wróciłam cała i zdrowa

Hej. Cieszę się, że czekaliście na wiadomości. Było mi przez to znacznie cieplej. Czułam jak trzymacie kciuki. W najgorszych sytuacjach znienacka poprawiało się nam, chociaż nic nie wskazywało na to, że może. Spotykaliśmy wspaniałych ludzi. Zobaczyliśmy mnóstwo pięknych miejsc. Wszystko w porządku. Wytrzymaliśmy i my, i sprzęt. Padły sanki Jose, ale tylko dlatego, że je beztrosko puścił luzem z wielkiej góry. Na szczęście już ostatniego dnia. Wszystko inne działało do końca lepiej lub gorzej. Bywało trudno. Czasem upiornie zimno, przez kilka kolejnych dni wiało nam w twarz, ale były i takie kiedy wiatr pchał. Śnieg zmieniał się co chwila od głębokiego suchego cukru (w Finlandii), przez lodoszreń, przewiany gips, lotne „piaski”, prawie firn (tylko przez jeden dzień), mokrą ciapę (przez kilka godzin) i lód. Na koniec i tego zabrakło. Na północy jest już prawie wiosna, nocą zimno, ale wszędzie wyłażą skały, a śnieg nie sięga już do poziomu morza. Najtrudniejsza jest Finnmarkvidda i tam jest też najmniej schronów, szlaków i ludzi. Opiszę to po kolei, niektóre fragmenty warto powtórzyć. Teraz kilka szybko wybranych zdjęć. Padam, wracaliśmy z Nordkapp ciurkiem niemal bez przerwy, najpierw półtora dnia biegiem po lodzie (na nartach), potem 2 km stopem (bo skończył się śnieg), kawałek taksówką, prawie dobę luksusowym promem, noc na lotnisku i dwa kolejne loty (z przesiadką w Oslo).

Gdybym chciała zamknąć ten wyjazd jednym zdaniem chyba najtrafniejsze byłoby spostrzeżenie Jose- To też pustynia. Jest woda, ale nie można się do niej dobrać bez ciepła. A chatki to oazy, które mają ogień.

Mieliśmy szczęście i trafiliśmy na wiele z nich. Prowincja Finnmark różni się nieziemsko od południowej części Norwegii. Otwarte są nawet prywatne domki, nieluksusowe, skromne, podobne do tych w Pirenejach, czy naszych altanek na działkach. Wyposażone w chatkową książkę, pełną miłych życzliwych wpisów. Nieturystyczne, niekomercyjne, przyjazne. Podobnie jak spotykani co jakiś czas ludzie. Życzliwi, pomocni, jakby z innego świata. To z nimi są związane moje najpiękniejsze wspomnienia.

Share

zimowa Laponia- wyruszamy!

Wyruszamy jutro rano. Lecę do Oslo i potem długo czekam na lot do Tromso. Bilet był tani, za przelot z naszego szczecińskiego lotniska bez bagażu zapłaciłam tylko 300 zł. Z rzeczami ta cena mocno wrosła, ale i tak nie jest najgorzej. Mam podręczny (10 kg), bagaż do luku (20 kg w tym nasze sanki) i torbę z nartami. W Oslo dolatuje do mnie Jose, który jak się okazało ma bilet na ten sam samolot. W Tromso zarezerwowaliśmy hostel. W niedzielę rano chcielibyśmy wsiąść do autobusu jadącego do Rovaniemi i wysiąść z niego na fińskiej granicy. W Kilpisjarvi postaramy się odnaleźć gaz zabrany przez znajomych Romana Werdona samochodem. Chciałabym zanocować w Kilpisjarvi (w namiocie jak sądzę), spakować się, wypróbować sprzęt, wszystko jak najdokładniej sprawdzić i ewentualnie uzupełnić braki w zaopatrzeniu w poniedziałek rano.

Co zrobimy dalej, nie wiem. Z Kilpisjarvi wychodzi kilka szlaków, z opisu nieznakowanych, ale przypuszczam, że znajdziemy na nich ślad. Tak długo jak długo będziemy szli przez Finlandię będziemy pewnie trafiać na chatki- otwarte, zaopatrzone w drewno, darmowe. Są też płatne o wyższym standardzie, ale tego nie potrzebujemy. Roman opowiadał, że przy wielu domkach są przeręble wykute w lodzie i wystarczy troszkę potłuc, żeby się dostać do wody. To wielkie ułatwienie zimą. Nie wiem czy wszystkie zdołamy odnaleźć, ale powinno się udać przynajmniej raz na jakiś czas.

Przez Finlandię można by iść bardzo długo. Szlaki ciągną się wzdłuż granicy przechodząc przez bezludnie miejsca w kolejnych parkach narodowych. Jeden z nich prowadzi do norweskiego Karasjok, skąd można by wrócić na Finnmarkvidę. Są stamtąd dwie narciarskie drogi: na Nordkapp i do Alta, jest też autobus do Tromso.

Inny wariant to „skrót” wiodący z Kilpisjarvi prosto do Kautokeino, lub prowadząca w to samo miejsce Nordkalottleden. W każdym z tych wariantów najbliższa cywilizacja nie pojawi się wcześniej niż za 7-12 dni.

To co ostatecznie zrobimy zależy od stanu naszego ducha, warunków, sprzętu, czasu… ale najbardziej chyba od pogody.

Mam gps-a (a nie chcę go targać na próżno) więc będę Wam donosić gdzie jestem (SMS-em wysłanym do Edwarda Krzyżaka). Edek obiecał publikować tu świeże wiadomości o nas. O ile jakikolwiek kontakt się uda, będziecie wiedzieli czy gdzieś utknęliśmy czy się posuwamy (i w którą stronę), a ja mam nadzieję dostawać (w zamian :)) aktualną prognozę pogody.

Bawcie się dobrze :) Edwardzie dzięki!

 

 

Share
Translate »