Pireneje wrzesień cz4

Wyruszyłam, kiedy słońce oświetliło łączkę. W jaskrawym blasku, lekko oślepiona nie rozpoznawałam trasy sprzed pięciu lat. Widziałam gdzie odbiega szlak- na mapie, ale w terenie nie było ani śladu ścieżki. Kiedyś przeszliśmy tędy w marcu, wieczorem, wyszukując po kolei każdy kopczyk. Zmęczeni i nawet troszkę zdenerwowani, że nie znajdziemy zejścia. Przez chwilkę zastanawiałam się czy nie powtórzyć tamtej trasy, ale zostawiłam Collado Espelunz po lewej i poszłam dalej. Na Puerto Ordiso nie byłam nigdy, a chciałam, więc teraz była świetna okazja. Szlak nie jest skomplikowany, chociaż nie ma na nim żadnych znaków. Fragmenty owczych ścieżek wzdłuż rzeki, troszkę bardziej strome podejście na grań, wspaniały widok na Sierra de Tendenera- z wysoka, z bliska i na wprost, a dalej lekka zagadka-czy to aby na pewno ta przełęcz? Na siodle- szerokim i łatwym nagroda- jeden jedyny kopczyk. Czyli to tu. Dalej też prosto, do stawku, potem jeszcze przez chwilkę szłam po czymś podobnym do ścieżki, a niżej zamiast po prawej, jak pokazuje mapa, zaufałam ekspertom czyli krowom i zeszłam zupełnie po lewej. Chyba łatwiej, tak czy siak nie ma tam żadnych problemów poza tym, że nie da się zejść środkiem, tam jest urwisko. Przez cały czas miałam wspaniałe widoki. Tailon, druga strona doliny Otal, rzędy błękitniejących wzgórz, nawet Pena Montanesa. Pięknie. Zejście trawiaste i strome daje w kość. Wolę podchodzić.

Trochę brakowało mi wody, jedyne źródło jest powyżej ruiny cabany, niby ogrodzone, ale rozdeptane przez krowy. Niżej minęłam drugie, niestety tu też nie miałam szans, było zajęte przez rudego byka. Mówił, że mnie nie wpuści, bo się kąpie… Dalszego zejścia nie widać, najlepiej iść od razu po lewej stronie rzeki, która potem wpada w głęboki kanion. W niższych partiach doliny pojawia się ścieżka i widok na niedalekie już Refugio Ordiso- nieluksusowe, ale nie chciało mi się rozbijać namiotu. Rozkładając się w jednym z „pokoi” nie zauważyłam, że nie jestem sama. Za ogrodzeniem, tradycyjnym z kamienia, miałam nadzieję, że wystarczająco solidnym mieszkał byk. Wielki, chyba stary, jak się okazało bardzo spokojny. Słyszałam jak się porusza nocą. Rano podeszłam żeby się pożegnać. Na mój widok wstał, i zrobiło mi się go bardzo żal. Utykał, powłóczył tylna nogą. Miałam wrażenie, że oboje wiemy jak to się skończy.

Share

Pireneje wrzesień cz3

Nocą, nawet wcześniej niż zapowiadał Edward pojawiła się dobra pogoda. Poranek był piękny. Ścieżka prowadząca z Sallent do Panticosy, odeszła od szosy (pustej, ale asfaltowej) i długo biegła leśną szutrówką. Przez drzewa, jeszcze pogrążone w cieniu przebijał się wspaniały widok na Sierra de Partacua. Nie wiem czy to ja nie jestem obiektywna i widok tych pobocznych, nieprzeciętych głównymi szlakami skał po prostu mnie kiedyś omamił, czy rzeczywiście Partacua jest jednym z najpiękniejszych masywów w Pirenejach. Jak zwykle bardzo cieszyła. Ścieżka natomiast mnie lekko zawiodła. Tuż przed Panticosą (mniej niż kilometr) wyszła na ruchliwą szosę, wciśniętą w górę i bez pobocza. Możliwe, że z zagapienia coś pokręciłam. Zabrał mnie stamtąd jakiś pan wracający do domu z bułkami. Było wcześnie w Panticosie dopiero budziło się życie. Sklep spożywczy był otwarty (niepotrzebnie zrobiłam zakupy w Sallent, skądinąd dużo tańszym), otwarty był też sportowy. Zajrzałam, jakiś mruk (zapewne outdoorowy specjalista) nie wiedział gdzie jest Collado Tendenera (wiedział, że bardzo daleko!). Ja wprawdzie wiedziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć jak tam dojść, a konkretnie jak wyjść z Panticosy. To narciarskie miasteczko puchnąc w oczach zarosło całą okolicę pożerając wychodzące z dawnej wsi średniowieczne szlaki. Błąkałam się tam wyjątkowo długo i w końcu podążyłam za strzałką wiodącą na punkt widokowy (sprytnie ukrytą za śmietnikiem), która przynajmniej wychodziła z miasta. Inna możliwość to iść nartostradą, ale tak już kiedyś zrobiliśmy z Jose.

Punkt był istotnie z widokiem, wzgórze kryło kilka bunkrów- nie doczytałam już z jakiej wojny, ale zajrzałam, można by się w nich schronić przed burzą. Chwilkę niżej znalazłam ścieżkę, skręciłam w prawo, w stronę Sierra de Tendenera i nie wiem czy nie przypadkiem wyszłam na miejsce piknikowe z wiatą i wodopojem. Dalej znalazłam GR 11 i bardzo długo szłam szutrową drogą piękną doliną. Gdzieś w połowie z krzaków wylazł zagubiony szlak z Panticosa… może za którymś następnym razem go znajdę. Dalej upał, jeżyny… nawet fajnie. Potem koniec doliny i znane mi już strome podejście do cabany, w której nawet nocowaliśmy kiedyś z Jose, a którą jak mi potem opowiadał zabrała lawina. Stoi tam też druga, nowsza, ale zamknięta. Rozbiłam namiot na łączce doszczętnie pokrytej krowimi plackami. Czasem myślę, że moja minimalistyczna pałatka mógłby jednak mieć podłogę…

Wieczór i poranek były piękne. Wniosłam na halę mnóstwo jedzenia, nawet owoce, przy domku była ławeczka, a Sierra de Partacua wyglądała stamtąd prawie tak dobrzej jak w marcu przed pięcioma laty. Byłam z siebie bardzo zadowolona, choć troszkę uwierał nadmiar krowich kup…

Share
Translate »