Pireneje czerwiec 15 cz9 Etang Izourt

Najkrótszą drogą powrotu z Monicou do Andory było wykorzystanie GR10- prowadzącego nad Etang Fourcat. Zostawał jeszcze kawałek- jedna wysoka grań. Jej północną stronę widzieliśmy podchodząc pod Port de Caraussans pierwszego wspólnego dnia. Była biała.

Wyszliśmy wcześnie. Czasu było wystarczająco dużo, ale zawsze istniało ryzyko, że coś się nie uda. GR10 przechodzi przez niski, zalesiony grzbiet z ładnymi widokami na Pic Rouge de Bassies, Monicou i Marc a potem (już mniej ciekawie) schodzi do Arties. W lesie było gorąco i duszno. Woda tylko przy niezłym bezobsługowym schronisku półtorej godziny nad Monicou- Refuge Prunadiere, a dalej bardzo długo nic. Powyżej Arties szlak zupełnie nie zgadza się z mapą (co nie przeszkadza, bo zamiast drogi idzie się lasem), a potem znika. Za parkingiem pojawia się znów w kilku wariantach. Brakujący fragment przeszliśmy łąką i wąską szosą bezskutecznie szukając pitnej wody. Jak na ironię zachmurzyło się i zaczął padać deszcz… ani tu usiąść, ani ugotować. Nie mając pomysłu na schowanie się (jedyny budynek to ogrodzona i pewnie ściągająca pioruny elektrownia w Pradieres) podeszliśmy nad Lac Izourt w deszczu i burzy. Chwilkę przed nami przeszły tamtędy owce. Szlak był pełen świeżych bobków wdeptanych w gliniasty grunt.  Wszystko to namiękło i ślizgało się pod butami, dobrze rozrobione przez uciekający w popłoch tłum. Był weekend. Owce wyszły na redyk i pomimo tego, że było ich raczej niedużo odprowadziło je mnóstwo ludzi. Minęliśmy zmoczonych spóźnialskich.

Schronisko Izourt było świeżo odnowione. Jedną salę pozbawioną jakichkolwiek sprzętów zostawiono wędrowcom, w drugiej zamieszkała rodzina pasterzy. Dwóch małych chłopców posługując się szczątkowym hiszpańskim usiłowało nam wytłumaczyć, że da się jeść pokrzywy. Zwijali je w kulki, miętosili trochę i wkładali do buzi. Jose tłumaczył, że my je jadamy w zupie, ale chłopcy upierali się, że lepiej tak.  Rozczarowaliśmy ich chyba nie próbując. Uciekli kiedy Jose spytał czy chodzą już do szkoły. Mogli mieć po 5-6 lat.

Ponieważ przestało padać podeszliśmy kawałek boczną, trawersującą Etang Izourt ścieżką. Jakieś 300 metrów powyżej jeziora jest trawiasty próg- niezłe miejsce na namiot. Nie padało już, ale jeszcze długo w nocy obserwowaliśmy jak burza tłucze się gdzieś pod Montagnes de Tabe. Stado owiec zostało na przeciwległym stoku. Jadły nie przerywając nawet w czasie burzy i dopiero po zmierzchu pasterze przegonili je bliżej budynków. Fajnie było oglądać to wszystko z góry. Piękne miejsce. Chłopcy pewnie posiedzą tam przez całe lato.

PS: Tego dnia podeszliśmy ponad 1500 metrów, być może z tego powodu miałam wrażenie, że niewiele się działo:)

Share

Pireneje czerwiec 15 cz8 Port de l’Artigue

Podejście pod Port de l’Artigue jest strome, w wielu miejscach leżał jeszcze śnieg. Czasem podmyty czasem naderwany, ale spokojnie dało się po nim przejść. Pogoda była znakomita, widoki cudne. Szybko znaleźliśmy się na przełęczy i równie szybko zeszliśmy z pierwszego, najbardziej stromego fragmentu. Jedyna trudność to wyobrazić sobie czego się tak baliśmy w kwietniu! Nic niezwykłego, normalny stromy śnieg. Mając czas postanowiliśmy pójść nad Estany Montestaure i obejrzeć zejście z Broate, które nas ominęło poprzedniego dnia. W śniegu trudno było znaleźć prowadzący nad jezioro trawers i trochę kluczyliśmy w skałach, zajęło nam to czas do południa. Staw był piękny, chociaż dno pokrywały zwaliska brudnego śniegu i niebieskie kałuże wytopione z lodu. Wyglądało to tak, jakby lawina wypchnęła wodę z jeziora. Dramatyczny, wysokogórski widok, a nad nim czarno-biała ściana Pic de Broate. Straszliwie stroma! Oj chyba byśmy jednak nie zeszli…

Nie było widać ścieżki czy choćby śladu kopczyka. Doszliśmy do wniosku, że to chyba trasa na lato, chociaż kto wie, być może gdybyśmy się tam znaleźli i koniecznie musieli zejść, coś byśmy jednak zdziałali. Już wielokrotnie bardzo na oko strome stoki dawały się jednak ostrożnie pokonać. Tak czy siak już nie żałowaliśmy, że wybraliśmy inną drogę. Zamiast schodzić od razu do znanego nam już z kwietnia szlaku odszukaliśmy fragment Porta del Cel (oznakowany na żółto, czego jednak pod śniegiem nie widać) i przetrawersowaliśmy strome zbocza aż do gliniastej, podtopionej już przełączki. Urwistej, zaśnieżonej, ale przechodniej. Dalej porzuciliśmy znaki (bo nie pasowała nam droga do Pinet) i spróbowaliśmy jakoś zejść do l’Artigue. Prosto w dół  nie bardzo się da, ale można przejść do widocznej z daleka ścieżki, po drugiej stronie rzeki, a stamtąd do ładnej i otwartej cabany. Idąc dalej dociera się do szlaku zbiegającego z Etang de Pinet. Gdyby nie nieubłaganie krótki urlop Jose zostalibyśmy na noc w pasterskim domku. Przez kilka godzin mruczała nad nami burza. Trochę nas zlało, mokre trawy przemoczyły nam buty, a w środku było wygodnie i sucho. Zdecydowaliśmy się jednak wyjść w deszcz, bo inaczej chyba byśmy nie zdążyli.  Ze zbiegającej od schroniska ścieżki odbiliśmy na dróżkę trawersującą całą dolinę i długo szliśmy kilkaset metrów powyżej szosy przez ładny las. Potem zgubiliśmy trawers zeszliśmy do asfaltu i już po zmroku dotarliśmy do gite w Monicou.

Najpierw usłyszeliśmy, że nie ma miejsc. Nie walczyłabym, zależało mi tylko na prysznicu, ale sprawą zajął się Jose. Wystarczyło, że przyznał się do przejścia Port de l’Artigue. Pan schroniskowy uznał, że za ten wyczyn należą się względy. Dwóch starszych panów bardzo uprzejmie przeniosło się gdzie indziej, a my dostaliśmy łóżka. Wprawdzie zaraz wyrzuciła nas z nich jakaś Flądra (jak się potem okazało w jej pryczy były mrówki, a starsi panowie wrednie się z nią nie zamienili), ale poza tym było ok. Jak tylko zgodziliśmy się spać z mrówkami mąż Flądry poczęstował Jose ciastkiem… Szkoda trochę, że od tego nie zaczęli, ale cóż… uroki stadnego życia:)

Share
Translate »