Po każdym powrocie natychmiast siadam do zdjęć. Zgrywam, oglądam. Bywa, że prawie zasypiam. W międzyczasie pracuje pralka, schną buty. Nigdy nie robiłam notatek, zastępują mi je fotografie, więc czasem fotografuję dziwne rzeczy. Takie zdjęcia są jak skróty, kodują jakąś niesformułowaną myśl, do odkrycia, do wydobycia później.
Jadąc do Armenii nie miałam żadnych oczekiwań, żadnego planu czy pomysłu ma zdjęcia. To była długa droga, Jose jest szybki, dzień krótki, wstawaliśmy na dwie godziny przed świtem, szliśmy do zmierzchu. Zdjęcia powstawały przy okazji, po drodze, prawie w biegu więc nie wiedziałam jaki uzyskam efekt.
Mam setki ślicznych „pocztówek”, nic dziwnego, byłam w pięknych miejscach. Mam też to. Materiał do przemyśleń. Jesień, umieranie, schyłek , zmierzch. Nieznana przyszłość, spokój i dyskretne piękno. Rośliny, które już wydały nasiona, ale nie znikły, nie zostały zjedzone -Jesteśmy starym narodem, a teraz rozwijają się młode- powiedział jeden ze spotkanych po drodze ludzi. Nas tylko 2 miliony, za granicą 12, nie mogą wrócić nie pomieścilibyśmy się tu… Nie znam nikogo, kto ma ubezpieczenie… Byłem kierowcą dowódcy dywizji… Chleba i sera nam nie zabraknie tym to już się zajmuje Bóg… W maju wyszliśmy na ulice i wybraliśmy nowy rząd… A tędy, widzicie przeszła żmija… Wyjadę, chcę lepszej przyszłości dla dzieci… Nie wyjadę moje miejsce jest tu!
Armenia w miesiąc była bardzo skondensowanym doświadczeniem, mieszanką zaskoczenia, zdziwienia, kontrastów i zachwytu. Chciałabym umieć o tym dobrze napisać. Chciałabym wrócić kiedyś i zrozumieć więcej.