Kuststigen- Soteleden cz4 Bua

Leśna scieżka doprowadziła mnie do Vajern. Spodziewałam się tam znaleźć Kuststigen i rzeczywiście znalazłam znaki, ale się zgubiłam. Zamiast za wschód poszłam na południe do Kungshamn. Nie doszłam tam, teren pomiędzy miasteczkami wypełniał rezerwat przyrody pocięty pieszymi szlakami. Przeszłam podmokłym lasem, bagnami, wszędzie po ścieżkach na tyły wielkiego kempingu. Był już nieczynny. Ostatni mieszkańcy pakowali samochody, bar był zamknięty (a liczyłam na gorącą kawę), nieczynna też kafejka na plaży. Otwarta tylko toaleta. -Daleko stąd do sklepu? – spytałam przechodnia- 2,5 km. Nie chciało mi się iść tak daleko. Skręciłam na północ wzdłuż morza, minęłam rybacką wieś Hovenaset. Ładną, czystą, jak wszystkie tutaj. Znalazłam Kuststigen, szlak biegł wokół fiordu. Kawałki gęstego lasu, skaliste wzgórza, było tam dziko i ładnie. Za mostem w Orn, w porcie znalazłam stoły piknikowe (skorzystałam), dalej wybrzeże porastały kampingi, teraz już puste. Część wypełniały prywatne domki ustawione na stałe, chociaż często przewoźne, obsadzone żywopłotami, różami. Takie namiastki letnich rezydencji dla biedniejszych. Wyglądało to estetycznie i pewnie latem było tam całkiem przyjemnie. Za jednym z kempingów stała wiatka z toaletą.

Myślałam, żeby iść na wyspę Mjorn, widziałam tam kawałek szlaku, i o dziwo kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam, że płynie prom. Jak na zamówienie… Nie wiem czemu minęłam przystań. Wyspa wydawała mi się gęsto zabudowana, prom był duży, miałam już dość oglądania podwórek.

Tymczasem kawałek dalej na cyplu zaznaczono rezerwat przyrody. Bua. Piękne miejsce, otwarte wrzosowiska nad zatoką. Daleki widok, dużo skał. Tylko, że to wszystko malutkie, nie wiem czy szłam przez dzikie dłużej niż 15 minut. Dalej znów domy, znów gęsto. Szlak wyszedł na gruntową drogę. Musiałam go potem porzucić, wracał do Orn. Przeszłam szosami kilkanaście kilometrów. Szybko i ładnie, niemal nie było samochodów. Droga łączyła wioseczki obrastające brzegi Abyfjorden. Trochę kluczyłam i ponownie trafiłam na Soteleden. W Fodenas minęłam staw, nad którym wcześniej myślałam biwakować, pora była już odpowiednia, ale miejsce nie. Woda błotnista, blisko domy. Do nocy dobiegłam jeszcze do wiaty. Pięknie postawionej na skale, bardzo wysoko. Ścieżka do niej też była piękna, dzika i leśna, miejscami z widokiem na fiord. Wiatka przyjemna. Myszy nienapastliwe.

Po drodze zaczerpnęłam wody z rzeczki, ale po kolacji wróciłam jeszcze kilkaset metrów z latarką do miejsca gdzie widziałam leśne źródło. Dziwnie było tak iść przez czarny las. Woda wyciekała spod skały i natychmiast wsiąkała w grunt. Pewnie była chwilowa, zwykła deszczówka, ale i tak się z niej ucieszyłam. Lubię mieć dostęp do wody.

Poranek był pochmurny. Siedziałam pod dachem sącząc gorącą herbatę (z widokiem na fiord) i nagle nad wiatką przeleciał klucz żurawi. Nie spodziewały się tu nikogo, leciały nisko, może ze 2 metry nade mną. Nie przypuszczałam, że zrobią taki hałas i taki wiatr. Strasznie mnie wystraszyły!

Share

Kustigen cz3. Ramsvik

O Ramsviku czytałam przed wyjazdem, chciałam mieć na tę wyspę czas i oczywiście wolałabym piękną pogodę. A szła ulewa. Szlak zboczył z asfaltu zaraz za mostem. Biegł lasem, po pastwiskach, wśród skał. Minęłam toaletę, dałoby się przy niej rozbić namiot, ale nie chciałam dusić się dobę pod pałatką. Nie tylko to, że już trochę cieknie. Grunt był mokry, nie wchłonąłby już więcej wody więc szybko by mnie zalało. Idąc myślałam o wiatce zaznaczonej na portowej mapce ( i nigdzie indziej). Fajnie byłoby siedzieć pod dachem i patrzeć na ścianę deszczu. Byłam pewna, że wcale by mnie to nie nudziło, ale czym dalej szłam tym bardziej wątpiłam w ten schronik. Na moście był zakaz biwakowania, obejmował teren całej wyspy. Niedaleko hipotetycznej wiaty- parking, jakaś farma czy dom… Zaczęło mżyć więc poszłam na kemping. Ogromny, ładny i niestety drogi. Za maleńki domek zapłaciłam chyba z 500 koron. Był bez prysznica i idąc w deszczu przez cały kemping myślałam, że to strasznie drogo. A potem mi przeszło. Wykąpałam się, miałam własną toaletę i kuchnię. Było mi ciepło. Moje lokum przypominało domki na łodzie, miało taras i widok na fiord. Mogło pomieścić 4 osoby, więc było gdzie wysuszyć pranie i namiot. Spędziłam tam przyjemny wieczór i pół dnia. Lało, więc wyszłam dopiero kiedy kończyła się doba hotelowa. Przed pierwszą.

Szlak okrąża Ramsvik, najdłuższa ścieżka trzyma się blisko brzegu. Skały były śliskie i mokre i być może dlatego nieliczni ludzie, których spotkałam skręcali do wnętrza wyspy. Deszcz słabł, ale po wyszlifowanych granitach płynęły potoki deszczówki. Cieniutka warstwa ziemi nie mogła zmagazynować wody, musiałam omijać kałuże i kluczyć pomiędzy strumykami. Gołe, poszarpane wyspy na horyzoncie przesłaniały firanki deszczu. Było pięknie. Silny deszcz zaatakował mnie jeszcze raz, tuż przed trzecią, ale udało mi się schronić w lesie. Najbliższe morza drzewa wyschły, być może zabiła je sól, wewnątrz było tak jak wszędzie w Bohuslan, dziko i gęsto. Już chwilę później przeskakiwałam kolejne szczeliny w granitach, wlokłam się po wrzosowiskach, pomiędzy płatami bagienek. Nie chciałam się śpieszyć. I tak przemokłam. Z górki widziałam zieloną dolinę z farmą i schronem. Z bliska zobaczyłam, że to bunkier, mokry wewnątrz, wypełniony kałużą. Bez drzwi. Dobrze, że tu nie przyszłam wieczorem.

Na parkingu widziałam kilka osób, dalej znów pojawiły się wrzosowiska i spotkałam tylko samotnego wędkarza. Wcześniej zaszyłam się wśród skał żeby zjeść. Było lodowato. Wietrznie, wilgotno. Z południowego cypla wyspy widziałam most na końcu fiordu. Potem szlak zawrócił, szłam krzakami, od ostatniego parkingu szosą. Musiałam znów przejść most żeby móc zabiwakować legalnie. Minęła szósta, a nigdzie nie było płaskiego miejsca i co gorsze nie było też czystej wody. Minęłam kilka domków przy ostatnim kręcił się starszy człowiek.- Może mogłabym tu nabrać wody?- spytałam- Oczywiście. Wszedł do kuchni i zawołał zonę. Korpulentna kobieta przyniosła mi troszkę w kubku i chwilkę zajęło zanim zrozumiałam, że to mineralna. -Wystarczy zwykła z kranu- ale tej z rur nie będziesz mogła pić!- przegotuję. Piłam tu już wodę z jezior i stawów, mogę z rur… Mężczyzna kiwnął głową. -Ja też piłem- szepnął kiedy żona odeszła. Wypełniłam dwie butelki i pobiegłam, było już szaro. I tu nie było szlaku. Szosa, las, jakaś gruntowa droga, opuszczone zabudowania, przy jednym z domów pompa…

Zawahałam się, ale jakoś nie czułam się pewnie przy jezdnej drodze. Przy kolejnych budynkach szlak odbił w trawy. Wysokie ponad kolana, zwilżone, falujące. Potem w las. Za rzeczką pojawił się kolczasty płot. Jeszcze kawałek pobiegłam z rozpędu, ale wróciłam i rozbiłam namiot. Było późno, od wiatru zasłaniała mnie skała, miałam wodę. Jedyne czego mi brakowało to widok, ale trudno na niego liczyć w lesie…

Share
Translate »