Taki był plan. Nie wymyśliłam konkretnej trasy. Ustaliłam tylko początek i koniec. Cypel Pertusatu- na południu i Cap Corse na północy- dwa geograficznie skrajne punkty Korsyki. Zależało mi żeby nie powtarzać znanych już tras i żeby nie wędrować asfaltem. Nie dłużej niż 5 km- ustaliłam, bo są przecież miasteczka, warte zajrzenia, a w nich utwardzone drogi. I to mi się w zasadzie udało, poza jednym miejscem, zaraz na początku. Później już tylko raz zbliżyłam się do 5 km, pozostałe kontakty z szosami ograniczały się do kilkuset metrów. Nie wiem ile dokładnie przeszłam, części ścieżek nie ma na mapy.cz. 600, może 700km. Cały miesiąc. Opiszę trasę jak zwykle, znalazłam fragmenty warte powtórzenia, ale zajmie mi to trochę czasu. Jestem babcią, od jutra spodziewam się wnuków, zdążyłam tylko przejrzeć zdjęcia z aparatu i z telefonu. Martwiłam się, że nic nie wyszło i tym razem miałam obiektywne powody. Maj był mokry, padało codziennie, też w nocy, raz nalało mi się do namiotu i choć ładowarka nie miała bezpośredniego kontaktu z wodą, zawilgociła się i przestała działać. Miałam dwie baterie do canona naładowane każda do połowy. Początkowo myślałam, że uda mi się naprawić lub kupić ładowarkę, ale Korsyka jest specyficzna i nie wyszło. Fotografowałam oszczędnie, czym później tym częściej telefonem. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale teraz, w relacji wrzucę też trochę telefonicznych zdjęć, nie powiększajcie ich. Z daleka wydają się ciekawe, detale są sieczką z pikseli.
Było mi żal, fotografowanie jest dla mnie ważne, aparat ciężki i bolą mnie od niego plecy. Pomimo tego być może w tym przykrym zdarzeniu był sens. Nauczyłam się nosić lustrzankę w plecaku (nie w torbie na brzuchu, od której od listopada nie mogę pozbyć się bólu kręgosłupa), nauczyłam się używać aparatu w telefonie, patrzeć w ekran nie w wizjer. Być może to wykorzystam, może czas pomyśleć o czymś lżejszym. Przez lata nagromadziłam tysiące zdjęć. Niewiele z nich udało się wydrukować. Teraz idąc przez wspaniałe krajobrazy potrafiłam czuć radość z samego patrzenia, z wyobrażania sobie, że fotografuję, wybieram kadr. Pewnie kiedyś zabraknie mi tych niewykonanych ujęć. Znikną z pamięci tak jak zwietrzeją wspomnienia zapachów- wilgotnej ściółki, młodych liści olch, ptasie trele, które usypiały mnie co wieczór i budziły rano. Dotyk skał i powykręcanych korzeni, wyczuwalny przez cienkie podeszwy butów, uderzenia ciężkich ciepłych kropel, od których zaczynała się każda burza. Być może gdyby wszystko dało się zatrzymać, nie umiałabym cieszyć się chwilą. Póki trwa.
Najlepsze zdjęcia z aparatu. Ciąg dalszy nastąpi za chwilę :)
I najlepsze zdjęcia z telefonu. Nie mogłam się oprzeć i też postanowiłam je Wam pokazać. Poddałam je delikatnej obróbce (piony, kontrast, kolory- oryginalne były zbyt jaskrawe, zwłaszcza zieleń i błękit). Mój telefon chyba nie robi RAWów, z jpg nie wiele się da uzyskać, tak czy siak cieszę się z tego, że miałam cokolwiek, co mogło zastąpić aparat, przez kaprys losu pozbawiony naładowanych baterii. Być może to jakiś pomysł na przyszłość… sama nie wiem.