Långfjället Szwecja (12)

Rano nadal czułam się troszkę nieswojo, jadłam ostrożnie. To miał być relaksujący dzień. Płasko, potem lekki zjazd. Na końcu wspaniałe schronisko. Część tej trasy przeszłam już w maju schodząc do Grovelsjon, ale nie było ryzyka, że zobaczę te same widoki. Widoczność się nie poprawiła, a nawet gdyby sceneria była bardzo zimowa. Nie przeszkadzało mi, że się powtarzam.

Wyszliśmy w mleko. Chmura drgnęła tylko na moment, podniosła się odrobinkę i pokazała nam daleki ciąg wzgórz. Potem definitywnie usiadła. Na nas. Nie była gruba, światłomierz pokazywał dużo światła, przez gogle (z filtrem polaryzacyjnym) czasem migał mi jakby czysty błękit. Po południu przebiło się też słońce. Mijaliśmy wtedy chatkę i nie skręciliśmy do niej żeby zjeść, chociaż tak planowałam. Usiedliśmy na pulkach we mgle i cieszyliśmy się tym dziwnym światem, perlistą bielą. Pomyślałam nawet, że to wynik wyjątkowego szczęścia Edka do pogody. Kolejne zjawisko, które Laponia mu pokazała- white out. Szliśmy szlakiem krzyże było nieźle widać, pomimo ośnieżenia i mgły. Czasem jeden czasem nawet 3 przed nami. Gorzej gdybyśmy musieli nawigować kompasem, tak było zupełnie bezstresowo.

Za chatką minęła nas para na nartach, mężczyzna z chłopcem. Mieli duże pulki, zastanawiałam się czy czasem nie idziemy w to samo miejsce. Bardzo chciałam mieć to schronisko tylko dla siebie. Był tam gaz i ogromny kominek. Marzyła mi się kąpiel, mycie głowy. Czułam się niezręcznie, ale przy którymś kolejnym spotkaniu zapytałam. Nie szli do Havlingsstugorna. Za schronem zaczął się zjazd z płaskowyżu. W maju na podejściu wydawał mi się bardziej stromy. Teren opadał powoli i my również bardzo powoli zagłębialiśmy się w niższe partie chmury. Mgła zgęstniała, padał drobny śnieg. Pojawiły się pierwsze drzewka, brzózki porośnięte szadzią. Niżej było ich coraz więcej, widoczność też się poprawiała, byliśmy pod chmurą.

Las przysypany, drzewka wygięte w tunele. Fotografując Edka zachwiałam się i wywróciłam, jedyny raz tej zimy. Wcześniej czekając aż dojdzie do lasu przeczytałam informacyjne tabliczki. Wspominały starą lapońską wieś. Wyczytałam, że porzuconej torfowej chatki już nigdy nie naprawiano. Nikt jej powtórnie nie używał, nie chcąc zakłócać spokoju duchom mieszkańców. Szkoda, że o tym nie wiedziałam, bo i ja i Agnieszka sypiałyśmy czasem w takich chatkach. Mam nadzieję, że duchom to nie przeszkadzało. Nic w każdym razie nie powiedziały…

Już przed schroniskiem czułam, że będzie tam tłok. I rzeczywiście jeden z domków zasiedlił mężczyzna w rakietach. Chatka wyglądała jakby tam mieszkał już dłuższy czas. Przy kuchni (o której tak ciepło myślałam idąc) kręciły się jeszcze 3 osoby, na brzegu jeziora leżały ich pulki i narty. Może tylko wypełniali termosy wrzątkiem idąc dalej?

Para, którą spotkaliśmy wcześniej nawet nie skręciła w stronę Havlingsstugorna i my też, po krótkim namyśle poszliśmy dalej. Czułam się dobrze, pandemia nie zachęca do tłoku, nie było późno, a przed nami stały jeszcze dwie chatki. Poszliśmy jeziorem inaczej niż kiedy byłam tu w maju. Tylko na tym szlaku poustawiano tyczki i chociaż widoczność była już trochę lepsza nie chciało nam się pchać w kopny śnieg. Szliśmy po śladzie pary z pulką, przejechanym już wcześniej skuterem. Pod koniec jeziora wszystko to było już zawiane, wiatr zmiatał ślady natychmiast. Nie zauważyliśmy gdzie znikli nasi poprzednicy, przegapiliśmy skręt do pierwszej chatki, ukrytej w lesie. Druga była widoczna z lodu. Stała na górce, ktoś niedawno odkopał drzwi, ale przejście do drewutni było nieudeptane, brnęliśmy tam po uda w miękkim puchu. Już zapadał zmierzch kiedy otwieraliśmy drzwi. Wiało, chmury na moment się rozerwały i pojawiły się resztki złota nad górami. To wszystko znikło już za moment. Nocą padał śnieg.

Share

Långfjället Szwecja (11)

Dzień wstawał powoli, kolorowo. Zanim obudził się Edek troszkę doszłam do siebie. Spod chatki Långfjället wydawał się całkiem płaski, ale na mapie wypatrzyłam rzekę. Faktycznie wiła się pod śniegiem, w korycie widziałam wywiane miejsce, była szansa na wodę. Edek poszedł tam potem ze wszystkimi naszymi naczyniami. Wymyliśmy przy okazji termosy, dziwnie pachniały, Edek pozbył się resztek swojej wody, zamarzła w małym termosie, ja niestety wcześniej wszystko wypiłam i być może to ta woda była winna nocnych sensacji, nie rybka. Pobrana po drodze z jakiegoś bagienka, niegotowana…

Wyparzyliśmy też garnek, użyty w nocy. Pomimo tego dobrobytu nie mogłam jeść, a widok łososia, którego Edek (jak zwykle) jadł na śniadanie tylko mnie dręczył. Może ser… pomyślałam. Miałam taki z obniżoną zawartością tłuszczu, bez smaku, ale w dobrej cenie, kupiłam w Idrefjall. Na mrozie zesztywniał jak beton. Edek zaoferował pomoc, ale to była naprawdę twarda sztuka (historię krojenia udokumentowałam na zdjęciach). -Wystarczy na pół czy rąbać dalej? – spytał po kilku minutach i pomyślałam, że od czasu kiedy machnął siekierą pierwszy raz (jeszcze z Leśną) doszedł do niezłej precyzji.

Kiedy wychodziliśmy kolory poranka zgasły, na północy uformował się wał szarych chmur. Wydawało mi się, że idziemy po płaskim. Czułam się słaba, człapałam, nie miałam sił na porządne odbicie. Dopiero zegarek Edka pokazał, że było tam spore podejście. Nie było ze mną tak źle, zatrucie przechodziło powoli, i jak też poruszałam się bardzo powoli. Nie było daleko, nie miałam ochoty drażnić żołądka. Edek oczywiście znikł mi za horyzontem i dogoniłam go dopiero na zjeździe. Chwilę wcześniej dorwały nas chmury, padał śnieg widoczność się bardzo zmniejszyła. Zaczekałam na rozwidleniu szlaków. We mgle widziałam grupkę narciarzy. Dużą chyba z 7 osób. Bez plecaków -pewnie byli na pikniku w chatce -pomyślałam i rzeczywiście kiedy tam dotarliśmy piec był ciepły.

Doszliśmy w samą porę. Zerwał się wiatr, urosła zaspa na drzwiach drewutni. Pomimo zamieci Edek porąbał stertę drewna. Było go mnóstwo, informacja na ścianie donosiła, że gdyby zabrakło zawiadomić stosowne służby, dowiozą. Była też druga, znana mi z zeszłego roku: „chatka dzienna nieprzeznaczona do spania, poza wyjątkowymi przypadkami”. Jak zwykle uznaliśmy nasz przypadek za wyjątkowy i wyspaliśmy się luksusowo. W nocy kilka razy dorzuciłam do ognia, a temperatura i tak spadła poniżej zera. Widoczność też prawie do zera. Mróz osłabł do -10 stopni.

Share
Translate »