Pireneje -Lac Bleu

Przenocowaliśmy na parkingu, troszkę poniżej Col de Tourmalet. Na przełęczy balowało zbyt wiele osób. Latały drony, krążyły butelki wina. Wszyscy się świetnie bawili… a nam hm..chciało się spać. Szlak nad Lac Bleu jest znakowany (żółto). Poszliśmy niższym wariantem (jak się  okazało dobrze, bo wyższy przecinały płaty stromego śniegu). Dotarcie do miejsca gdzie można było podejść wczoraj zajęło nam niecałą godzinę. Potem w górę coraz bardziej zaśnieżoną doliną. Pięknie. Staw Aoube był zamarznięty, przełęcz Aoube wyglądała na nieprzechodnią. Zamykał ją ogromny nawis. Przez teleobiektyw wypatrzyłam tam  samotnego faceta. Miał czekan, najprawdopodobniej też raki, ale zawrócił. -Dobra robota- podziękował nieświadomemu tego faktu nieznajomemu Jose i poszliśmy przez sąsiednią przełęcz. Na mapie nic nie wskazuje, że da się tamtędy przejść, ale nie ma tam nic trudnego. Stromo, trawki, luźne kamyki, czasem śnieg. Pojedyncze miejsca gdzie trzeba użyć rąk. Z grani ładny widok i przyzwoite, nietrudne zejście (to przełęcz tuż przed Pic Bedera, znajdziecie ją).

Idąc dalej piękną doliną cieszyliśmy się, że jest tylko dla nas, nie wiedząc że ludzie podchodzą tam z drugiej strony. Od północy z parkingu przy Pont Enfer. Nad jeziorem było kilka osób, zanim poszliśmy dalej ruszyli w dół. Lac Bleu to piękne w miejsce. Duże jezioro wśród wysokich gór. Można je obejść w kółko ścieżką, można zabiwakować (jest nieprzytulna, ale otwarta cabana, duża, ze stryszkiem). Zastanawialiśmy się nawet czy w niej nie zostać. Nad taflę wody napływała i odpływała mgła. Widoki były wspaniałe, na niebie halo. Po namyśle poszliśmy dalej. Wieczorem nad Lac Bleu będzie cień. Czyli wilgotno i zimno…

Po południu wdrapaliśmy się na Col de Bareilles. Też miała nawis, ale po prawej dało się obejść cały śnieg. Zdecydowaliśmy się zostać, chociaż było wcześnie. Tuż pod nami falowała mgła, czasem podnosiła się i traciliśmy widoki, ale przez większość czasu było tam niewiarygodnie pięknie. Po wodę trzeba było kawał zejść, ale nie szkodzi, mieliśmy czas. Przed zachodem słońca obeszliśmy jeszcze grań Pic Bezourtere- niesamowitą. Od północy oberwaną pionowo i zatopioną w mgle.

Rano mgła opadła. Zeszliśmy cieniem nad meandrującą rzekę. Stoi tam śliczna cabana (Ourrec). Pół godziny dalej jeszcze jedna nad zielonym stawem. Obie otwarte. Ścieżka schodzi w dolinę wśród rododendronów ( już kwitły). Idąc nią do końca dociera się do parkingu i wioseczki Le Chirouet- gdzie kończy się i zaczyna trasa dobrej jednodniowej wycieczki nad Lac Bleu.  Inna możliwość to pójść tak jak my spod Col de Tourmalet i wrócić prawie tę samą drogą.

Pytaliście ostatnio o takie krótkie trasy, to dobra propozycja. Tak jakby wybrać się nad Morskie Oko 200 lat temu, kiedy nie było tam żadnej drogi, a zamiast schroniska stał tylko pasterski szałas. Trochę bardziej wymagająca -1200 metrów podejścia, ale w razie załamanie pogody czy spadku sił- do podzielenia, na trasie są 3 dobre cabany.

Mapa pochodzi ze strony https://www.geoportail.gouv.fr/carte

 

Share

Góry na niepogodę- Neouvielle (Pireneje)

Gdyby zdarzyło Wam się  zaplanować urlop w Pirenejach w czasie kiedy prognoza zapowie nieustanny deszcz, jest miejsce gdzie da się to przeżyć z radością- francuskie Bigorre. Przeszliśmy tam dwie niezłe trasy po obu stronach Col de Tourmalet. To miejsca, które dotąd omijałam. Skażone wyciągami i zaporami nie wiedziałam, że okażą się piękne i że tyle tam schronów, małych skromnych, ale otwartych- w deszczu to był prawdziwy luksus.

Pierwsza trasa to północne rejony Neouvielle. Ponieważ byliśmy niedawno w  Arbizon Wyszliśmy troszkę dalej na zachód z Artigue. Mieliśmy samochód więc nie wiem jaki tam dojazd, w razie gdyby go wcale nie było można by iść z dołu z Santa Maria de Campan, Col de Aspin, nawet z Bagneres de Bigorre. Mapa IGN 1;25000 Bagneres de Bigorre pokazuje tam sporo szlaków, niskich, leśnych, ale że góry tam bardzo ciekawe raczej nienudnych. Z samochodu, zatopione we mgle przypominały mi trochę Pieniny- urwiska, skały i las. Hale, wiosną w powodzi kwiatów, wszystko to rzecz jasna bez ludzi. Inna możliwość to powtórzenie naszego zimowego zejścia do Anzizan (w drugą stronę). Tam kursuje autobus.

Wyjście z Artigue jest bardzo proste- to GR10. Sama miejscowość malutka, bez sklepu. Jest tam parking i kemping, jest też via ferrata- gdyby ktoś miał ochotę, płatna, ale nie trzeba mieć sprzętu. Szlak prowadzi do schroniska Campana de Clotou (gdzie już kiedyś nocowaliśmy zimą). Po drodze jest częściowo otwarta cabana z dużym stołem (bez miejsca do spania) i jeziora, w które ledwo widzieliśmy we mgle. Schronisko było ku naszemu zaskoczeniu zamknięte- okazało się, że przez robotników przygotowujących je do nowego sezonu. Rano przylecieli helikopterem i nas wpuścili. Posiedzieliśmy trochę (bo lało), po czym zdecydowaliśmy się iść do Refuge Bastan. Dwie, czy trzy potrzebne na to przejście godziny w deszczu to nic strasznego, a jak nas zapewniono Bastan jest już otwarte. Rzeczywiście było. Zostaliśmy na noc chociaż tam nieco drogo (bez zniżek dla członków klubów). To malutkie przyjemne schronisko. Z atmosferą, ale bez udogodnień, umywalka na zewnątrz, toaleta z kompostownikiem daleko, jeśli idzie się w deszczu. Za to w piecu niegasnący ogień i wolność w rozwieszaniu rzeczy do suszenia. Oprócz nas byli też dwaj starsi wędkarze i trzech wędrowców, którzy rano razem z prowadzącą Bastan panią wyruszyli oczyszczać rzekę z naniesionych gałęzi- groziła powodzią.

My poszliśmy nad jeziorka Bastanet (piękne pomimo deszczu). Bez znaków. Na końcu ścieżki stoi cabana z otwartą komórką (można się tam co najwyżej schować żeby pomyśleć). Piętro niżej jest widoczny z nad jeziorek blaszany schronik-suchy, solidny, na dwie osoby. Żeby tam dotrzeć podeszliśmy, przeszliśmy po śnieżnym moście, a potem w bród przez kilka rzek (można by spróbować wcale nie przechodzić, nie iść szlakiem tylko w dół bezpośrednio z górnej cabany). Lało bez opamiętania więc zostaliśmy na noc. Pod wieczór trochę się przejaśniło, ale nie żałowaliśmy bardzo, bo cabana stoi w pięknym miejscu z przepastnym widokiem na Lac Oule- daleko w dole, wśród chmur. Czuliśmy się tam trochę jak emeryci spędzający urlop w górskim domku. Widoki, sasanki, długi dzień…

Rano znów przez znajome rzeki, lodowate! Latem idzie się tylko przez jedną wypływającą z jeziora, wiosną bezpieczniej przejść przez mniejsze dopływy. Dalej ścieżką na Col de Bareges. Bez trudności. Jest kilka niewyraźnych znaków. Można stamtąd zejść do cabane Aigues Cluses (niezłej, jak pamiętam sprzed lat) i podejść GR10. My przetrawersowaliśmy do Laquet de Madamete (bez znaków, na mapie jest tam szlak zimowy). Ładnie, łatwo, sama przyjemność, zwłaszcza, że poprawiała się pogoda. Chmury rwały się malowniczo, grzało słońce.  To nas skusiło żeby spróbować kolejnego trawersu. Zamiast iść szlakami (col Madamete-Lac Aubert-Horquete d’Aubert), przez miejsca które już widzieliśmy poszliśmy przez Col de Trances. Wiosną było tam mnóstwo śniegu (jak wszędzie powyżej 2200 m npm). Szliśmy „pod włos”- na przeciw dużego nawisu, nie bardzo wiedząc jak go pokonać. Jose przekombinował, wdrapał się zbyt wysoko i zjechał aż na dno kotła, szczęśliwie po drodze nie było kamieni. Mówił, że trafił na lód i stopa mu się osunęła. Ja nie miałam problemów, ale szłam ostrożnie, wolniutko.  Po drugiej stronie nie było śniegu i nawet nam go brakowało chwilami. Zejście (okopczykowane) prowadzi skalnym rumoszem. Mnóstwo skakania. Poszliśmy w dół wzdłuż ciągu ładnych stawów nad Lac dets Coubous. Jest tam cabana, nawet nie najgorsza, niestety ktoś zostawił otwarte drzwi i owce zrobiły swoje. Nocowaliśmy w namiocie na brzegu jeziora. Wieczorem poszłam na tamę popatrzyć na wezbrany strumień i jak w bajce mgła odpłynęła pokazując wspaniałe widoki. Jose to niestety przespał.

Następny trawers już nam się mniej udał. Weszliśmy na Soum dets Coucut- łagodny szczyt ze wspaniałym widokiem i nie zdecydowaliśmy się zejść do doliny ze schroniskiem Glere. Z góry nie było widać całego stoku, a to co widzieliśmy było bardzo strome. Pomimo odwrotu uznaliśmy tę wycieczkę za udaną. To dzikie miejsca. Kwiaty, kozice. Powrót wcale nie identyczny (jest tam kilka wersji kopczyków) wyprowadził nas na trawers, którym zeszliśmy do parkingu Tournaboub. Machnęliśmy, bez przekonania zdecydowani wracać do samochodu GR10, ale natychmiast złapaliśmy stopa. Chłopak, który nas podwiózł był geomorfologiem, przyjechał do Luz zobaczyć zagrożenie powodziowe. Nie pomyśleliśmy nawet, że nasze kłopoty z przekraczaniem rzek nie są lokalne, i że utrudniają życie nie tylko nam. To była bardzo mokra wiosna. Rzeki szalały.

Przy dobrej pogodzie tę trasę można przejść w dwa – trzy dni. Przy jeszcze gorszej, można iść nawet wolniej niż my. Wszędzie było pod dostatkiem jedzenia- czyli świeżej wiosennej pokrzywy. Po inne rzeczy trzeba zejść (lub zjechać stopem do Bareges). Z Tournaboub można przejść bezpośrednio na trasę, którą za chwilkę opiszę. Tak byśmy zrobili gdyby nie samochód i zostawione w nim zapasy jedzenia. Gdybyście szli tamtędy wiosną, warto wybrać ten sam kierunek co my. Nawisy w Pirenejach niemal zawsze skapują z zachodu na wschód i idąc z ich łagodniejszej strony można niechcący wyjść na coś co się oberwie.

Pominięte tym razem południe Neouvielle też jest piękne, wiele osób uważa że najpiękniejsze w Pirenejach. Najładniej tam kiedy kwitną rododendrony- w lipcu. Niestety ze względu na sieć wysoko wyjeżdżających dróg zwykle jest tam dużo ludzi. Niemniej gdybyście byli blisko warto zobaczyć, przejść choćby odcinek GR10 z Lac Oule do Lac Aubert.

Zapomniałam dodać, że w Barreges można było kiedyś przenocować w dość specyficznej gite. Urządzono ją w dawnym wojskowym szpitalu zachowując zastany wystrój- jak z filmu. Ciekawe doświadczenie, szkoda może, że nie było tam drzwi- również tych do prysznica… ale to 10 lat temu. Teraz Barreges to kurort pełen hoteli i spa, nie wiem  czy gite l’Hospitalet zachowała styl.

Share
Translate »