moja kwarantanna

Wszyscy narzekają, więc głupio mi przyznać, że w sumie byłam zadowolona. Święty spokój, niczym niezmącony rytm dnia, świeże powietrze. Ruch w ogrodzie. Dobrze, że był taki zapuszczony inaczej zabrakłoby mi pomysłów co zrobić. Wiem, że troszkę go przy tym zdradziłam deklarowałam dzikość, a nieco ją ukróciłam.

Po przebudowie u sąsiadów zmieniło się światło. W ciemnych kiedyś miejscach gdzie radził sobie tylko bluszcz pojawiła się szansa na konwalie i dąbrówkę, barwinek, dzwonki, tojady, orliki, zawilce i paprocie. Z obcych gatunków pozwoliłam sobie na ciemiernik, który dostałam od Leśnej (rósł w ogrodzie jej babci od czasów austriackich) i ciemiernik cuchnący, który przypomina mi Pireneje (zamówiłam, jeszcze nie przyszedł). Sypnę jeszcze nasion niezapominajki. Mam nadzieję, że ten zestaw ładnie zdziczeje.

Moje góry-skalny ogródek, dostają teraz mniej światła. Na razie nic złego się nie dzieje, poczekam zanim się zacznę martwić. Panuje tam równowaga, a to dla mnie największy sukces. Chciałabym żeby tak było wszędzie.

Przy okazji zmian w ciemnej części bardzo się napracowałam. Kopałam, nosiłam, przerzucałam ziemię i kamienie. Cały dzień na dworze, w ruchu i jak w górach organizm dostosował się naturalnego rytmu nocy i dnia. Budziłam się chwilę przed świtem i po zmierzchu miałam ochotę iść spać. Wiosna na własnej ziemi była dla mnie dość egzotyczna, Pireneje, Laponia, Lofoty… Wyjeżdżałam w marcu co roku, od lat. W zeszłym sezonie przegapiłam marzec, kwiecień i maj. Nie widziałam jak kwitną tulipany wsadzone jesienią 19 roku. Nie wiedziałam czy nie zmarnieją, nie uschną, a rozrosły się jak na kaukaskiej łące i każdy ma pąk. Przesiedziałam w domu 20 dni. Codziennie coś zakwitało. Przebiśniegi, wiciokrzew, krokusy, śnieżniki, fiołki, dereń, mahonia, przylaszczki, dzika śliwka, forsycja, szafirki, jeden tulipan, malutki sympatyczny chwast, nie wiem co to.

Zostało jeszcze dużo myślenia, nie wiem jak zasłonić dom sąsiadów, jest od południowego zachodu i rzuca cień, siedząc teraz obserwowałam słońce, jak podnosi się codziennie coraz wyżej i w końcu wydostaje nad jego dach. Po południu ten dach jest jak lustro, doświetla miejsca wcześniej nie oświetlane. Muszę na nowo rozrysować mapę ogrodu, nauczyć się gdzie jaśniej gdzie ciemniej. Pewnie powiedzą mi to drzewa. Łysy kiedyś od południa cis porósł szczeciną świeżych igieł. Odwróciła się do światła laurowiśnia, skręca jabłoń. Im będzie lepiej, są w półcieniu. Trudniej cieniolubnym roślinom, które nagle wylądowały na słońcu. Przypaliły się trochę języczniki, zżółkł bluszcz, pękła kora na rododendronie. Dziwne myśleć, że mój ogród przeżył już budowę domu tuż za płotem, wzrost dużych leśnych drzew i ich wycinkę, rozbiórkę tamtego domu i kolejną budowę. Z tej perspektywy ludzie, ich krzątanina, ich plany wydają się bardzo nietrwałe. Wobec cisa, który może przeżyć tysiąc lat. Wobec sosny czy jabłoni. Nawet bluszczu.

To trochę niezręczne uczucie. Izolacja jeszcze je pogłębiła.

Share

walczę o równowagę

Kiedyś pisałam o ogrodzie samoobsługowym i wtedy w niego naprawdę wierzyłam. Był mi bliski, myślałam że z wzajemnością. Pozwoliłam żeby rozwijał się sam, ufałam naturze, przecież zawsze tworzy równowagę. Jest demokratyczna, sprawiedliwa, a my: ja, moje drzewa i skalne rośliny nie chcieliśmy przecież niczego złego. Każdy chciał żyć i pozwalał żeby inni też żyli. To trwało 31 lat.

Długo nie spodziewałam się katastrofy i nawet kiedy widziałam jej symptomy liczyłam, że natura jest doświadczona, zwycięży. A zagrożenie wcale nie przyszło z zewnątrz, równowagę zburzyło mi dzikie wino. Pospolita roślina – winobluszcz zaroślowy. Niebrzydki, potrafi sprytnie zmieniać kolor, wydaje owoce -cierpkie, ale są amatorzy. Rośnie po cichu, puszcza pędy po kryjomu, pod innymi, pełza po ziemi i nawet się nie obejrzałam kiedy przegrał z nim zimozielony bluszcz, też ekspansywny, ale nie tak podstępny. Dotąd myślałam, że są w równowadze. Winobluszcz zdławił gałęzie renklody (uschły), zaatakował stuletnią różę i bez, i wypowiedział wojnę sąsiadom. Tym od zachodu.

To nie było tak, że ich kochałam. Zbudowali mi przed nosem warsztat. Patrzyłam jak rośnie przez pół lata. Raził mnie blask odbity od blaszanego dachu, bałam się, że zimą zasłoni całe słoneczne światło. Nie powstał w miejscu starego budynku więc tam, gdzie kiedyś miałam słońce mam teraz cień i odwrotnie. Zdziwiły się stare rośliny. Niektórym trudno się dostosować. Kilka mi padło.

Pomimo tego nie miałam ochoty na wojnę i kiedy winobluszcz wypowiedział ją w moim imieniu (i zarósł sąsiednie podwórko) coś we mnie pękło i wspólnymi siłami z sąsiadką (której przecież trochę się bałam) zaatakowałyśmy równocześnie po obu stronach granicznego płotu.

Jesień upłynęła mi na wyrywaniu. Odkryłam, że wróg ma więcej niż jeden pień, że przyspawał się do każdego miejsca, które tylko udało mu się zagarnąć. Tak naprawdę do wszystkiego czego dotknął. Nie wiem dlaczego ogród oddał mu władzę. Nie rozumiem bodziszków -gwardii, która latami nas strzegła od chwastów- opanowanej, zdyscyplinowanej i silnej, a jednak go pod sobą puściły. Mam żal do trawy i mchu- pozwoliły się w siebie powplatać i to ukryły, do starych drzew, że uległy i ususzyły gałęzie nie wychylając się ponad okupanta.

Wiem, że to jeszcze nie koniec. Winobluszcz cudownie nie zniknie. Będzie trzeba rwać odrosty, uwalniać z więzienia renklodę, wyplątywać z natręta stare róże, krytycznie patrzeć na mech i bodziszki (może znów knują?). Czasem kiedy już mnie boli kręgosłup marzą mi się inne ogrody, niezagrożone ekspansywnymi chwastami. Chętnie zaczęłabym wszystko od początku, bezpiecznie i już bez błędów. Gdzieś indziej, w jakimś spokojnym miejscu. O ile jest? Tylko szkoda lat walki o równowagę i tej ojcowizny (po teściu).

Więc tymczasem ćwiczę wyobraźnię. Z wyrwanych witek zrobiłam hotel dla pożytecznych owadów. Może przylecą. W oswobodzoną ziemię wsadziłam róże. Białe i kilka różowych. Ogród to moja makieta świata. Dużo mnie już nauczył.

Zdjęcia z lipca i dalej z listopada. Jest grudzień, a róże nadal mi kwitną.

PS: sadzonka poniemieckiej róży, o którą ktoś z Was prosił pod ostatnim ogrodowym tekstem jest gotowa, wysadzona do doniczki. 

 

 

 

Share
Translate »