Łukasz Supergan- Pieszo do irańskich nomadów, prawie recenzja

Kilka dni temu dostałam paczkę. Książkę z dedykacją. Krótkie zdanie napisane dokładnie w dzień moich urodzin, zaintrygowało mnie. Ale nie chciałabym uprzedzać faktów. Pieszo do irańskich nomadów Łukasza Supergana to wciągająca, mięsista lektura. Początkowo troszkę patetyczna, niepozbawiona drobnych potknięć, miejscami odrobinkę pyszałkowata, z czasem zdecydowanie głębsza tak, że na koniec zaczęłam się zastanawiać czy początkowo denerwujący mnie ton nie był przypadkiem zamierzony, a celem kilku powtarzających się truizmów nie jest kontrast z dalszą częścią. Być może nadinterpretuję, pewnie dlatego, że znam Łukasza nie tylko z książki. Pieszo do irańskich nomadów to opowieść o drodze. Szczera i prosta. Dużo w niej Iranu, sporo Łukasza, dużo jedzenia (a dokładnie jego braku), trochę gór, mnóstwo trudności. Nie chcę omawiać treści, byłoby szkoda. To książka, którą warto przeczytać.

Pewnie patrzę na nią inaczej (być może nawet bardziej krytycznie), bo obserwuję Łukasza od lat, tak czy siak piszę, bo informacja podana przez wydawnictwo jest bałamutna: „Relacja z pierwszego w historii pieszego przejścia irańskiego łańcucha gór Zagros z północy na południe, na dystansie  około 2300 km”.

Samo „pierwsze w historii” przejście od razu nastawia mnie wrogo- jestem przekonana, że podczas tysięcy lat niejedno mogło się zdarzyć.  Wiele osób nie pisze o swoich przygodach, albo opisuje je w nieznanych nam językach, lub na nośnikach, których się nie da wygooglać (np na pergaminie). Nie dowiemy się komu przyznać tę palmę.  Takie hasło to typowe marketingowe zagranie, płytkie i szkodliwe. To czy Łukasz był, czy nie był pierwszy nie ma dla tej historii żadnego znaczenia. Podjął bardzo ryzykowną wędrówkę. Za granicą, tylko kilkadziesiąt kilometrów od jego trasy trwała wojna, zaczynała się zima, szedł sam przez kraj, w którym rządzi policyjny reżim. Miał mało pieniędzy. Mógł o nie żebrać u sponsorów, jak wielu innych, finansujących w ten sposób swoje wakacje. Nie zrobił tego. Kupił fotograficzny sprzęt za środki z uczciwej zbiórki, inne rzeczy wygrał w konkursie. Od nas dostał tylko sprytnego bufa mającego go zasłaniać przed słońcem. Chciałam, żeby miał coś naszego, wierzę w magię dawanych na drogę przedmiotów. Wiem, że to idiotycznie brzmi, ale już nie raz „zapakowałam” w nie życzenie żeby ich właściciel szczęśliwie wrócił. I wracał.

Czytając książkę uśmiałam się widząc, że ten efekt częściowo zadziałał. Cieniutka lniana koszulka (którą Łukasz zabrał na wyjazd chociaż wiedział, że poprzednia identyczna też mu się w końcu podarła w drodze do Santiago, to zbyt ciężkie warunki, zbyt długo) poszarpała się i powodowała, że ludzie zapraszali go, karmili. Łukasz, przykro mi bardzo, ale może tak właśnie miało być?  Na szczęście druga, wełniana przetrwała.

Celem Łukasza było poznanie nomadów. Tyle tytuł, tyle notka i okładka. Istotą tej książki nie są jednak pasterze, z którymi Łukasz w zasadzie tylko się minął, nie jest pierwsze w historii przejście, czy 2300 km trasy. Nie jest też wartka, interesująca akcja. Najważniejsze jest zmierzenie się z nieznanym, pytanie o sens podróżowania, o wagę ewentualnej sławy, o próżność i o wierność sobie. Łukasz na te pytania nie odpowiedział, bo do końca pozostał szczery. Nie wiedział. Zostawił je nam. I dobrze. Literatura (sztuka) nie jest od udzielania odpowiedzi, to umie przecież byle kto, ale od stawiania pytań, a to jest naprawdę trudne.

Po przeczytaniu, przez chwilkę korciło mnie żeby podpowiedzieć. Bo tę odpowiedź już (przypadkiem) znam, ale nie będę. Nie dlatego, że nie jestem pewna. Myślę, że Łukasz też już to wie.

Łukaszu, powodzenia, jestem bardzo ciekawa co będzie dalej!

PS: Zdjęcia z Zagrosu, które dostałam od Łukasza zaraz po jego powrocie.

PS2- cienką lnianą koszulkę wycofałam

Share

Tatry na nartach -przewodnik skiturowy

Niektóre rzeczy odkładane na później robią się same, inne niestety przepadają. Od Świąt mam na biurku skiturowy przewodnik po Tatrach autorstwa Wojciecha Szatkowskiego, pięknie wydany przez Tatrzański Park Narodowy. Chciałam sprawdzić niektóre trasy i też Wam coś o nich napisać, ale nie zdążę.  Tatry to świetne miejsce na krótki zimowy wypad niestety mieszkam bardzo daleko. Wspominam o tej książce teraz, bo najlepsze warunki to zwykle marzec-kwiecień, które ja tym razem przegapię. Będę gdzie indziej. Tatry wiosną są wyjątkowo piękne. Pamiętam kilka wspaniałych świąt Wielkiejnocy, kiedy na Wołowcu leżał dobry firn, na Chochołowskiej kwitły krokusy, a z Roztoki w Śmigus Dyngus wylewała się strumieniami woda.  Pamiętam też zaśnieżone Morskie Oko, z którego trudno było wyjść bez nart. Ludzi grających w Kondratowej na saksofonie, rezurekcje w Kościelisku…

Od dawna nie byłam wiosną w Tatrach więc tym bardziej ucieszyła mnie ta książka. Co jakiś czas mam wrażenie, że TPN chciałby zachować najlepsze zakątki Tatr dla siebie, a tymczasem udostępnia je nam.  Przewodnik jest piękny, bogaty, pełen bardzo dobrych współczesnych i historycznych zdjęć. Sprytnie wydany w formie skoroszytu, na wodoodpornym, trudnym do podarcia papierze – więc używanie go w każdych warunkach nic mu nie zrobi. Zawiera imponującą ilość opisów tras. Kilkadziesiąt w Polsce i na Słowacji. Sporo historii, wiedzę o śniegu i garść sensownych rad. Jest pełen anegdot i cytatów autorstwa tatrzańskich sław, dobrze się go czyta. Żałuję, że nie sprawiłam proponowanych tras, znam tylko kilka, z dawnych lat. Może Wam się to w tym sezonie uda. Puste, niezadeptane Tatry to coś niemal niemożliwego latem, a zima w górach jest wyjątkowo piękna. Trasy są różnego rodzaju od bardzo trudnych do bardzo łatwych, są też takie, które da się pokonać na śladówkach.

Tatry na nartach Wojciech Szatkowski

Ja tymczasem wyruszam w góry raczej płaskie, zimne i chyba dalekie od ludzi, czując się trochę tak, jakbym cofała się w czasie. Przy całym współczesnym sprzęcie, wszystkich zdobyczach techniki w dzikich, odludnych miejscach człowiek jest nadal zdany na Naturę i siebie, tak jak ponad sto temu, kiedy zaczynała się narciarska eksploatacja Tatr.

” Mgła ogołaca narciarza z wszelkiej broni, odbiera mu wzrok, poczucie stromizny, możliwość orientacji, wywołując na dobitkę ciężką depresję psychiczną. W mgle chodzi się godzinami w kółko, jak chore małpy w klatce. Tylko ten, kto nie znalazł się zimą w mgle górskiej, w której dosłownie często końca własnych nart można nie zobaczyć, podciągnie spodnie, pewny, że on by sobie dał jakoś radę. My radzimy mu jedno: gdy mgła przydybie narciarza na wycieczce, hasło dnia powinno być baczność, graj w brydża, albo śpij, ale nie wychodź ze schroniska, a jeśliś w drodze w tył zwrot!- o ile możesz jeszcze zawrócić. Innej rady nie ma”. Józef Oppenheim ( fragment z książki Tarty na nartach).

Trochę się martwię, że może być ponuro i źle, ale ponieważ tak już bywało i jakoś dawaliśmy sobie radę mam nadzieję, że uda się też i teraz, i że przywiozę trochę dobrych zdjęć. Te tatrzańskie, opublikowane w książce Szatkowskiego podnoszą poprzeczkę bardzo wysoko, ale powalczę :)

 

 

 

Share
Translate »