Collado Cebollar (lub Cuello Zebollar)

Po dniu zielonym dzień biały. Tak już jakoś zawsze jest. W łatwym terenie żałuję, że nie jestem wyżej, w trudnym modlę się żeby bezpiecznie zejść :)

Poszłam na Collado Cebollar z nadzieją, że i wejdę i zejdę. Oczywiście musiał tam być śnieg, ale po dniu zielonym nie pamięta się o śniegu.

Musiałam wrócić kawałek wysoką ścieżką (GR11). W porannym świetle widoki wyglądały inaczej, ale też było pięknie.

Fragment bardzo ciemnego zarośniętego omszałym bukszpanem lasu niemal w korycie rzeki, w którym coś nieprzyjemnie chrumkało wieczorem wydawał się teraz magicznym rozświetlonym ogródkiem. Tylko Ordesa widoczna pod światło traciła.

Dowód że  warto wracać tą samą drogą. Po porzuceniu GR11 ścieżka wspinała się bukowym lasem, przechodząc czasem przez półki podobne do tych na dole, ale wyraźnie sztuczne i szersze.

Po przejściu rzeki na polanie z widokiem na grań szlak trochę kluczył.

Fragmenty nie było oznakowane, ale idąc na oko wyszłam tam gdzie chciałam. Ze skraju hali były piękne widoki na dolinę Ara i mur oddzielający tę dolinę od Otal.

Wyżej wynurzyła się też  Ordesa i Vignemale.

Na trawiastym zboczu spotkałam czwórkę ludzi z psami. Schodzili. Zrozumiałam tylko, że rozmawiają o czekanach i rakach. Ich ślad w śniegu ułatwił mi decyzję gdzie iść… ale jak się potem okazało też zmylił. Szlak na Collado Cebollar odszedł chyba w prawo zaraz za odkrytą trawką. W lewo biegła jakaś bardzo podejrzana ścieżka najprawdopodobniej droga do Torli. Zarys dróżki przecinały liczne gruntowe lawiny. Niezbyt wielkie, ale na pewno ciężkie i niebezpieczne. Zbocze obsuwało się płatami. Nie było ludzkich śladów. Nie miałam pojęcia skąd zeszli ludzie z psami, ale pomyślałam że grzbiet biegnący aż na szczyt będzie bezpieczny.

Wdrapałam się kawałek na strome trawki, minęłam rozwaloną cabanę z widokiem na całą dolinę Ordesy i odnalazłam ludzki i psi ślad. Przeszedł kilkanaście metrów granią i zawrócił.

Ja poszłam dalej. Nie wiem po co  moim poprzednikom byłyby potrzebne raki i czekany. Grzbiet był tak ostry, że czekan niewiele by dał (chociaż wyciągnęłam go później na wszelki wypadek). Raki by tylko przeszkadzały.

Jedno co bardzo mi się przydało to kijek z urwaną rozetką (zgubiła mi się już na początku wyjazdu). Używałam go jako sondy sprawdzając czy idę jeszcze po grani czy już po nawisie. Strasznie to wyglądało, nawis dosłownie wisiał na włosku. Pod śniegiem były wytopione dziury i całe poodklejane płaty. Raz omal nie postawiłam na takiej dziurze stopy. Słońce prażyło i skalne fragmenty wymagały sporo gimnastyki. Śnieg niemal wcale nie trzymał się skał, a było go jeszcze sporo. Nawis miał ponad dwa metry. Miejscami więcej.

Doszłam w ten sposób na grań trochę poniżej szczytu, a potem przeszłam jeszcze na szczyt, żeby popatrzeć skąd zejść.

Wyszło mi, że to wszystko jedno. Jak się potem okazało wcale nie, ale dałam jakoś radę.

Było tak stromo, że nie widziałam stoku przed sobą i przegapiłam skalne urwisko. Musiałam potem iść nieprzyjemnym trawersem ponad nim, a potem zejść po kruchych skałach zlanych solidnym strumyczkiem. Wolałam to, niż zastanawianie się czy nadtopiony trawers utrzyma czy się zsunie.

Potem poszło już łatwej. Przeszłam przez kilka śnieżnych jęzorów zewspinałam się w dół koło wodospadu i przeszłam przez dwie spore rzeki (w sandałkach). Gdybyście się znaleźli w tym miejscu da się zejść i po prawej i po lewej stronie wodospadów, ale po prawej chyba jest bardziej sucho. Tak czy siak raczej nie obyłoby się bez sandałków.

Dalej widać kilka ścieżek trawersujących strome łąki. To drogi krów. Kończą się w dziwnych miejscach, ale da się iść jakkolwiek nawet bez nich.

Ja wyszłam za wysoko, a potem zeszłam prosto w dół do schroniska. Nie było luksusowe. Tylko klepisko, palenisko z rozbitym kominem i szafka w ścianie… a w niej kawa, cukier i flaszka rumu!… No i bardzo piękny widok :)

Podeszłam jeszcze kawałek do drugiej wyższej cabany, ale tam się wcale nie da spać. Była cała zawalona materiałami budowlanymi. Wróciłam więc do Refugio Sorosa. Ściana, z której zeszłam wyglądała jak coś czego wcale się nie da pokonać, ale nie widziałam żadnego lepszego zejścia. Widać nawet kilka gorszych opcji…

PS: ja zeszłam troszkę poniżej szczytu Tozal de las Comas prosto w dół. Podobnie byłoby chyba z przełęczy. Ze szczytu można by zejść tak żeby nie trafić w urwisko. Według mapy Editorial Alpina należałoby iść dalej granią i zejść z kolejnego wierzchołka. Na mapie IGN nie ma nawet wejścia… na szalonej mapie (Editorial Pireneo) trasa schodzi mniej więcej z przełęczy, ale nie prosto w dół tylko okrężnym trawersem :) Piszę tak szczegółowo bo to przepiękne miejsca. Widoki cudowne, zdecydowanie warto tam pójść.

Przy Refugio Sorosa nie ma wody, trzeba wrócić do rzeki.

Share

Sarvillo, Salinas de Sin, Escalona,Torla…

Z jednej strony szkoda mi już było schodzić z drugiej, po zimnym dniu w śniegu marzył mi się dzień zielony i ciepły. Zresztą wydawało mi się, że w Cotieli jest zbyt lawiniasto żeby wychodzić wyżej.

Poszłam dalej GR15. Poczatkowo przez las,

potem zboczem trawersującym zwężenie doliny Gistain,

które tak malowniczo wygląda z góry.

Ścieżka schodzi łagodnie i chociaż jest oznakowana można się na niej pogubić. Najgorsze orientacyjnie są skrzyżowania z polnymi drogami. W lasach pod Coteillą jest ich kilka, więc trochę kluczyłam.

Szlak schodzi do Sarvillo ( na ryneczku jest niepozorny kran,  po naciśnięciu leci czysta woda; sklepik jest w małym barze kilka metrów w bok od szlaku- w zasadzie prosto bo w tym miejscu skręca szlak, podobno pół godziny przed miasteczkiem jest farma sprzedająca sery). Miłe senne miasteczko. Malownicze i stare.

Szlak wychodzi potem troszkę wyżej, przecina strumień i trawersuje stok wchodząc na przełęcz z dalekim widokiem.

Po drodze mineło mnie wielkie stado. Pasterz widząc, że schodzę na prawo (w dół zbocza) zatrzymał owce i kawał mi przejść na górną stronę. -Mogą zepchnąć -pogroził mi. Za mną było sporo krzaków wiec chyba by nie zepchnęły, w każdym razie nie bardzo daleko, ale faktycznie było ich dużo, bały się mnie i zrobił się straszny tłok.

Jak biegnie szlak dalej nie wiem. Zgubiłam go. Chyba poszłam zbyt mocno w prawo sugerując się jakąś polną drogą, która potem urosła i przeszła w zygzakowatą szutrówkę.

W efekcie zeszłam do szosy z kilometr powyżej Salinas de Sin. Troszkę mnie to wkurzyło, bo wolałam zejść do Lafortunada, a kiedy się zorientowałam, że coś nie tak byłam już za daleko i nie chciało mi się wracać. To w zasadzie nie miało wielkiego znaczenia. Dalszy bieg GR15 znałam. Szlak wspina się na drugą stronę Val di Bielsa do Telli, a potem przez Escuain przechodzi poniżej schroniska Plana Canal i schodzi do Bestue. Przeszłyśmy tamtędy z Asią, wcześniejsze kawałki widziałam już wielkorotnie przy różnych okazjach.

Na szosie zamachałam i dwóch panów zjeżdżających z jakiegoś kanionu podrzuciło mnie do Escalony. Tam czekałam tak długo, że w końcu poszłam na piwo do przydrożnego baru. Pięknie stamtąd wygląda Pena Montanesa. Potem para francuskich przewodników górskich w drodze do Sierra de Guara podwiozła mnie do Ainsy. Już miałam teorię, że biorą tylko ludzie tacy jak ja- kochajacy góry, ale zatrzymał się robotnik budowlany. W Fiscal znów zaczekałam, po to żeby podjechać kilka kilometrów z narciarzami (planowali Vertice de Anayet) i znów z jakimś panem (Rumunem), który podwiózł mnie uprzejmie do Torli.  Plusem tego prawie trzygodzinnego przejazdu (ok 60 km) były dobre zakupy. W Ainsie jest wszystko.

Jeśli nigdy nie byliście w Torli wieczrem nie wyobrazicie sobie chyba jak tam jest. Widok na Mondraruego naprawdę zapiera dech w piersiach, pomimo tego, że na jego tle rysuje się szosa czy jakieś hotele. Hoteli unikam, więc poszłam przenocować w Bujaruelo. Dla odmiany odcinkiem GR11.

Nie wiem czemu nigdy nie przeszłam tego krótkiego kawałka. Pomiędzy Torlą i Bujaruelo jest wygodna droga i zwykle łatwiej jest pójść właśnie nią.

GR11 wspina się na zbocze po lewej stronie rzeki, a potem idzie wąską czasem wykutą w skale dróżką z fantastycznym widokiem. Najlepszym właśnie wieczorem. Fajny prawda?

Doszłam tylko do kempingu i odechciało mi się iść do San Nicolas. Na kempingu ( o czym nie wiedziałam) jest też śliczne schronisko za jedyne 15 Euro. Niestety nie honoruje zniżek. Ma za to kuchnię z mikrofalówką, ciepłą wodę, pralki…  Pokoje dwosobowe więc cisza i spokój. Udało mi sie tam też zasięgnąć języka. Pan ze schroniska potwierdził, że da się zejść z drugiej strony Collado Cebollar. O ile oczywiście uda się tam wejść- podkreślił…

 

Share
Translate »