małe konkursy

Lubię małe konkursy fotograficzne. Naprawdę. Profesjonalne konkursy mody, które kiedyś wygrywałam niezwykle łatwo (statystycznie co drugi, w którym startowałam) nie sprawiały mi ani odrobiny przyjemności. Ostatnie nawet dołowały. Być może zbyt dużo od nich oczekiwałam. Rzeczywistość świata mody była bardzo daleka od pięknego, kreowanego przez media czy nawet przez te wielkie konkursy wizerunku- szara, smutna, biedna, nieuczciwa.

Fotografia ma dla mnie zupełnie inne znaczenie. Jedni robią konfiturę na zimę, inni zdjęcia. To czy wygram nie jest najważniejsze. Startuję trochę z przyzwyczajenia, trochę żeby sprawdzić czy robię postępy. Przez kilkanaście ostatnich lat pracowałam z nieprzekraczalnymi terminami- musiałam coś skończyć, zamknąć, wysłać. Brakowało mi tego teraz, kiedy już nie projektuję. Kończenie to ciekawy proces. Zawsze przecież można by coś poprawić, ulepszyć. Tymczasem musi przyjść chwila, kiedy trzeba uznać, że to już. Że tak jest właśnie najciekawiej, najlepiej. Konkursy wymuszają na mnie ten moment i to samo w sobie jest nagrodą za moje fotograficzne działania.

człowiek obok mnie zdjęcie zakwalifikowane do wystawy pokonkursowej

Moje sukcesy są na razie malutkie. Poza udziałem w pokonkursowej wystawie w Jarosławiu załapałam się też na wystawę w „Człowiek obok mnie” w Białymstoku. Duże konkursy na razie obchodzę wielkim łukiem, z przyczyn, które już kiedyś wymieniłam. Szkoda mi czasu na przygotowywanie zdjęć dla jurorów, którzy poświęcą im ułamek sekundy, o ile oczywiście w ogóle rzucą okiem, wszystko to z wielką pompą i za pieniądze wielkiego sponsora. Za bardzo mi to przypomina komercyjny i zepsuty świat mody. O wiele bardziej interesujące wydają mi się działania małych społeczności, gdzie często niewielkim nakładem środków udaje się zrobić coś niezwykłego, a przedsięwzięcie zachowuje ludzką twarz i ludzkie proporcje. Małe konkursy fotograficzne, małe koncerty, na pewno jest takich imprez więcej, tylko jeszcze ich nie odszukałam.

Share

małe rzeczy, które cieszą

To zdanie wraca co jakiś czas powtarzane przy różnych okazjach. Jak mantra. Jak zaklęcie, które mogłoby zmienić rzeczywistość. Trzeba się cieszyć małymi rzeczami, jeśli te małe nie cieszą duże też nie będą. To prawda. Trudno się z tym nie zgodzić, jeszcze trudniej zrealizować. Nie wiem jak Wy, ale ja od dziecka szukałam tylko rzeczy dużych. Małe lekceważyłam, pomijałam, nie interesowały mnie. Moja hierarchia wartości bardzo się różniła od ogólnie przejętej, więc to czemu poświęcałam czas i co realizowałam z pasją, dla mnie ogromne, postronnym prawdopodobnie wydawało się raczej niewielkim dziwactwem. Nie wyrosłam z tego. Nauczyłam się natomiast, że te dla mnie duże rzeczy mają masę drobnych szczegółów i jeśli patrzę na nie zbyt pobieżnie, gubiąc detale gubię też cel. Traci wagę, wypada z puli rzeczy dużych i już nie umiem się nim zainteresować. Troszkę zawiłe… W ramach ćwiczeń w docenianiu rzeczywistości  już od jakiegoś czasu staram się jak najpiękniej sfotografować (czyli zauważyć) moje najbliższe otoczenie. Plon ostatnich dni wygląda tak:

To bogate wewnętrzne życie bluszczu, czyli elewacji mojego domu.

Share
Translate »