejrzanie wyglądających bezdomnych, …która jednak  rano, w dziennym świetle okazała się w większości podróżnymi takimi jak my. Nocą wszystko wydaje się inne.

„Nasz” skwerek byłby całkiem fajny. Ławeczki wśród rzeźb na zielonej trawce. Okazałe kwietniki, cisza, spokój wokół same banki… i pusto…hm zupełnie, ale to zupełnie nikogo… nie to co pełen podejrzanych typów autobusowy dworzec…

Około trzeciej, kiedy miasto wreszcie ucichło, a nam  zaczęły się kleić oczy, z trawników wyskoczyły niewidoczne wcześniej polewaczki! Uciekłyśmy pod duże drzewa gdzie nic zupełnie nie rosło, w nadziei, że tego skrawka kamienistej ziemi, chyba nie trzeba  podlewać, ale skądże znowu. Kiedy polewaczki  przestały szaleć na kwietnikach, ze skamieniałej  ziemi koło nas wydobył się trzask wyskakujących dysz… i musiałyśmy z godnością porzucić ostatnie siedzące miejsce.

Od czwartej  w Bergamo zaczął się poranny ruch.  Niemrawo przejeżdżała policja, ruszyły pierwsze samochody. Posiedziałyśmy chwilkę przed bankiem przyglądając się wycieczce autobusowej szykującej się chyba nad morze. Uczestnicy (w klapkach i w szortach) taszczyli przepaściste turystyczne lodówki. Był leniwy niedzielny poranek.  Nad dworcem pomarańczowo wschodziło słońce, a na horyzoncie rysowały się sylwetki całkiem niedalekich gór… Pięknie bardzo, tylko nie było naszego autobusu! Okazało się, że w niedzielę nie jeździ.  Nie wiedząc co zrobić wsiadłyśmy do pierwszego lepszego jadącego w tym samym kierunku i zostałyśmy  brutalnie wyrwane ze snu w Costa Volpiano. Z zawiłej gestykulacji kierowcy najwyraźniej wynikało, że mamy wyjść. Autobus był już całkiem pusty, a miejsce gdzie wysiadłyśmy wcale nie wyglądało na przystanek.

Pierwszy  człowiek zapytany o drogę, ( nie miałyśmy żadnych problemów, bardzo dużo Włochów mówiło swobodnie po angielsku) zawiózł nas na odległą o 3km stację kolejową i wsadził do nadjeżdżającego właśnie pociągu. Jak sam powiedział szybciej będzie nas tam podrzucić niż wytłumaczyć jak  dojść. Wcześniej przespałyśmy chyba przystanek gdzie pociąg i autobus stawały w tej samej miejscowości, w każdym razie miałyśmy dużo szczęścia,  pociąg kursuje tylko kilka razy dziennie (kosztuje 4 Euro). Oprócz nas jechała nim jeszcze para młodych Niemców, jak się szybko okazało w tym samym celu. Pożyczyłyśmy im trochę naszej taśmy klejącej zabranej do ratowania popsutych kijków, dziewczynie nieszczęśliwie rozpadał się but, wymieniłyśmy kilka informacji i wysiadłyśmy w odległym o 20 minut Breno. Niemcy pojechali do Edolo, żeby przejść szlak w przeciwnym kierunku.

Breno nie jest metropolią. Nie da się tam kupić ani mapy ani niczego innego, za to ludzie są niezwykle uprzejmi. Przypadkowy pan zatrzymany na szosie  wysiadł z samochodu, którym jechał z kolegą, zabrał nas do biura (nadzór drogowy, być może policja), wydrukował kawałek mapy (brakowało go na mapie kupionej w Sklepie Podróżnika) obdarował wodą i w końcu też dużą mapą, o której przywiezienie poprosił kolegę. Wszystko to w niedzielne przedpołudnie w piękną słoneczną pogodę.

Miałyśmy szczęście, na wąskiej asfaltówce wiodącej na Paso Crocce Domini zatrzymał się pierwszy przejeżdzający samochód. Jakaś dziewczyna wwiozła nas do położonej na 1700 m npm. Bazeny. O wpół do pierwszej byłyśmy już na szlaku.

Byłam tak śpiąca, że ledwo pamiętam ścieżkę botaniczną obstawioną informacjami o roślinkach, których akurat w pobliżu nie było. Być może rosły tam kilka lat temu, albo już zdążyły przekwitnąć i zniknąć. Pamiętam, że kilka razy usiadłam na chwilkę i niechcący przysnęłam. Nie doszłyśmy do schroniska Titta Secci. Korzystając z faktu, że (chyba) byłyśmy jeszcze poza granicą Parc Naturel rozbiłyśmy namiot nad pięknym obrośniętym wełnianką strumyczkiem. Camping w Parku Adamello jest zakazany, o biwakowaniu nic nam nie było wiadomo.

Wieczorem z gór zeszli  niedzielni spacerowicze i w ciągu kilku kolejnych dni spotkałyśmy tylko kilka osób. Sentiero Uno okazało się dziką, niemal bezludną drogą.

Share
Translate »