Picos d’Europa Cares Gorge

W piękną pogodę zwykle wydaje mi się, że mogę wejść wyżej, pokonać przeszkody czy śnieg. Teraz nawet mnie nie kusiło. Może odrobinkę…

Zaplanowana jeszcze w domu strategia (zamiast raków i czekana, namiot, baterie, miękkie buty) zmuszała mnie do trzymania się dolin, niskich gór. Nie wiem czy to dobrze czy źle, nie oceniałam. Fakt, że w Picos d’Europa nawet zimą jest wybór letnich tras sam w sobie wydawał mi się fascynujący. Z 1700 metrów, gdzie panowała wczesna zima schodziłam na 200- cały czas w otoczeniu skał i sprawiających wrażenie bardzo wysokich gór. Hala poniżej Refugio Terenosa zwija się jak lejek i opada do wąskiego kanionu, w którym  jak sitko urosło Bulnes- wioseczka z dwoma barami i gospodą. Kiedy tam doszłam- wcześnie rano-w cieniu było jeszcze bardzo zimno więc po uliczkach snuła się tylko grupka awanturniczo nastawionych kur. W stronę kanionu biegła stamtąd zgrabna alejka- nienaturalnie wypieszczona jak na to surowe otoczenie. Okazało się, że prowadzi do kolejki w tunelu- wykutym w skałach (więc nie szpecącym otoczenia). Kiedy mijałam wiodące do czeluści wrota przyjechali nią pierwsi turyści. W jedynym jeszcze nie zamkniętym na zimę barze przepędzono pewnie kury i poustawiano schowane na noc stoliki. Ja tylko zajrzałam do stacyjnej toalety (ma ciepłą wodę!) i zeszłam w przepaścisty kanion. Jest piękny, nie wiem czy nawet nie ciekawszy niż bardzo znany wąwóz Cares. Na pewno węższy, dzikszy, bardziej stromy. Ujście kanionu Bulnes do Cares spina średniowieczny kamienny most. Tuż za nim jest duży parking i odejście ścieżki do Cain. Schodząc widziałam jak nad tę ścieżkę nadciąga cień. Nie zdążyłam już się pogrzać w słońcu. Cień wygrał, był znacznie szybszy. Za to niższa część kanionu Cares opadająca jeszcze dalej na wschód – była oświetlona i bardzo piękna. Nic nie zapowiadało, że to prawie koniec gór. Urwiste, pełne jaskiń i okien pionowe skały w blasku listopadowego słońca. Szlak poprowadzony wąwozem zaczyna się od ostrzeżeń, że trudno, niebezpiecznie i że zabrania się jazdy na rowerze. Brzmiało interesująco, ale w rzeczywistości to szeroka równiutka alejka (tylko czasem troszkę bardziej górska) wykuta w skałach przy okazji budowy akweduktu. Jak dla mnie zbyt inwazyjna, niepotrzebna. Miałam wrażenie chodzenia po świeżej ranie i nieodwracalności tej atrakcji turystycznej. W podobnym kanionie Caranca w Pirenejach zamiast kucia powieszono podesty i wiszące mostki, które zawsze kiedyś można by zdemontować. Tu powstała ceprostrada, przy której ginął nawet równie inwazyjny akwedukt. Latem musiały tędy chodzić wielkie tłumy. Podłoga w każdym opuszczonym domu, trawa w zakamarkach i załomach skał były pełne papierów i kup… Nigdzie nie było pitnej wody. W połowie kanionu odeszłam na boczny szlak prowadzący do Covadonga. Chciałam nim podejść wyżej, ale zaczynał się bardzo stromo (nic dziwnego musiał wyjść  aż na 1100m npm) i bałam się, że nie będzie gdzie rozbić namiotu. Zanocowałam na samym początku przy betonowym piknikowym źródełku. Trochę się bałam, bo to chyba niedozwolone i bo niedalekim kanionem przeszedł ktoś nocą omiatając skały jasną latarką. Gnębiło mnie jak zaprojektowano noclegi na tym historycznym (Ruta de Reconquista), ale chyba niezbyt popularnym szlaku (GR 202) … do Covadongi było stąd aż 9 godzin-niby tyle, ile trwał listopadowy dzień, ale robiąc zdjęcia, zbaczając i oglądając co się tylko da szłam co najmniej dwa razy wolniej… do tego ostatni możliwy nocleg był przecież w Bulnes czyli też już dość daleko.

Share

Picos d’Europa- Sotres

Pogoda nie zmieniła się nocą, więc rano porzuciłam plan przejścia ciekawiej- górami i zeszłam do Sotres. Padało, widoczność była wyjątkowo marna, ale bez mrozu, więc nie groził mi lód. Zejście prowadzi wygodną ścieżką wzdłuż żebra, z którego czasem pojawiał się jakiś ochłap widoku – wyłącznie w dół. Tuż przed szosą minęło mnie dwóch panów, pytając optymistycznie czy może schronisko już nad chmurami. Niestety Caseton Andara leży za nisko. -We mgle- wyjaśniłam, ale to ich nie powstrzymało. Poszli dalej. Wyszłam na drogę i tym samym wydostałam się z chmur. Pod nimi jak zwykle padało.

Do Sotres jest 8 km. Już po kilku, może dwóch czy trzech udało mi się zboczyć na plątaninę polnych dróg doprowadzających okrężnie do miejscowości. Jeszce kiedy kupowałam słynny błękitny ser (w dziwacznej okrągłej mleczarni) padał deszcz. Padało kiedy walczyłam z dwudzielnymi (jak w pasterskich szałasach) drzwiami jakiegoś baru i wtedy kiedy w końcu udało mi się znaleźć ten najlepszy (polecany przez pana z mleczarni), który był jednocześnie sklepem. Rozsiadłam się tam wygodnie mając zamiar cokolwiek zjeść, ale okazało się, że w zasadzie nie ma nic dla alergika. Kupiłam kawę, czekoladę i ser, pogadałam chwilkę o trasach i mapach, a kiedy przypadkiem wydało się, że jestem z Polski, pani barmanka podzieliła się ze mną swoim obiadem- ryżem w jakimś pomidorowym sosie- pysznym. Znała polskich speleologów eksplorujących od lat jaskinie Picos d’Europa (pozdrawiam!:))

Z żalem opuszczałam to ciepłe wnętrze. Zaparowane, obwieszone egzotycznymi serami. Przytulne i gościnne. Pani z baru widząc jak wstaję, pomogła mi zarzucić pelerynę dorzucając jeszcze garść dobrych rad. Mokre ciuchy kleiły mi się do rąk, do nóg. Na zewnątrz deszcz. Zimno, buro…Z braku widoków mgła na postrzępionych szczytach wydawała mi się bardzo ciekawa. Szłam tak przez kilka minut patrząc w górę i nagle, jakby na skutek wizyty w barze pojawiły się tam plamy błękitu, potem słońce. Wybrałam szlak w kierunku Bulnes i leżącego jeszcze niżej kanionu Cares. Miałam zamiar przenocować w leżącym po drodze schronisku Terenosa, ale kiedy tam dotarłam (w międzyczasie znów czasem tonąc we mgle), okazało się że jest otwarte, ale nie dla turystów tylko z powodu jakiejś prywatnej imprezy.

Wypiłam kawę, czując się niezręcznie. Chmury opadały i unosiły się tylko muskając budynki. Mgła była chłodna i sucha. Wiedziałam, że przepisy na to nie pozwalają, ale pomyślałam, że to najlepsze wyjście-  a może… mogłabym gdzieś rozbić namiot? – spytałam.

-nie wolno- wycedził bez namysłu pan prowadzący schronisko (który niedawno widząc jak się wynurzam z mgły odszedł spluwając przez ramię)

-nad schroniskiem jest taka łączka- powiedziała jednocześnie pani…

Nabrałam wody i poszłam, tak jak wskazała. Podejście było śliskie i strome. Łączka mikroskopijna, widok wspaniały. Skaliste szczyty ponad morzem gęstej mgły. Podziękowałam przechodząc znów koło schroniska rano. Gdybym się tam nie wdrapała, albo gdybym zeszła w dolinę, w stronę Bulnes (czy -chociaż to tak niezręczne uparła się i została) nie widziałabym nic oprócz mgły. Gdybym nie spytała, nie trafiłabym na tę łączkę- miała rozmiar małego namiotu, a wokół tylko skały i krzaki. Kiedy schodziłam z jadalni wynurzyła się grupka przyjaciół schroniska, która świętowała tam koniec sezonu- czas wolności od takich jak ja.

Share
Translate »