Hiszpania pieszo cz8 Picos d’Europa

Picos są podzielone pomiędzy Kantabrię, Asturię i Leon i tak  różne od reszty Gór Kantabryjskich, że muszę je opisać oddzielnie. Kiedy odkryłam, że pułap chmur sięga tylko 1900m natychmiast wdrapałam się wyżej i spędziłam ponad chmurami 4 dni. Na dole deszcz, na górze czysty błękit. Trudno się oprzeć i pewnie siedziałabym tam dłużej, ale zabrakło mi nieznanych dróg. Te niższe przeszłam już kiedyś w listopadzie, w wysokich jest tylko kilka tras. Są trudne, przypominają Orlą Perć z tym, że skała jest krucha, a zamiast łańcuchów liny. Stare, stalowe, miejscami okablowane.  Dobrze, że nie było tłoku, bo trudno by się tam było minąć. Pierwszą noc spędziłam w opuszczonym obozowisku speleologów, troszkę powyżej kolejki z Fuente De. Przedpołudnie zajęła mi olinowana droga do schroniska Uriellu. Było tam mnóstwo ludzi. Toaletę zamknięto bo covid i w efekcie była wszędzie. Zjadłam bezglutenowe danie (chwała tamtejszej kuchni!) I zamiast schodzić  ruszyłam na kolejną  wysoką trasę. Na zachód. Wtedy pierwszy raz przeleciał helikopter. Trasa była piękna, tuż ponad chmurami, ludzi malutko. Na końcu małe schronisko. Planowałam iść dalej na zachód do Cain, ale stanowczo mi to odradzono. Mylnie i trudno… no to trudno… i ruszyłam do Bulnes. -Idziesz sama?- dogoniła mnie jakaś kobieta.- Do Bulnes też nie jest łatwo. Wczoraj gdzieś tu zgubiło się 2 mężczyzn. Szukają ich nie wiadomo gdzie są.  Powiedziałam, że sobie poradzę, ale to okazało się w części prawdą. Do nocy zeszłam tylko skalistą cześć szlaku. Kluczył, były liny. Musiałam zabiwakować. Rano spotkałam kilka zdenerwowanych grup szli pod górę i wydzierali się w stronę każdej jaskini i groty. Okazało się, że szukają zaginionych mężczyzn. Przyjaciele, może rodzina. Spoceni zdenerwowani.
W Bulnes usłyszałam, że to byli biegacze. Czyli bez wody bez namiotu bez jedzenia.
W Poncebos trafiłam na policjanta z Guardia Civil. Był tłok, zamykał dolną trasę, bo ludzie zrzucali na nią kamienie. Spytałam go o kilka miejsc, odpowiadał uważnie, spokojnie. Miał wspaniały, łagodny uśmiech. -Myślę że oni zeszli do Cain -powiedziałam. -Ja też chciałam to dobrze wygląda na mapie… -sprawdzimy -Odpowiedział.

Szłam kanionem w tłoku, nad nami huczał helikopter. Sprawdzali metr po metrze. Po południu chyba świadomi, że kończy się czas zaczeli wywozić w góry patrole. Spotkałam  dwóch, wychodzili z „mojej” trasy do Cain.- Nie znaleźliśmy powiedział jeden. -Tam jest strasznie dużo ścieżek, kozy wydeptały, a tylko jedna prowadzi do wyjścia.

Ktoś jednak znalazł. Za moment dwukrotnie przeleciał żółty helikopter pogotowia. I cisza.
Rano w Posada de Valdeon dowiedziałam się, że panowie uratowani. Utknęli w jednym z odgałęzień „mojego” zejścia.
W Posada nie było nic do jedzenia poza serem więc uznałam, że muszę do większego miasta. Wykonałam w ten sposób trzeci zygzak w Picos i  ruszyłam na ostatnią wysoką trasę. Była łatwiejsza technicznie, ale ciężka. Zanocowałam na Vega Huerta. Było tam kilkanaście namiotów głównie wspinaczy. Rano na moment zmyliłam drogę i wynurzyłam się na ścieżkę w dziwnym miejscu. Wprost na dwóch panów jak mi się zdawało w toalecie. Udałam, że nie widzę jak dopinają spodnie ale jeden zawołał -znam cię! Siedli na spłachetku trawki wiec też siadłam. -Nie poznajesz? -Powiedział drobny mężczyzna w kapeluszu.- Nie -powiedziałam. I wtedy się uśmiechnął. – Jesteś policjantem? -Spytałam zdziwiona.- Przepraszam przedwczoraj byłeś w kasku, w mundurze.
Posiedziałam z nimi z pół godziny. Policjant miał 2 dni wolnego i ruszył w góry. Nie idź na północ radził, wróć do Oseja de Sajambre i idź na zachód górami. Z tą nawigacją (pobawił się moim telefonem kilkanaście minut) nie zabłądzisz, na południu jest pięknie. Góry wyższe, nie ma mgły. -To piękna mgła!-powiedziałam,  uśmiechnął się -przez nią codziennie się tu gubią ludzie
Wczoraj sprowadziliśmy na dół 3. -Nie mają map, nawigacji? -Nie- powiedział. -Idą, skręcają gdzieś i dzwonią po nas.
Nie chciałam im zabierać czasu, szli na szczyt, więc pożegnałam się i odeszłam.  Żałuję, że nie wzięłam kontaktu, że chociaż nie sfotografowałam tego uśmiechu. Uważnego, ciepłego, inteligentnego. Że nie spytałam o imię.  Zeszłam do Coreo jak mi poradził, we mgłę, która z bliska była mokra i brzydka.  Zrobiłam zakupy w Cangas de Onis i wracam na południe. W wyższe góry.

PS: zdjęcia z telefonu po powrocie pokażę lepsze

Share

Hiszpania pieszo cz7 Kantabria

19 sierpnia. Vega Huerta
Piszę leżąc na plecach przed namiotem pierwszy raz od 54 dni rozbitym przed nocą. To mój ostatni nocleg w Picos i ostatni tak wysoko ponad chmurami. Czyli święto!
Kantabria była bardzo ciekawa. Weszłam tam GR1, ale go natychmiast zgubiłam. Nie szkodzi, bo i tak wybierałam się nad jezioro Alsa licząc na coś ciekawego. Rzeczywiście to ładne miejsce, zbiornik miał 2 tamy, bo tym razem nie zalano doliny tylko przełęcz. Długo szłam brzegiem chociaż najlepszy szlak odbijał w górę niemal od razu. Nie chciało mi się podchodzić. W rezultacie  rozbiłam namiot na skarpie i rozłożyłam się na karimacie obserwując zachód słońca nad jeziorem. Meszki znalazły mnie po minucie i gdybym nie miała moskitiery ogryzłyby mnie chętnie do kości.
Najprostsza droga do Barcena de Concha opadała spod tamy i była asfaltem więc ją nieroztropnie porzuciłam i poszłam przez grzbiet. W rezultacie zeszłam do miasteczka chwilę po pierwszej i trafiłam na zamknięty sklep. Ktoś powiedział, że już nie otworzą, bo fiesta, ktoś, że otworzą jakiś inny malutki, przeczekałam więc siestę w barze gdzie nie mogłam zjeść, bo gotowali tylko na rezerwacje. Z nudów kupiłam bilet na basen i umyłam się w gorącej wodzie. O 16.30 wyruszyłam w poszukiwaniu sklepiku,  ale go nie znalazłam. Uczynny kierowca poradził żeby jechać do następnej miejscowości i mnie tam zabrał. I dobrze, bo tam był bezglutenowy chleb i źle, bo musiałam wrócić 6km pieszo. Długo, bo rosły tam wspaniałe jeżyny. Dojrzałe, słodkie to tylko 350m npm. Nocowałam w pierwszej wsi na GR71. Na placu zabaw. Wieś świętowała, było bardzo przyjemnie.
Szłam GR 71 przez 3 dni. Przecinał parc naturel Saja  Besaya, ładne zielone góry prawie dwutysięczne, na zachodnim krańcu skaliste jak Picos. Przyjemne 85 km. Bez sklepu, ale z kilkoma barami. Zero turystów.
W Potes, turystycznym miasteczku pełnym knajp kupiłam zbyt mało jedzenia, albo zbyt dużo, bo nie mogłam się zdecydować jak iść. Pogoda się popsuła, widoczność spadła do zera. Już planowałam obejście Picos d’Europa bokiem tym od południa, którego nie widziałam. Przeszłam tak kilkanaście km. Najpierw jeszcze w upale szlakiem pielgrzymkowym (pani w klasztorze obdarowała mnie paszportem pielgrzyma wzięłam, ale nie wiem czy wykorzystam) potem we mgle polną drogą która niby miała  być szlakiem. Nuda,  wilgoć, wlokłam się potwornie, ż nagle z doliny, która jest granicą Asturii zawiało i mgła się rozdarła. Byłam w pięknych górach! Oczywiście w nie natychmiast skręciłam:)
20 sierpnia. Ale to już w kolejnym wpisie. Tymczasem dotarłam do Cangas de Onis i bez reszty pochłania mnie problem jak zjeść arbuza przy pomocy scyzoryka o ostrzu długim na 4,5 cm i łyżki z plastiku…:)

PS: zdjęcia z telefonu po powrocie pokażę lepsze


Share
Translate »