Hej, wróciłam w południe i zamiast prać i suszyć namiot zabrałam się do zgrywania zdjęć. Jak zwykle po każdym powrocie wydaje mi się, że nie bardzo wyszły- bo to co udało mi się na nich złapać ma się nijak do piękna prawdziwego świata. Koniecznie musicie to kiedyś sami zobaczyć. Norwegia jest inspirująca i do niczego niepodobna.
W bardzo wielkim skrócie (bo pewnie jak zwykle wszystko po kolei opiszę). Przeszłyśmy przez Sognefiellet, Breheimen i Reinheimen. W zimowej scenerii przypominającej trochę pirenejski kwiecień, może odrobinę zimniejszej w dzień i nieco cieplejszej nocą, a do tego bardziej deszczowej. Trafiło nam się najzimniejsze od 50-ciu lat lato. Powyżej 1200- 1300 metrów wszystko pokrywa śnieg. Na rzekach utrzymują się śnieżne mosty, a wiele jezior (nawet tych na 1200 m npm) w całości zakrywa lód. Prawdopodobnie niektóre nie rozmarzną wcale tego lata. Tylko dwa ostatnie dni były ciepłe, ale pomimo bardzo złej prognozy pogoda potraktowała nas łagodnie. Dziękujemy wszystkim, którzy trzymali kciuki!
Padało codziennie, ale nie przez cały czas, więc w przerwach wysychałyśmy. Każdego wieczoru udawało nam się rozbić namiot na glebie (nie śniegu), a kilka razy nawet pod dachem. Kiedy nasza butla z gazem zaczęła się kończyć znalazłyśmy drugą, łapałyśmy stopa na drogach, którymi nie jeździ prawie żaden samochód, a podwożący nas ludzie bez wyjątku okazywali się bardzo ciekawi. Odkryłyśmy fajny i tani kemping („Bispen” w Bismo- 75 koron za dwie osoby) i świetne połączenie promowe pomiędzy Bergen i Songdal – w cenie autobusu i nawet chyba odrobinkę szybsze (po 500 koron od osoby). Mały, zabierający tylko pieszych prom pokonuje ponad 300 km w niecałe 6 godzin i wpływa do Bergen na wprost zabytkowej dzielnicy Bryggen wprost na Targ Rybny. Cała trasa wzdłuż Sognefjord i przybrzeżnych wysp jest tak ciekawa, że trudno nawet na chwilkę usiąść.
Przetestowałyśmy też kilka rzeczy. Nasza nowa cienka wełenka przeżyła, chociaż Lidka sprawdzając ją troszkę się niestety obiła. Sporo tras prowadziło przez zwaliska oślizłych , często ruchomych bloków i trudno się było na tym utrzymać. Wydawało się nam, że każdy norweski kilometr jest co najmniej dwukrotnie dłuższy niż nasz. Z trudem udawało nam się pokonać dziennie ok 15-tu. Lidce bardzo się też przydały skarpetki Walonki i nowy lniany ręczniczek- jeszcze nie wstawiony do sklepu- bo chciałam go najpierw wypróbować. Jest na jednym ze zdjęć. To 100% len z jednej strony pokryty odblaskowym nadrukiem, który powinien dobrze odbijać słońce ( tego niestety nie sprawdziłyśmy:)), a w dotyku jest szorstki jak delikatna ściereczka- lekko pilingujący. Ja zabrałam „zwykły” ręczniczek ze 100% lnu. Byłam zadowolona. Mam krótkie włosy więc mały rozmiar mi w zupełności wystarcza. Ręczniczki schną błyskawicznie i wydają się czyste i świeże, chociaż rozum podpowiada, że od dawna już takie nie są. Wodę wchłaniają jak trzeba, a w dotyku są przyjemne i gładkie, chociaż nie aż tak miłe jak „luksusowe„. Dodamy je też do sklepu
Miałam bardzo mało ubrań. Tylko dwie koszulki z wełny ( jedną cienką i Abeille), bluzę z kapturem i łapkami z Powerstretch i primaloftowy waciaczek. Zdarzało mi się nosić to wszystko na raz (waciaczek tylko na biwakach) i na to zakładać jeszcze Costabonę. Wiatrówka bardzo mi się tym razem przydała. Dziękuję, że mnie na nią namówiliście. Dzięki temu, że jest taka lekka mogłam zabrać statyw i spokojnie robić zdjęcia na długich czasach.
Miałam jeszcze jedną rzecz, bez której byłoby mi bardzo trudno. Kolega po fachu prowadzący znaną Wam pewnie starą, polską outdoorową firmę (Wolfgang) zrobił mi w prezencie goreteksowe wkładki do butów- dokładnie doły od suchych skafandrów do nurkowania, które produkują pod swoja drugą marką- Sea Wolf. Nie wierzyłam, że zostaną suche, a jednak! Wiesiu WIELKIE dzięki!
Moje buty przemakały natychmiast więc gdybym nie miała tych „suchych skarpet” poodmrażałabym sobie palce. Wkładki świetnie pasują do naszych powerstretchowych skarpetek, a najlepiej się czułam zakładając je na dwie pary. Pewnie najfajniej byłoby zabrać Walonki, ale nie pomyślałam…
Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że tego lata w Norwegii będzie tak bezlitośnie zimno. Popatrzcie sami…
….zapomniałam – przez cały czas nosiłam też kominek i barana z windpro. Miałam dwie pary rękawiczek, jedne (z Powerstretch) niestety zgubiłam. Te drobiazgi bardzo dużo dają, bez nich byłoby mi zdecydowanie za zimno. Tylko przez dwie ostatnie noce spałam bez czapki. Lidka sypiała w Walonkach i w rękawiczkach. Temperatury w dzień wahały się pomiędzy kilkunastoma, a kilkoma stopniami (widziałyśmy kilka termometrów, jeśli nie świeciło na nie słońce zwykle pokazywały 5). Nocą zdarzały się małe przymrozki. Było wilgotno i wietrznie. W dolinach – znacznie cieplej.
wstawiam ten wpis w tag „chodzenie po górach wiosną”, w tym roku w Norwegii chyba nie będzie lata…