Wybaczcie mi tę zabawę proszę. To odwracanie i zaglądanie od podszewki jest moim sposobem na poznawanie rzeczy i miejsc. Odkrywanie ich. Dociekanie czym są i co dla mnie znaczą.
Jeszcze nie wiem, ale nawet gdyby nigdy nie udało mi się do tego dojść sam proces rozgryzania kolorów i form zawsze ma dla mnie posmak dzieciństwa. Eksperymentowania, odkrywania, zaciekawienia. Zgody na to co przyniesie przyszłość i podejrzenia, że to będzie dobre ( bez względu na efekt :)).
PS: pewnie powinnam się wytłumaczyć z tej fotograficznej manipulacji.
Pierwszy powód wymiany koloru zielonego na czerwony jest prywatny. Kilka dni przed wyjazdem ugryzł mnie kleszcz. Dostałam antybiotyk, na który zareagowałam okropną, czerwoną wysypką. Zieleń nadal powoduje w mnie lęk. W Norwegii pryskałam się jak oszalała ( Autanem plus). Staram się przemóc, ale to trudne. Chwilowo, potencjalnie pełna kleszczy zieleń przeraża mnie.
Przerobiłam zdjęcia także z bardziej uzasadnionego wymową fotografii powodu. Norwegia to malowany kraj.
I dosłownie-drewniany, ale deski zwykle nie są surowe. Są świeżo pomalowane na czyste, optymistyczne kolory. Często czerwień.
I niedosłownie- Norwegowie to na oko mili ludzie, jednak nigdzie indziej nie widziałam aż tylu płotów i tylu pozamykanych miejsc. Najbardziej radykalną ciekawostką był alarm w bezobsługowym schronisku zabezpieczonym zresztą solidną kłódką. Nikt nie wesprze nieroztropnego frajera, który pogubił się lub zapomniał namiotu. Swój, czyli członek DNT starannie zamknie za sobą drzwi, bo a nóż jakiś podejrzany obcy zeżre makaron lub ukradnie któryś z pranych raz do roku koców. Trudno to zrozumieć. Uśmiech i spokojna uprzejmość wydają się przy tym sztuczne jak przesadny makijaż. To bardzo powierzchowny osąd, pewnie niesprawiedliwy. Spotkaliśmy też wspaniałych Norwegów. Wstyd mi za te ponure myśli, ale przez cały czas nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że Norwegowie nie lubią obcych, a sami siebie chyba się boją. Być może zbyt mocno się przyzwyczaiłam do południowoeuropejskiego luzu, który pozwala na przykład małej Andorze na utrzymywanie 24 otwartych i bezpłatnych schronów. Do niekomercyjnych Pirenejów czy południa Alp gdzie ludzie kultywują tradycję dbania o innych bezpłatnie, bezinteresownie i przecież bez powodu.