Termas de Chillan-Antuco cz1

Kiedy się wychyliłam z namiotu, dość wcześnie rano Pan Stróż czekał już przy szosie na samochód, a wszystko wokół pokrywał piękny szron.  Z tego co zrozumiałyśmy nasz autobus powinien nadjechać koło 9-tej. Do tego czasu podeszłyśmy do sklepu w Recinto (bardzo dobrego), a potem wraz z kilkoma osobami kręciłyśmy się w kółko czekając. Rozkład jazdy jakoś tego dnia nie działał. Autobus nadjechał po godzinie. Początkowo dostałyśmy bilety tylko do Las Trancas, ale potem po dopłaceniu (2000 od głowy) dowieziono nas wraz z jednym panem na górę (trochę nam się to wydało drogo, ale to był chyba prywatny kurs). Chyba nie na przystanek. Nie od razu zrozumiałyśmy jak dalej iść. Szlak na mapie oczywisty i gruby zaczyna się na zakolu szosy, troszkę poniżej kempingów. Las był inny niż te, które znałyśmy. Ciemny, pełen wysokich drzew. W gąszczu było dziwnie dużo śniegu. Fakt, że to spora wysokość 1500 m npm, ale podejrzewałyśmy, że w tych górach, zaledwie 200 km na południe od Maule jest znacznie zimniej. Drzewa dopiero rozwijały liście. Szlak wyglądał dziko. Śnieg, błoto, dużo zwalonych drzew,  ścieżka słabo widoczna, jeszcze niepodeptana po zimie. Niemniej ktoś musiał tędy niedawno przejść. Jagoda znalazła parę rękawiczek- w zastępstwie tej, zgubionej przed kilkoma dniami. Nie zdziwiłyśmy się. Tak już tu było. Potrzebowałyśmy rękawiczek, więc się znalazły. Ładnie połączone żeby się nie zdekompletować.

Do pierwszych, zaznaczone na mapie term doszłyśmy szybko, pomimo oblodzenia. Są na halach ponad linią drzew. Kąpielowe stawki były błotniste i płytkie. Wiatr zimny, w całej okolicy śnieg. Pomimo tego zamoczyłyśmy się. Obok bulgotały wrzące źródła z kolorowych piachów buchała para. Pachniało siarkowodorem jak na Islandii. Wstawiłam do wrzątku kubki z wodą i niedługo zaparzyła nam się herbata, żałowałam, że nie kupiłam jajek- ugotowałyby się tam szybko na twardo. Dalej weszłyśmy w zwały lodu. Pozostałość wielkiej lawiny. Aż do przełęczy szłyśmy ostrożnie w różnej jakości śniegu, na samej górze troszkę zbyt głębokim, zapadającym się, ale jeszcze nie niebezpiecznym. Dalej zejście po stromym, które udało się obejść boczkiem. Nawet troszkę się martwiłam brakiem raków, ale nie okazały się nigdy potrzebne. Ścieżka uwolniła się spod śnieżnego kożucha w połowie zbocza. W zamian pojawił się stromy piarg, trochę błota, a niżej parujące rzeczki. Sprawdziłam ręką- były naprawdę ciepłe! Nic dziwnego byłyśmy w Dolinie Aquas Calientes. Na wprost wulkan Nevados de Chillan, w dole ozłocone słońcem granie. To piękna odludna dolina, odwiedzana na pewno, ale nie podeptana, nie zmieniona przez człowieka, aż dziwne, bo to tylko dzień drogi od cywilizacji.  Dojście tam też było bardzo piękne, z przełęczy widziałyśmy nawet koniec naszej planowanej trasy- charakterystyczny, przypominający Fuji wulkan Antuco za kilkunastoma ośnieżonymi graniami. Trudno było ocenić czy jest daleko czy blisko. Góry wokół wydawały się niższe niż te w rejonie Maule, mocniej urzeźbione, wysoko zarośnięte lasem, pocięte siatką głębokich dolin- jak labirynt, pozalewany (na pewno) dziesiątkami niewidocznych z daleka rzek.

Share

Condor Cirquit cz8- Vilches Alto

Za mostkiem ścieżka wspina się na grań  dość stromo, po skarpach ponad lasem. Jeszcze zanim dotarłyśmy do widokowej platformy minęła nas dziewczyna – młoda Niemka. Wybierała się tylko nad wodospad. Dalsze trasy jak jej powiedziano nie nadawały się jeszcze do przejścia. Poczęstowała nas dwoma ugotowanymi na twardo jajkami i obiecała, że jeśli poczekamy aż wróci, podzieli się mnóstwem jedzenia (zabrała je myśląc, że wyjdzie na 5 dni- pewnie na cały Condor Cirquit). Nie czekałyśmy. Przy punkcie widokowym było jeszcze dwóch panów i ławeczka- bardzo kusząca. Nad nami, nad doliną, w której błądziłyśmy przez kilka ostatnich dni krążył kondor- jak na zamówienie.

Dalej szlak opada wraz z płaskowyżem otoczonym murem ośnieżonych gór. Czym niżej tym więcej roślin, krzaki bujniejsze i wyższe, potem las. W jednej z wiat parku narodowego ugotowałyśmy sobie trochę herbaty, razem z jajkami dobrze zrobiła nam na żołądek. Trasa do Vilches Alto jest oznakowana i wyraźna. Prowadzi przez bardzo stary las- prawdziwą puszczę. Kępy ogromnych, czasem powywracanych i suchych drzew, plamy jaskrawego słońca, sporo kwiatów. Rezerwat Altos de Lircay jest pewnie bardzo popularny latem. Teraz minęło nas tylko trzech rowerzystów. Nie dogoniłyśmy ich już, a próbowałyśmy, bo zgubili scyzoryk i fajkę do trawki. Licząc, że gdzieś może czekają zajrzałyśmy na kilka pustych pól biwakowych. Na ostatnim, tam gdzie powinien rezydować strażnik poznałyśmy rodzinę, która nas stamtąd wywiozła. Strażnik był nieobecny, prawdopodobnie zszedł żeby zagłosować. Tego dnia – w niedzielę- odbywały się wybory prezydenckie. Słyszałyśmy niezrozumiałą dla nas relację kiedy samochód turlał się gruntową drogą wzniecając kurz.  W świetle zachodzącego słońca wyglądało to magicznie, żałowałam, że nie mogę się zatrzymać, zrobić zdjęć.

Jadąc, sporo rozmawiałyśmy. Ignacio – syn naszych wybawców studiował stomatologię w Talca. Powiedział, że pomoc w górach działa w Chile bardzo sprawnie. Najprawdopodobniej przyleciałby po nas helikopter. Szlaki były jeszcze zamknięte, ze względu na stan rzek. Na parkingu stała informacja, ale ponieważ przyszłyśmy z daleka, z  innej strony nie miałyśmy o tym zielonego pojęcia.

Trasa z Radal 7 Tazas przez Vegas Blanquillo i Valle Venado (bez zwiedzania doliny Claro i lawowych pól) zajmuje latem około tygodnia, pięciu dni. Rejon dobrze pokazuje mapa Condor Cirquit 1:50 000 wydana na solidnym wodoodpornym papierze (zdobyłyśmy swoją w Księgarni Geograf w Krakowie). Lasy państwowe (CONAF) inwestują w parkingi i pola biwakowe. Kiedyś pewnie zrobi się tam tłok, ale wiosną najprawdopodobniej długo będzie pusto, a jak słyszałyśmy od Chilijczyków właśnie wtedy jest tam najpiękniej. Góry są jeszcze ośnieżone, zieleń świeża, nie ma kłopotów z pitną wodą i upału, który jak się dowiedziałyśmy jeszcze się wcale nie zaczął. Aż strach pomyśleć jak byśmy wyglądały gdyby nas dotknął!

Jadąc w dół w coraz gęstszym mroku myślałam, że w Europie też mamy piękne miejsca. Być może nawet piękniejsze niż tu, ale nigdzie, nawet w Laponii czy w Pirenejach, nawet na Islandii nie ma już takiej wspaniałej dzikości, takich bezludzi. Trudno też o tak bezinteresowną pomoc. Chile jest wyjątkowym krajem, a rejon Maule zasługuje żeby tam wracać i wracać…

PS: scyzoryk zachowałyśmy, zastąpił nóż zgubiony wcześniej przez Jagodę. Co miał na myśli nasz Duch Opiekuńczy podsuwając fajkę…? Hmm… tu mogłyśmy tylko spekulować…

Czerwona linia na mapkach to zapis ze SPOT-a, pomarańczowa to narysowana z pamięci trasa- historia błądzenia.

Share
Translate »