Można by to już zostawić bez słów prawda?
Wystraszona tłumem (i ceną noclegu w schronisku- ponad 300 koron), pogadałam chwilkę z poznanym po drodze chłopakiem i zaczęłam schodzić. Można było wprawdzie zostać na szczycie i tam poczekać na nocne widoki, ale po pierwsze to zwalisko skał, nie ma nawet gdzie wygodnie usiąść, po drugie ten dekoncentrujący tłok… Upewniwszy się, że zejście nie jest trudne zrobiłam jeszcze kilka zdjęć lodowca i samego Fannaraki i zeszłam powoli na położoną z godzinę niżej trawiastą półkę, gdzie dało się nawet wygodnie położyć. Chmury podnosiły się i opadały pokazując mi czasem jakiś kawałek grani, czasem niemal całe Hurrungane, a czasem zupełnie nic. Koło trzeciej zaczęło się troszkę rozwidniać, o piątej wyszło słońce. Być może jakieś piękne widoki przegapiłam (trochę spałam) ale i tak udało mi się obejrzeć fascynujące widowisko. Doskwierał mi troszkę brak namiotu- śpiwór rano był mokry od rosy, i trochę brak wody- nie ma jej wcale na południowej stronie góry. Poza tym – bajka… prawda? :)