Przyleciałam wczoraj w nocy. Wiosna na Islandii okazała się zimna i mokra. Pomimo tego udało mi się iść przez niemal wszystkie dni- aż przez 25 i wszystkie te dni były piękne. Mniej więcej zrealizowałam swój plan. Przeszłam z Asbyrgi do Myvatn i dalej na wyżyny w kompletną dzicz. Wdrapałam się na 1300 m npm. Jako pierwsza osoba w tym roku byłam w kraterze Askji. Przez 10 dni od ludzi, cywilizacji, otwartych szos dzieliło mnie prawie 150km. W tej pustce, 2-może 3 dni drogi ode mnie wędrował Wiesiek Koc. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy bardzo blisko, wymieniliśmy mnóstwo sms-sów. Dzięki jednemu wiedząc, że u Wieśka przeszła już nawałnica udało mi się wrócić do Myvatn dzień wcześniej niż wynikało z wyliczeń. Moje ubrania przemakały po 4 godzinach, a zła pogoda uspokoiła się wtedy po 3.
Te dni na Ódáðahraun były niezwykłe, magiczne. Pustynne pole lawowe jest jak dzieło sztuki, jak skończona rzeźba, w której każda skała, każdy ugłaskany przez wiatry piach jest na swoim miejscu, tam gdzie powinien być. Niezmienny od setek, może tysięcy lat. Czułam się winna zostawiając ślady stóp. Odkładałam na miejsce kamienie użyte do mocowania namiotu. Zbierałam przyniesione przez kogoś (lub przez wiatr) śmieci. Słuchałam jak wiatr gra w lawowych tworach, jak wsiąka deszcz. Łapałam wodę z topniejącego śniegu. Gdyby nie on w żaden sposób bym tamtędy nie przeszła. Przez dziesiątki kilometrów ciągną się tylko piaski i skały, z których potem, daleko na zachodzie wypływają od razu duże rzeki- wzdłuż nich wróciłam.
Kolejne dni spędziłam we Wschodnich Fiordach. Padał śnieg, który dorwał Wieśka w wysokich górach, a mi towarzyszył już przez całą wędrówkę. Na wschodzie, zimniejszym i bardziej śnieżnym niż reszta kraju sięgał prawie poziomu morza. Wiało okrutnie, pechowo znad oceanu. Opiszę to ze szczegółami, trasy ciekawe, warte powtórzenia. Nie tak dzikie jak Zachodnie Fiordy, ale też mi się podobały.
Przez 3 ostatnie dni jechałam wzdłuż wschodniego i południowego wybrzeża przechodząc przy okazji wszystkie kawałki jednodniowych szlaków, które wcześniej wyszukałam w necie. Objazd Islandii autostopem był ciekawym doświadczeniem i cieszę się, że to zrobiłam. Dziękuję wszystkim, którzy mnie podwieźli. Każdy po kolei, już po chwili okazywał się fascynującą osobą. Nie wiem czy miałam tak ogromne szczęście, czy może ten sposób podróżowania eliminuje nieciekawych ludzi- po prostu nie zatrzymują się. Pozdrawiam wszystkich! Też Sylwię i Mikołaja z kempingu w Vogar, dziewczyny z restauracji na czarnej plaży, Beatę i Włodka z Akranes i oczywiście „naszego” Darka i Dorotkę z Keflaviku… chyba nigdy w życiu nie spotkałam aż tylu przyjaznych ludzi (w tym ogromne mnóstwo Polaków). Dla mnie zapamiętałego odludka to było niezwykłe doświadczenie. Dziękuję!
PS: ostatnią wiadomość od Wieśka dostałam wczoraj rano. Zostało mu 2 kg jedzenia, ok 200 km i 3 rzeki do pokonania. Ma jeszcze 4 dni. Trzymam kciuki. To co zrobił- miesięczny trawers Islandii w deszczu, wichurze, w wiosennym śniegu, w temperaturach stale bliskich zera, bez żadnego kontaktu z cywilizacją, z całym zapasem jedzenia na plecach, do tego z poparzoną nogą robi na mnie wielkie wrażenie. Ja kilka razy byłam na kempingu i w sklepie, to nie była moja pierwsza górska wiosna, a najgorsza pogoda szczęśliwie mniej mnie dotknęła.
PS2 13.06: Wiesiek przeszedł ostatnią rzekę, była hmm… tylko po pas :)
Szczegóły za chwilkę tylko ogarnę zdjęcia. To kilka przypadkowych.