Zimowa Finlandia- relacja cz1

Ten wyjazd od początku był bardzo ciężki. Na początku lutego zaczęły mnie boleć plecy. Myślałam, że to z powodu psa- dźwignęłam 45 kg, ale taka rzecz przeszłaby mi sama po kilka dniach, a ten ból trwał. W dniu wyjazdu bolało tak, że nie mogłam się ruszyć, ani wstać z łóżka ani skorzystać z toalety. Mąż wpakował mnie do pociągu, w Gdyni gdzie się przesiadałam pomógł mi Roman (zgarnął z peronu i odwiózł na lotnisko), w Kirkenes odebrał mnie nieznany człowiek- przyjaciel chłopaka z coutchsufringu, który zaoferował mi nocleg. W ciemności, w zamieci odwiózł mnie do końca drogi i pokazał zasypany dom. Zostałam z 30 kg bagażu (w dwóch torbach), zaciągnęłam je po śniegu po kolei, znalazłam klucze w umówionym miejscu i padłam. Przez pierwszy dzień byłam sama, mój gospodarz musiał niespodziewanie wyjechać. Poświęciłam ten czas na rozruszanie (nie było źle, mogłam iść, nie mogłam tylko się zginać czy schylać) i na odebranie pulek z K-marketu w Naatamo, którego obsługa była tak miła, że pozwoliła nam wysłać internetowe zakupy na swój adres. W paczce były dwie paris pulki i butle zimowego gazu kupione w sklepie w Helsinkach. Przeszłam się z nimi kilkanaście km szosą.

Havar i Jose przylecieli tym samym samolotem (z Oslo) i dotarli do domu koło północy. Zrobiłam im porcję śledzi, które bardzo lubi Jose- musieli być bardzo głodni, wciągnęli to w kilka minut, bez chleba o którym zapomniałam. Nie mieliśmy nawet czasu pogadać. Rano Havar pojechał do pracy, a my wyszliśmy zostawiając klucz w tym samym miejscu.

Udało nam się dojść to Naatamo górami, nie powtarzając trasy wzdłuż szosy, którą już znałam. Mieliśmy do rozwiązania jeszcze jeden problem- Jose nie zabrał Polarnej i wełnianej koszulki. Zostały w Saragossie zawieszone na drzwiach- żeby nie zapomnieć. Miał tylko bluzę z kapturem i łapkami z Powerstretchu i kurtkę puchową, zbyt ciepłą żeby w niej chodzić. To chyba właśnie wtedy zaczęło mnie denerwować typowe hiszpańskie „no problem”. Łatwo zachować luz w kraju gdzie jest ciepło i pełno jedzenia. W zderzeniu z Arktyką wydawało się to szaleństwem. Wymusiłam przegrzebanie trzech przygranicznych sklepów.  W wędkarskim były jakieś słabe polary, w K markecie niestety nic, ale był jeszcze outlet gdzie się zaopatrywali Rosjanie i tam odkryłam kamizelkę typu „dziadek przed telewizorem”, 100% wełny, grubą na 3 cm z uroczym lamowanym kołnierzykiem. -Każdy hipster w Barcelonie będzie ci jej zazdrościł-argumentowałam, bo Jose z wdziękiem południowca przymierzał kolejne norweskie sweterki po 150 Euro za sztukę. Uparłam się i tuż przed zmrokiem wyszliśmy z kamizelką. Stroju dopełniła czapka z królika, którą Jose kupił w Saragossie za 2 Euro i mój sweter- który załapał się na ten wyjazd przypadkiem (wychodząc z domu obwiązałam nim biodra). Żal mi go było ściągać z obolałych pleców, ale co miałam zrobić. Słońce zaszło. Nad Naatamojoki unosiła się mgła, a nas zaczął szczypać mróz. Nie wiedzieliśmy jaka jest temperatura i dopiero po dwóch dniach dowiedzieliśmy się, że było -35 stopni.

Nieświadomi postanowiliśmy wędrować nocą, żeby nadrobić stracony na zakupy czas. Prawdziwa ciemność, jak to w Arktyce przyszła dopiero po kilku godzinach. Moja latarka padła natychmiast- tak jakby światło, które rzuciłam na mapę wylało się z jakiegoś naczynia do dna. Nie było księżyca, świeciła nam tylko zorza. Szliśmy szlakiem skuterowym, ubitym i dobrze widocznym. Według mapy powinny być na nim wiaty, ale przegapiliśmy je. Było mi tam bardzo trudno, upiornie zimno, upiornie ciemno, widziałam tylko to na co popatrzył Jose- niezmordowany, nakręcony i niechętny do rozbijania biwaku -zdecydowany odnaleźć wiaty.

W końcu rozstawiliśmy namiot pod linią z prądem, na jakiejś górce. Nocą obrósł go szron. Wewnątrz i na zewnątrz wysoki na kilka centymetrów. Nie mogliśmy sobie przypomnieć żeby coś takiego zdarzyło się nam w zeszłym roku. Pozamarzały mi obiektywy, padła izolacja wężyka do aparatu (bo wieczorem próbowałam sfotografować zorzę) i rozpadła się moja fotograficzna torba. Pogoda za to była wspaniała, piękna, słoneczna.

 

Share

brzozowy las

Przygotowałam Wam na Święta albumik. Zdjęcia uzbierane podczas kilku najpiękniejszych dni w Finlandii (wspomnianego już narciarskiego szlaku Sevetijarvi- Nuorgam). Na prawie całej swojej długości od pierwszej chatki (Opukasjärvi) do ostatniej (Tsuomasjärvi) trasa biegnie przez łagodne wzgórza porośnięte rzadkim brzozowym lasem. Trafiła nam się tam piękna pogoda, bezwietrznie, słonecznie, mróz. Zaraz za Opukasjärvi drogi narciarska i skuterowa rozdzielają się. Narciarska (którą poszliśmy) dość wyraźnie się wznosi. Czym wyżej wychodziliśmy, tym bardziej oblodzone były brzózki. Błyszczały w słońcu jak kryształowe, z daleka wydawały się białe. Szliśmy jak zaczarowani, nie spodziewając się, że dalej będzie jeszcze lepiej. Tuż przed południem minęliśmy chatkę Iisakkijärvi, przed trzecią Roussajärvi. Szadź opadała z drzew tworząc błyszczące jak brokat wzory na matowym śniegu. Było wcześnie, więc zdecydowaliśmy się przejść do następnego schronu. Udało się, ale dobiegliśmy tam już po zmierzchu, a pospiech trochę zburzył nasze wcześniejsze oczarowanie. Na tym odcinku nie było już śladów skuterów, którymi hodowcy reniferów rozwozili baloty z trawą chcąc zwabić zwierzęta w jedno miejsce. Szliśmy kilkudniowym śladem narciarzy- jak się okazało pary Szwajcarów. Precyzyjnie, nie schodząc ze śladu, bo rysowanie tego idealnego świata wydawało się nam barbarzyństwem. W chatce zastaliśmy parę starszych Holendrów. Spotkaliśmy się potem jeszcze raz w Tsaarajärvi. Ugotowaliśmy tam zupę i popędziliśmy dalej. Wzgórza otulała mgła. Krajobraz był niewiarygodny, bajkowy. Światło początkowo różowe i złote zbielało,  w zagłębieniach terenu leżała mgła, a brzózki- karłowate i pokręcone, obrośnięte kryształami lodu przypominały mi kwitnące wiśniowe sady. Poranek był jeszcze piękny, złoty z resztkami szronu. Potem świat zmętniał, kolory znikły, a my zjechaliśmy do jeziora Pulmank i zaczęliśmy wędrówkę do Utsjoki.

Nigdzie później nie zobaczyliśmy już takich brzóz. Nie wiem czy trafiły nam się wtedy cudem, czy nadal tak wyglądają, tylko my odeszliśmy ciekawi innych widoków.

Szczęśliwych Świat!

Share
Translate »