Zimowy trawers Lofotów- Markan

Przełęcz pomiędzy Horseidvikka, a Solbjornvatnet ma ponad 400 metrów. Podejście jest strome i zimą mozolne. Być może poszłoby szybciej gdybym zrezygnowała z jakichkolwiek trawersów i zawróciła do miejsca skąd można by iść na wprost. Kluczenie pozwoliło mi wprawdzie zdobyć wysokość w rakietach, ale ostatecznie wyprowadziło na złomowiska głazów pełne głębokich dziur. Śnieg był miejscami wywiany, ale najczęściej wpadałam, omijałam, zawracałam i próbowałam jeszcze raz. Jose objuczony zbyt ciężkim plecakiem wlókł się niemiłosiernie. Marzłam czekając aż pojawi się w zasięgu wzroku. Na ostatnim stromym fragmencie śnieg był tak luźny że musiałam zdejmować rakiety. Obsuwałam się w nich jak na nartach. Nie było jak usiąść i je zawiesić na plecach, więc podrzucałam je kilka metrów do góry i powtarzałam tę czynność kiedy udało mi się do nich wdrapać. Wyglądało to pewnie żałośnie, a to wpadałam w zaspę po uda, a to zjeżdżałam  o metr. Jose podszedł całość w rakietach- jego klasyczne TSL 365 są lepsze od moich na podejściach. Na zejściach odwrotnie, ale tym razem to nie miało znaczenia. Za przełęczą trzeba było założyć raki. Nawet w nich trawers do kolejnej przełączki nie wydawał się komfortowy. Stromo, dużo lodu, pod nogami przepastny widok, co jakiś czas gmatwanina przysypanych skał. W tle słońce zaplątane w ośnieżone iglice, jak z bajki. Szukając bezpieczniejszego przejścia wdrapałam się na żebro opadające spod szczytu Markan. Był stamtąd oszałamiający widok!  Kolory dalekiej północy, dwa fiordy, turnie w chmurach. Wszystko to szybkozmienne, bo wiatr. Coraz bardziej jaskrawe- bo kończył się dzień- w połowie lutego upiornie krótki.

Grań była oblodzona, ale szeroka. Zeszliśmy nią bezpiecznie na przełęcz. Był tam kilkudniowy ślad jakiejś grupy- podejście i zejście. Dzięki temu zbiegliśmy szybko, już nie klucząc. Przenocowaliśmy na progu doliny. Niżej ścieżka wchodziła w las. Arktyczny, brzozowy, sięgający mi co najwyżej do brody, ale porastający gmatwaninę skał. Nie mieliśmy ochoty ryzykować, że  w nim utkniemy nocą.  Zachmurzyło się i nie było już więcej widoków. Nie było też zorzy. Było za to pełno lisich nor i śnieg tak głęboki, że nie udało nam się dokopać do dna. Potok nie całkiem zamarzł więc cieszyliśmy się dostępem do wody. Ten dzień w całości cieszył. Króciutki  trawers po stoku Markan był jednym z miejsc, które mnie gnębiło przed wyjazdem. Przeszliśmy, a reszta nie powinna być gorsza.

Share

Zimowy trawers lofotów- Horseidvikka

Z Vaeroya do Moskenes jest blisko. Widoki przez cały czas piękne. Vaeroya, potem bezludna wyspa- w zasadzie samotna skala, potem już południowy cypel Mosknsoya. Przyglądałam mu się uważnie, na tyle na ile pozwoliła chmura. Wcześniej zastanawiałam się czy dałoby się tam jakkolwiek wejść- na mapach nie ma ani śladu ścieżki. To strome skały opadające prosto do morza. Jedyne słabsze miejsce to Agvatnet  i przejście na plażę na zachodnim wybrzeżu. Ta trasa była opisana w letniej relacji, ale ponieważ nie chcieliśmy zawracać wyruszyliśmy z Moskenes na północ. Z opisu poprzedników wynikało, że na przystani jest poczekalnia- być może było tak kiedyś, teraz to tylko kontener bez okien, ogrzewany, ale bardzo malutki. Siedzieli tam jacyś ludzie. Poszliśmy dalej i rozbiliśmy namiot przy narciarskiej (latem pewnie rowerowej) ścieżce w miejscu gdzie szosa chowa się w tunelu. To dobre biwakowe miejsce z wodą (są strumyki) i widokiem na Moskenes. Nocą (czyli o piątej) przespacerowaliśmy się kawałek w stronę Reine. Nie było zorzy.

Rano niebo było jeszcze bardziej zachmurzone. Kiedy szliśmy poboczem (bo ścieżka się szybko skończyła) nadciągnęły śniegowe chmury i przepadła jakakolwiek widoczność. Pomimo tego mijało nas sporo spacerowiczów, mamy z wózkami, starsze panie z kijkami, ludzie wracający z zakupów. Ten fragment E10 jest przygotowany dla pieszych, pobocze odśnieżone, tunele mają obejścia. To tylko kilka kilometrów. W Reine chmury na chwilkę pękły pokazując nam fragment widoku, potem niebo znów się zaciągnęło.  Byłam zdenerwowana, niepewna czy upuszczony przy okazji łapania tego widoku obiektyw zadziała. To wydarzenie tak mnie zdekoncentrowało, że zamiast wykorzystać czas do odpłynięcia promu (odpływał o 14-tej) i sfotografować Reine- mekkę fotografów, snułam się po jakiś mniej ciekawych miejscach i denerwowałam. Informacja na przystani  nie była jasna, próbowaliśmy dzwonić, ale telefonu nikt nie odbierał, dopiero potem zorientowaliśmy się,  że numer, który wybierałam był na kuter, a trzeba by dzwonić do pana na lądzie.  Ostatecznie pomimo zimy prom odpłynął. Byliśmy sami, ale panowie zabrali też paczki do dwóch zamieszkałych domów na końcu fiordu. W drodze powrotnej wsiadła grupka pasażerów.

Byłam ciekawa osiemdziesięciolatka, który mieszka samotnie nad Kirkefjorden, ale nie wyjrzał.  W sumie po co się spieszyć w takim miejscu. Obiecaliśmy panu od promu, że gdyby nam się nie udało przejść zadzwonimy na odpowiedni numer. Wtedy po nas przypłyną. Łódź zawróciła. Dziwnie było patrzyć jak znika, zostawiając nas na pastwę gór.

Nie takich złych, bo szybko znaleźliśmy ślad. Poranna grupa podeszła pod przełęcz skąd widać już Horseidvikka. Zeszliśmy labiryntem ośnieżonych bloków, obeszliśmy wpół zamarznięte jeziorko i rozbiliśmy namiot za skałą w miejscu gdzie jak sądziliśmy mniej wiało. Śnieg był płytki, ziemia zamarznięta.  Do umocowania namiotu użyliśmy mnóstwa kamieni, wcale niełatwo było je uzbierać zimą.  Gotowaliśmy w dziurze pod skałami. Nocą niebo nad morzem lekko zmieniło kolor, a za chwilkę spod chmur wyjrzała zieleń zorzy. Widowisko trwało kilka godzin. Żałowałam, że nie podeszliśmy bliżej brzegu. Pobiegłam tam przed świtem zostawiając zwiniecie namiotu Jose, ale tuż przed plażą drogę odcięła mi rzeczka i lód. Przydałyby się raki i czas, którego nie mieliśmy. Czekała nas stroma przełęcz. Nieoznakowana. Ruszyliśmy w pierwszych promieniach słońca z nadzieją dotarcia na noc nad  Selfjord.

Pan od promu, którego wypytaliśmy wczoraj do znudzenia, powiedział że wchodzenie do Munkebu, które odpuściliśmy było bez sensu, bo nie odebrałby nas zimą znad fiordu. Pomimo tego wyglądałam w stronę tych ominiętych gór. Czym wyżej wychodziliśmy tym więcej ich było widać. Dzikie południe Moskensoya jest bardzo piękne. Warto by tam kiedyś wrócić latem.

Share
Translate »