mam nowe nagrody w konkursach fotograficznych!

Nie wiem czy pamiętacie to zdjęcie?

Hurricane in Hurrungane, fot Katarzyna Nizinkiewicz

Powstało podczas naszej ostatniej wędrówki po Norwegii. Z tyłu, poza kadrem Lidka spała w namiocie. Wyszłyśmy na odkryty płaskowyż (Sognefjellet), hulał wiatr. Padało, ale na chwilkę zrobiło się lepiej. Ustawiłam statyw, założyłam szary filtr. Parę razy wycierałam wilgoć ściereczką. Nie udało mi się powtórzyć tego ujęcia. Zrobiłam kilka fotek, ale są gorsze. Chmura, która łaskawie odsłoniła poziomy promień zachodzącego słońca przeleciała dalej ciągnąc za sobą cień. Wszystko zszarzało i zbladło. I tyle…

Australijski konkurs Bettet Photography Magazine jest płatny więc wysłałam tylko tą jedną fotografię. Najbardziej zależało mi na ocenie jurorów (to jedna z niewielu imprez gdzie dostaje się też komentarz), ale to techniczny szczegół. Pozwala mi się nauczyć więcej.

To samo zdjęcie dostało też wyróżnienie w International Photography Awards, razem w zimową Warszawą:

Waraszawa fot Katarzyna Nizinkiewicz

IPA to ogromny, również płatny konkurs i bardzo się cieszę, że wysyłane tam fotografie nie przepadają i zostają zauważone.

Share

fotomaraton w Szczecinie

Miałam bardzo pracowity weekend. Razem z córką zgłosiłyśmy się na dwudniową fotograficzna imprezę- Fotomaraton Szczecin. Tematem konkursu były przemiany. Wprawdzie organizatorzy przygotowali listę podpowiedzi, ale interpretacja pozostała dowolna. Na uzbieranie ośmiu zdjęć mieliśmy około 8- miu godzin. Długo nie miałyśmy pomysłu co zrobić. Śródmieście było pełne fotografów ze znajomo wygladającymi plakietkami. W końcu ja zostałam na rozkopanym już od roku dworcu, a córka wróciła do domu. Gotowanie wydało jej się bardzo sensowną przemianą pospolitych surowców w smakowite danie.

Dworzec okazał się całkiem ciekawy. Podejrzewając, że połowa uczestników wpadnie na ten sam pomysł (trudno nie zauważyć, że Szczecin Główny jest w przebudowie) znalazłam dojście na teren budowy i o dziwo przez nikogo niezauważona włóczyłam się pomiędzy gruzem, lokomotywami i zamieszkałymi przez robotników barakami przez kilka godzin.

Wracałam pieszo. Po drodze trafiła mi się okręcona zieloną materią kamienica, wyglądająca na opuszczoną od lat. Potwornie wiało i ochronna siatka łopotała interesująco. Sfotografowałam to. Potem ustrzeliłam jeszcze ukrytego w fałdach materiału gołębia. Obeszłam budynek i zajrzałam przez dziurkę w drzwiach. Nic. Bez wielkiej nadziei popatrzyłam też przez obiektyw. Po drugiej stronie pojawiło się jakieś oko! Kamienica hmm…  wcale nie była opuszczona…

Cóż pozostało mi tylko jakoś się wytłumaczyć. Wprosiłam się na chwilkę do środka i zrobiłam jeszcze kilka zdjęć. Budowla robiła oszołamiające wrażenie.  Oficyna pełna zrzuconych z góry okien i drzwi na stercie drobnego gruzu. Chętnie weszłabym do wnętrza budynku, ale pilnujący budowy panowie byli nieugięci. Już prawie wychodziłam kiedy wpadł Pan Inżynier. Bardzo miły i bardzo stanowczy na pewno szybko by mnie wyrzucił gdybym przypadkiem nie wyjęła statywu. Widząc go pozwolił mi sfotografować malowniczo zapadający się strop (chciał mieć taką fotografię). Połączone resztkami gwoździ i drutów deski wyglądały rzeczywiście wyjątkowo. Podobnie jak warstwy olejnicy (w pastelowych kolorach) odklejające się teatralnie od ścian. Miałam szczęście, bo w chwili kiedy rozstawiłam swoje zabawki na piętrze do drzwi zastukała Straż Miejska z prośbą (odmowa jak sądzę nie byłaby wskazana) o usunięcie falującej majestatycznie na wietrze foliowej płachty (widocznej na jednym ze zdjęć). Zasłona przeszkadzała mieszkańcom sąsiedniej kamienicy. Wiało istotnie potwornie, a płachta miała ogromną powierzchnię.  Zdjęcie jej w deszczu bez pomocy większej ekipy wydawało się przekraczać możliwości trzech panów. Sądząc, że moje ujawnienie sie raczej nikomu nie pomoże siedziałam sobie cichutko i fotografowałam. I tak nie miałam ochoty wychodzić. Wiatr nagonił nad miasto kłęby deszczowych chmur. Po zielonej siatce spływały lśniące strugi. Z dachu lało się na pracujących gorączkowo panów,  a po gruzach biegał zdenerwowany pies…

Miałam potem problem, który materiał wybrać. Na dworcu uzbierałam dwa zestawy całkiem sensownych zdjęć. Ostatecznie pokazałam jednak kamienicę. Była w niej odrobinka magii jak ze starego, trzymającego w napięciu filmu. Mam nadzieję, że to troszkę widać.

Jurorzy pochwalili niedopowiedzenia, pozostawiające pole wyobraźni (częściową odpowiedzialność za to ponosi mój sprzęt- nie mam nic szerszego niż 28 mm), i psa złapanego w ruchu (zrobiłam serię, tylko na jednym uchwyciłam oderwaną od ziemi łapę).

od lewej Kristian Bielatowicz, ja Chris Niedenthal i Kuba Kamiński obserwujący ciekawie ubranego pana pod wejściem głownym do szczecińskiej Filharmonii fotografia autorstwa mojej córki

To zresztą oddzielna historia. Tak naprawdę zgłosiłam się na fotomaraton, bo chciałam poznać jurorów- Chrisa Niedenthala, Kubę Kamińskiego i Krystiana Bielatowicza. Okazali się ciekawymi, sympatycznymi ludźmi i chociaż ich sędziowskie wybory nie zawsze zgadzały się z moimi (wśród odrzuconych fotografii znalazł się np. fajny materiał przedstawiający biegającego po mieście kosmitę) rozmowa z nimi była największą nagrodą jaką dostałam.

Dziękuję!

Wywiadów niestety nie zrobiłam…

PS: zapomniałam… moja seria z remontowanej kamienicy zajęła 3-cie miejsce, a w Starej Rzeźni na Łasztowni trwa wystawa Chrisa Niedenthala – zdjęcia wybrane z odzyskanych po latach negatywów wysłanych kiedyś bez oglądania (bo jeszcze przed wywołaniem) do Stanów. Lata 70-te, 80-te i 90-te. Piękne i wywołujące wspomnienia fotografie. Analogowe oczywiście.

PS2: zdjęcia na konkurs wybierałam w pośpiechu. Teraz, na spokojnie wybrałabym troszkę inny zestaw, właśnie spokojniejszy. Nie wiem czy lepszy. Zawsze mam z tym kłopot. Tak czy siak możecie zobaczyć. Jest tu.

nagrodzone zdjęcia możecie zobaczyć na stronie Fotomaratonu.

Share
Translate »