Pireneje, Lac Peyrelade

Nie chcieliśmy schodzić na parking więc skręciliśmy w ścieżkę trawersującą las. Jest mało widoczna. Odbija przy zaporze. Widać ją na dokładnej mapie. Prowadzi po kanale do zbiornika przy szlaku nad Lac Bleu. Łatwo i w cieniu. Dalszy trawers, chociaż też naniesiony na mapę był już trudniejszy. Ścieżka odbija w las i natychmiast się w nim gubi. Tak jakby ludzie błądzili i wydeptywali mylne dróżki. My też to oczywiście powtórzyliśmy. Trochę powyżej najgrubszego wariantu, z 50 metrów w górę stoku jest polanka, a tam  na kamieniu czerwony znak. Potem jest jeszcze kilka takich plam. To mało chodzona trasa, niewydeptana, trzeba uważać. Kilka razy ostro skręca, wspina się zygzakami przez skalisty gąszcz w końcu przekracza strumyk i wychodzi na jezdną drogę- błotnisto gruntową- taki ślad kół. Za chwilkę dochodzi się do szutrówki (jest na mapie). Poszliśmy w dół i po kilkuset metrach odbiliśmy na niewidoczną na mapach drogę prowadząca ostro do góry. Po chwili pojawiły się czerwone znaki, które lepiej zlekceważyć (wchodzą w gąszcz) a na jakimś rozjeździe też znak żółty. Czerwone pojawiają się potem znów, ale prowadzą na kolejny parking. Żółte wchodzą nad Lac Peyrelade. Nie wiem jak, bo była potworna mgła. Las, łąki, ruina cabany (Lahus), stada owiec na ledwo wschodzących trawkach, rzeka a za nią płaskie łączki. Wdzieliśmy, że to już jezioro, ale przez godzinę nie widzieliśmy zupełnie nic. Zdążyliśmy rozbić namiot kiedy zaczęło się rozjaśniać. Najpierw pojawił się oświetlony szczyt, potem fragmenty ozłoconych ścian, w końcu jezioro w głębokim cyrku. Piękne. Do nocy oglądaliśmy widoki. Nad wodę nadpływała i odpływała mgła. Zachodziło słońce. Pomyśleliśmy, że szkoda to tracić i spać, że się wyśpimy rano. Niestety czekała nas pobudka przed piątą. Nad jeziorem obozowali też wędkarze. Widzieliśmy ich namiot we mgle. Specjalnie postawiliśmy swój daleko (w gorszym miejscu) żeby nie przeszkadzać i nikogo nie budzić. To nie przeszkodziło panom obudzić nas. Nie wiedziałam, że wędkarze są tacy głośni.

Rano nie było już śladu po chmurach.  Tylko w dolinach tułały się jakieś strzępki. Zeszliśmy na parking (na zakręcie drogi 1300 m npm)  w samą porę żeby zobaczyć redyk. Najpierw wyszły na halę owce, potem szykowano krowy. Żal było patrzeć jak brutalnie je poganiano. Zwłaszcza krowy. Kijami.

Z parkingu prowadzi szlak (znów żółty). Nie zauważyliśmy go na początku i znaleźliśmy przy Cabane Auoet. W tym rejonie jest sporo drobnych dróżek i ścieżek, ostatecznie zbierających się w jedną prowadząca na Col Aouet. Pod przełęczą stoi niezaznaczona na papierowej mapie cabana. Też otwarta. Tabliczka na niej głosi Cabane Aouet- czyli znów niezgodność z papierową mapą. W międzyczasie nadpłynęły popołudniowe chmurska i nie widzieliśmy zupełnie nic. Szczęśliwie trafiliśmy na przełęcz, zauważyliśmy nawis i obeszliśmy go skałami po lewej. Krucho i stromo. Dalej błotniste jeziorko, labirynty rzek, krowich dróżek i trawiastych uskoków. Rano przy dobrej widoczności wszystko to wyglądało na proste, we mgle zajęło czas.

Doszliśmy to Cabane Arizes i rozbiliśmy namiot wśród krowich placków. cabana jest maleńka, a był tam już jeden wędrowiec. Mówił, że jest Francuzem mieszkającym w Holandii. Chętnie zjadł czym go poczęstowaliśmy, uprzejmie potępił głośnych wędkarzy (nie mogliśmy im darować pobudki), zapewnił że sam nam tego na pewno nie zrobi i znikł o świcie (cichutko) zostawiając nam worek śmieci. Wieczorem wspominał, że już musi zejść, że był w górach aż przez 5 dni i nie ma nic do jedzenia. Zignorował moją opowieść o pokrzywach. Otworzyliśmy worek. Z ciekawości. Skoro i tak musieliśmy go nieść… Kupa plastików, opakowania po 5-ciu liofilach, butelka po jakimś słodkim płynie, 5 pudełeczek po nutelli -głownie cukier i tani tłuszcz.  Plastry żelowe… Razem torba wielkości piłki do koszykówki . Sfotografowałam.  Wporównaniu z tym co my uzbieraliśmy- papierowym workiem wielkości grapefruita- masakra. Fakt byliśmy w górach tylko 3 dni, ale przecież było nas dwoje, a zabieramy dosłownie wszystkie śmieci, nawet cudze jak coś znajdziemy.

Lac Pereylade to dobry cel jednodniowej wycieczki. Chociaż na mapie nie ma prowadzących tam szlaków w rzeczywistości oznakowano pętelkę, tę do której dołączyliśmy trawersując las. Zaczyna się i kończy na parkingu na Route Forestiere de l’Aya. Wąskiej, ale asfaltowe drodze prowadzącej ostatecznie do Campan. Widać to na mapie.

 

Share

Pireneje -Lac Bleu

Przenocowaliśmy na parkingu, troszkę poniżej Col de Tourmalet. Na przełęczy balowało zbyt wiele osób. Latały drony, krążyły butelki wina. Wszyscy się świetnie bawili… a nam hm..chciało się spać. Szlak nad Lac Bleu jest znakowany (żółto). Poszliśmy niższym wariantem (jak się  okazało dobrze, bo wyższy przecinały płaty stromego śniegu). Dotarcie do miejsca gdzie można było podejść wczoraj zajęło nam niecałą godzinę. Potem w górę coraz bardziej zaśnieżoną doliną. Pięknie. Staw Aoube był zamarznięty, przełęcz Aoube wyglądała na nieprzechodnią. Zamykał ją ogromny nawis. Przez teleobiektyw wypatrzyłam tam  samotnego faceta. Miał czekan, najprawdopodobniej też raki, ale zawrócił. -Dobra robota- podziękował nieświadomemu tego faktu nieznajomemu Jose i poszliśmy przez sąsiednią przełęcz. Na mapie nic nie wskazuje, że da się tamtędy przejść, ale nie ma tam nic trudnego. Stromo, trawki, luźne kamyki, czasem śnieg. Pojedyncze miejsca gdzie trzeba użyć rąk. Z grani ładny widok i przyzwoite, nietrudne zejście (to przełęcz tuż przed Pic Bedera, znajdziecie ją).

Idąc dalej piękną doliną cieszyliśmy się, że jest tylko dla nas, nie wiedząc że ludzie podchodzą tam z drugiej strony. Od północy z parkingu przy Pont Enfer. Nad jeziorem było kilka osób, zanim poszliśmy dalej ruszyli w dół. Lac Bleu to piękne w miejsce. Duże jezioro wśród wysokich gór. Można je obejść w kółko ścieżką, można zabiwakować (jest nieprzytulna, ale otwarta cabana, duża, ze stryszkiem). Zastanawialiśmy się nawet czy w niej nie zostać. Nad taflę wody napływała i odpływała mgła. Widoki były wspaniałe, na niebie halo. Po namyśle poszliśmy dalej. Wieczorem nad Lac Bleu będzie cień. Czyli wilgotno i zimno…

Po południu wdrapaliśmy się na Col de Bareilles. Też miała nawis, ale po prawej dało się obejść cały śnieg. Zdecydowaliśmy się zostać, chociaż było wcześnie. Tuż pod nami falowała mgła, czasem podnosiła się i traciliśmy widoki, ale przez większość czasu było tam niewiarygodnie pięknie. Po wodę trzeba było kawał zejść, ale nie szkodzi, mieliśmy czas. Przed zachodem słońca obeszliśmy jeszcze grań Pic Bezourtere- niesamowitą. Od północy oberwaną pionowo i zatopioną w mgle.

Rano mgła opadła. Zeszliśmy cieniem nad meandrującą rzekę. Stoi tam śliczna cabana (Ourrec). Pół godziny dalej jeszcze jedna nad zielonym stawem. Obie otwarte. Ścieżka schodzi w dolinę wśród rododendronów ( już kwitły). Idąc nią do końca dociera się do parkingu i wioseczki Le Chirouet- gdzie kończy się i zaczyna trasa dobrej jednodniowej wycieczki nad Lac Bleu.  Inna możliwość to pójść tak jak my spod Col de Tourmalet i wrócić prawie tę samą drogą.

Pytaliście ostatnio o takie krótkie trasy, to dobra propozycja. Tak jakby wybrać się nad Morskie Oko 200 lat temu, kiedy nie było tam żadnej drogi, a zamiast schroniska stał tylko pasterski szałas. Trochę bardziej wymagająca -1200 metrów podejścia, ale w razie załamanie pogody czy spadku sił- do podzielenia, na trasie są 3 dobre cabany.

Mapa pochodzi ze strony https://www.geoportail.gouv.fr/carte

 

Share
Translate »