Cotiella

Kiedy poszłam rano po wodę zaraz obok tablicy zakazującej nielegalnych wypasów kręciło się stadko koni. Nocą halę pokrył szron.  Konie wyjadały króciutkie źdźbła, trzymajac się plam słońca, gdzie trawa już odmarzła. Nie wiem czy miały licencję. Na mój widok troszkę sie spłoszyły i przeniosły wyżej na zbocze. Kiedy zamknęłam cabanę i wyszłam w kierunku Collado del Crus zostały po nich tylko odciski kopyt.

Ścieżka wspinała się trawiastym żlebem i szybko wyszła ponad las. Przełęcz Collado del Crus to wielka otwarta łąka.

Są z niej rozległe, ale już nie wysokogórskie widoki.

Znad lasu wynurza się Cotiella, ale szlak, czego nie widać na mapie wychodzi na polną drogę- coś w rodzaju obwodnicy masywu. Są na niej dwie niezaznaczone na mapie cabany, ale w dość kiepskim stanie. Ścieżki do tej zaznaczonej nie widziałam.

Poszłam kawałek drogą, ale znudziła mnie. Na grzbiecie, skąd według szalonej mapy odchodził w górę jakiś szlak (w terenie nie było widać ani śladu) zaczełam się drapać (dosłownie) do góry- ale zniechęcił mnie kolczasty gąszcz. Przeszłam w związku z tym do położonego kilkaset metrów dalej żlebu. Dobry pomysł, bo żleb jest kamienisty i pozbawiony bujnej roślinności, ale sama końcówka jest bardzo stroma. Leżał jeszcze śnieg, ale nie on był najgorszy. Najbardziej paskudna była sypka ziemia i piarg na niemal pionowych krótkich kawałkach. Wylazłam na górę dzięki korzeniom drzew. To chyba jednak nie była najlepsza droga :)

Z  ośnieżonych łączek był piękny widok na południową stronę masywu Posets.

Poszłam trawersem lekko do góry i udało mi się dojść do żółto znakowanej ścieżki. Być może dałoby sie do niej dojść znacznie wcześniej, prawdopodobnie już podchodząc od cabany gdzie spałam.

Na południowej stronie było trochę mniej śniegu, ale i tak musiałam obejść kilka bardzo stromych płatów. Śnieg nie był bezpieczny. Odklejał się już od spodu i pomimo tego, że było raczej zimno bardzo zmiękł.

Wyszłam w ten sposób na rodzaj skalistego balkonu – progu wysokiej dolinki.

Gdzieś wyżej żółta ścieżka (teraz już niewidoczna w śniegu) musiała łączyć się z GR15. Nie miałam zamiaru tam iść (nie teraz), wcześniej chciałam zejść jeszcze do cyrku Armena. Na mojej mapie był łączący te miejsca szlak. Poszłam kawałek, ale pogubiłam się. Śnieg głęboki i miękki, pełno rozpadlin i dziur (teren krasowy), a do tego ograniczający widoczność i zagradzajacy drogę las. Spróbowałam obejść to górą i wdrapałam się na żebro biegnące w kierunku Collado del Ibon. Też bym chyba zwątpiła, ale co jakiś czas na śniegu rysował się ślad narciarza. Kilka dni wcześniej ktoś podszedł tą trasą w fokach. Ślad był ledwo widoczny i często gubiłam go, ale podnosił na duchu. Zobaczyłam w ten sposób cyrk Armena z góry.

Szkoda, że nie da się oddać na fotografiach gry świateł i cieni. Trzeba by nakręcić film. Pięknie to wygladało przy silnym wietrze i nerwowych, ruchliwych chmurkach.

Pod dużą trójkatną skałą znalazłam GR 15 schodzacy do schronu na dnie cyrku. Nawet wydawało mi się, że z góry widzę domek. Pomysłałam, że gdyby nie dało sie iść dalej mogę wrócić i mam gdzie spać. Chwilkę błądziłam, a potem znalazłam istny gąszcz kopczyków znaczących kilka różnych wariantów wejścia. Były też znaki.

To bardzo ładne miejsce. Przysypane świeżym śniegiem wyglądało chyba jeszcze lepiej niż latem.

Na przełęczy znów znalazłam znajomy ślad.

Z tego miejsca, w sumie z całego zejścia są jedne z najpiękniejszych pirenejskich widoków. Widać ogromny kawał gór- od Posets i Bachimali po Puntas Verdas, Castillo Mayor, Monte Perdido i Astazu. Tym ciekawsze, że zwykle nie oglada się Pirenejów z tej strony. Cotiella jest położona daleko od głównej grani i długodystansowe szlaki ją omijają.

Zejście było łatwe. Nie wiem jak idzie letni szlak, zimą najrozsądniej było iść środkiem jak najdalej od potencjalnych lawin. Dolinka jest tak ukształtowana, że w zasadzie niebezpieczeństwa nie ma. Lawin natomiast było mnóstwo. Pierwsza poleciała jeszcze przed południem, potem spadały co kilka, kilkanaście minut. Doliczyłam do 11 i przestałam liczyć. Największe wrażenie robił niespodziewanie ekspolodujący nad głową huk.

Nie fotografowałam, ale skusiłam się kiedy na raz poleciały dwie.

Potem widziałam naraz aż 4 :). Nie były wielkie. To najprawdopodobniej zsuwający się rynnami i żlebami świeży śnieg, lub wierzchnia zlodzona skorupka na starym śniegu. W takich warunkach inne trasy w Cotielli nie byłyby bezpieczne. GR15 wybrał najłatwiejszą drogę. Najtrudniejszym miejscem zejścia jest próg powyżej Ibon del Plan.

Szlak ginie, a pojawia się spore urwisko. Poszłam po lewej niedaleko lawiniastych skał, ale wydaje mi się, że szlak biegł  prawą stroną. W miejscu gdzie zeszłam było bardzo stromo, ale śnieg głęboki i kopny- w zejściu to nie najgorzej. Szłam ponad korytem strumyka, a potem już widząc jezioro przeszłam trochę bardziej w prawo- w las.W lesie zimą nigdy nie jest łatwo. Teraz też obejście jeziora zajęło mi sporo czasu. Być może lepiej póść po skałach nad brzegiem po lewej. Nie byłam pewna czy lawiny już zakończyły działalność więc wybrałam las.

Ibon del Plan był zamarznięty. Z fotograficznego punktu widzenia trochę szkoda. Za to  porzeźbione w drobne paseczki skały- teraz przyprószone świeżym śniegiem były wyjątkowo piękne. To zachwycajace miejsce. Warto tam wejść choćby po to, żeby popatrzeć na staw.

Musiało to zrobić sporo ludzi, bo rozmarznięte rozewiska poniżej Ibon del Plan były porysowane odciskami butów, rakiet i nart. Ślady nie były świeże, ale niektóre wykorzystałam. Dzieki nim wpadałam płycej. Strasznie tam było dużo ciężkiego brnięcia )

Po przejściu rzeki GR15 zaczyna podchodzić do położonego dość wysoko schronu. Koniecznie trzeba tam nabrać wody. Wyżej nie ma już nic. To jedno z niewielu schronisk pozbawionych wody. Być może latem jakoś ją tam dociagają. Zimą musiałam stopić śnieg. Butelka napełniona w rzece nie wystarczyła mi. Na szczęście schron leży na leśnej polanie i jest tam pod dostatkiem drewna. Napaliłam i stopiłam sobie kilka litrów. Rozmrażanie najbardziej zużywa gaz. Poza tymi niedogodnościami schron nad Ibon del Plan to niesamowite miejsce. Są stamtąd przepiekne widoki. Zachód i wschód słońca to przedstawienia. Trudno się było oderwać :)

 

 

 

 

 

Share

Dolina Gistain

Rano, przy pięknej pogodzie znów zaczęło mi się wydawać, że szkoda już schodzić. Prognoza była zła, ale pomyślałam, że to pomyłka. Słońce, bezchmurne niebo… niemożliwe żeby znów spadł deszcz. Postałam chwilkę, popatrzyłam na Cotiellę, pomyślałam, że nie ucieknie i zamiast w dół poszłam trawersem w górę, w kierunku Biados.

Widoki miałam piękne. Na horyzoncie pokazała się Bachimala. Niestety pojawiło się sporo chmur, a trawers wszedł w stromy śnieg. W tym miejscu zbocze niemal się urywa. Na mapie są tam zaznaczone kaniony. Bałam się iść skrajem urwiska, a wyżej też nie było jak. Możliwe, że latam da się tam przejść drogą, teraz wszystko zasypywał śnieg. W miejscu gdzie zawróciłam było go ze dwa metry. Zeszłam stromymi łąkami do rozrzuconych po zboczu stodółek.

Potem długo polnymi drogami wśród domków. Trawa zazieleniła się już, pojawiło się trochę narcyzów.

Niedaleko Gistain znalazłam kilka znakowanych szlaków i piękną nową wiatę. Bez drzwi, ale dałoby się tam spać. Jest miejsce na ognisko, drewno, woda i kosze na śmieci. Skusił mnie szlak biegnący w kierunku Biados. Nie dlatego, że chciałam aż tam iść, ale ze względu na widoki. Miałam czas i mogłam zejść trochę dłuższą drogą.

To sielska, wiejska okolica. Wiosną bezludna, latem pewnie zamieszkana. Na dnie doliny zawróciłam i zaczęłam schodzić w kierunku San Juan del Plan. Ścieżki biegną po obu stronach rzeki, nie zauważyłam tego od razu. Poszłam polną drogą po lewej i szybko doszłam do szosy. Na szczęście stamtąd też odbijał szlak. Nie popatrzyłam tylko, że idzie okrężną drogą. Najpierw przez piękny most,

potem mocno do góry. Zaczęło padać więc pomyślałam, że wszystko jedno. Lepiej moknąć tu,  niż w wyludnionym miasteczku czekając aż otworzą sklep. Ścieżka ładna, widoki  nie najgorsze… tylko deszczowe.

Niżej zgubiłam szlak, ale nie przejęłam się. Miasteczko było niedaleko i było je widać. Zeszłam na przełaj przez mokre łąki do plątaniny polnych dróg. Atmosfera nie była już tak sielska. Przy obejściach deszcz rozmywał kupy gnoju. Ujadały wychudzone psy na zbyt krótkich łańcuchach. San Juan wyglądało biednie i smutno. Bogate były za to wszystkie samochody. Wielkie 4×4, umyte i wypolerowane… Próbowałam schronić się przed deszczem do baru, ale okazał się zamknięty. Siesta to siesta. Na ulicach nie było żywego ducha, przyłączył się do mnie tylko włochaty pies. Odprowadził mnie aż do Plan. Też zgubiliśmy szlak. Pewnie biegł jakąś ładną ścieżką. My trafiliśmy na wybujałą trawę, błotnisty strumyk, potem polną drogę zasypaną budowlanymi śmieciami. Połamane płyty gipsowe, kafelki. Całe, widać już niemodne umywalki…

Plan nie różniło się bardzo od San Juan. Chociaż na mapie jest równie duże jak Bielsa, wydawało się obdarte i opuszczone. Długo szukałam sklepu czy choćby otwartego baru. Znalazłam je na samym dole przy drodze. Sklep wyglądał na zamknięty, ale na mój widok z baru wyszedł facet i go otworzył. To dobry sklep. Nigdzie potem nie znalazłam tak słodkich gruszek, ani tak dobrego sera.Ceny też rozsądne i ludzie mili.

Szlaki w masyw Cotielli wychodzą kilkadziesiąt metrów poniżej sklepu. Wybrałam drogę na Collado del Crus. Chciałam zobaczyć drugą stronę gór i Cyrk Armena, który widziałam na jakiejś fotografii.

Początkowo szłam leśną ścieżką, potem drogą. Szlak kilkakrotnie ścinał zakręty, ale przedzierał się tam przez taki gąszcz, że ze względu na deszcz lepsza była droga. Długo to trwało. Byłam mokra, ale brakowało mi wody :)

Nie chciało mi się jej nieść, a w lesie nie było gdzie nabrać. Zatrzymałam się  nad rzeką, przy rozwidleniu szlaków- w miejscu gdzie ścieżka na Collado del Crus ostatecznie odchodzi od drogi (ta biegnie do San Juan del Plan). Zdjęłam plecak, posiedziałam chwilkę nad mapą zastanawiając się jak znaleźć cabanę widoczną tylko na szalonej mapie i do tego kawałek od drogi. W międzyczasie poprawiła się pogoda. Wyszło słońce, wysoko nad lasem pokazał się wierzchołek Pico Barbarisa.

Troszkę niżej znad krzaków wystawał komin. Zostawiłam plecak i wróciłam z 500 metrów. Rzeczywiście nie pomyliłam się. Troszkę z boku, na skraju łąki stała mała cabana. Niezła i co najważniejsze otwarta. Nie ma jej na żadnej mapie. Zostałam na noc. Nie byłam pewna czy uda mi się znaleźć cokolwiek dalej.  Gotując wodę wypatrzyłam jeszcze jeden daszek po drugiej stronie doliny. Poszłam tam na spacer zobaczyć co to. Domek- czymkolwiek był, był schowany w krzakach. Zeszłam i wyjrzałam na jasno oświetloną łączkę.

Na przeciwko mnie stał piękny gniady koń. Nie weszłam tam. Nie wiem czy koń był sam, czy może w domku ktoś mieszkał.

Wróciłam do siebie, zamieniłam przyniesiony czosnek na znalezioną w cabanie cebulkę- bardziej pasowała do puszki sardynek, przeczytałam napisy pozostawione przez moich poprzedników i rozłożyłam spanie w oddzielnym, niestety pozbawionym łóżka „pokoju”. To jeszcze niewielka wysokość, a przed wiatrem chronił mnie las, więc nocą było mi całkiem ciepło. Nie wiem jak się nazywa to miejsce. Na polanie była tablica z napisem: „Pastwiska komunalne gminy Plan. Zakaz wypasania zwierząt bez pozwolenia!”. Tablica była bardzo serio. Porastająca polanę trawa wcale tego nie uzasadniała. Niziutka, poprzerastana bukszpanem i różami. Bardzo skromna. Jaka kara groziła za nielegalny wypas nie zrozumiałam.

 

Share
Translate »