Islandia maj/czerwiec 2017

W zeszłym roku latem zaczęłam fotograficzny cykl Szukam spokoju, który potem rozrastał mi się pączkując, jak wszystko czego się dotknę bez specjalnego kierunku i celu. Przy okazji powstał już Stranger (w Picos d’Europa) i Gone with the wind (w Laponii). O ile Stranger miał jeszcze cokolwiek wspólnego ze spokojem (niby to zima, ale nie było wcale bardzo źle), to Laponia była bardzo niespokojna. Wichury, 11 dni bez kontaktu z cywilizacją, blizna na policzku, która już mi chyba nie zejdzie. Na Islandię jadę znowu po spokój. Nie dam się skusić żadnym trudnym trasom, ani podpuścić potencjalnym wyczynom. Napisałam to czarno na białym żeby mi czasem nie przeszło… Trzymajcie kciuki :)

Chciałabym przywieźć kolejne zdjęcia. Gdyby wyszły, gdybym była zadowolona seria, której wspólnym tematem jest biel zamknęłaby się w cyklu tworzenia i zamierania natury- w roku. Lato w Szwecji, jesień w Picos, zima w Laponii, wiosna na Islandii. Pewnie się zastanawiacie po co to robię. Nie jestem fotografem. To, czy coś wyjdzie czy nie wyjdzie nie będzie miało wpływu na moje życie. Nie sprzedam tego w żadnym sensie tego pojemnego słowa i nawet nie chcę. To notes, zapis myśli i uczuć, które powstają kiedy wędruję. Fotografowanie ten proces wzmacnia, wyzwala myślenie. W przeciwieństwie do profesjonalistów nie realizuję z góry upatrzonej „wizji”. Nie mam planów. Jeśli coś mnie zainteresuje, stanę, wyciągnę z plecaka statyw (albo położę aparat na kamieniu) i spróbuję. Nie obejrzę tego co zrobiłam w powiększeniu (szkoda baterii), czasem powtórzę i pójdę dalej. To, że czasem coś mi się układa w cykl to przypadek (albo siła wyższa). Nigdy nie wyreżyserowałam żadnej sceny żeby pasowała, uzupełniła coś. Raczej zbierałam co zauważyłam, co się trafiło. Gdyby moim celem był fotograficzny sukces- pewnie nie tędy droga, ale mi zależy tylko na pięknym życiu, a myślenie i tworzenie są piękne.

Roboczym tytułem tej zbiorczej serii jest White. Biel to dziwny kolor. Symbolizuje czystość, niewinność, ale bywa, że oznacza duchy i strach. Na dalekiej północy staje się nieprzyjazny i groźny, ale to też biała karta, na której wszystko może się zdarzyć- więc też nadzieja, obietnica czegoś. Folia również ma dla mnie kilka znaczeń- bez niej, bez tych wszystkich plastików nie moglibyśmy chadzać bezpiecznie po górach. Moklibyśmy, marzlibyśmy, nasze plecaki byłyby upiornie ciężkie- a z drugiej strony to nie obojętne dla środowiska, truje w produkcji, zaśmieca potem. Niby pozawala nam być w Naturze, ale oddziela, tworzy bariery.

Fotografowanie tego cyklu jest trudne. Łatwiej w samotności, nie tylko dlatego, że w tłumie trudno się skupić, ale też, bo sam proces wygląda wyjątkowo głupio (zdjęcia powstają w aparacie, nie w komputerze). Folia łopocze, widzowie się gapią, ja się stresuję… Wolę być sama, więc unikam popularnych miejsc stąd te nietypowe pory roku, brzydka pogoda.

W tym samym czasie przez Islandię będzie też wędrował Wiesiek Koc -nasz człowiek (sami wiecie, nosi Kwarki, pisze tu komentarze i ma mapę, którą mi kiedyś dała Partycja :)) Jeśli się uda, może się spotkamy. Mój plan na pierwszą część z grubsza wygląda tak (nie jestem do niego bardzo przywiązana, może się zmienić, albo nie udać, na północy pada śnieg, nadal jest zima):

Islandia maj czerwiec 2017Droga do tamy Krahnjukar jest już otwarta, pojadę do sklepu i albo wrócę, i pójdę dalej na wschód, albo przeniosę się we Wschodnie Fiordy. Wrócę stopem- czyli przy okazji objadę Islandię wokół. Znikam w piątek i wracam za miesiąc.  Pogodę świetnie widać na tej mapce. Można tam obejrzeć pokrywę śniegową, deszcz, zachmurzenie, temperaturę i wiatr, można też kazać im się zmieniać – wygląda super w praktyce zapewne mniej kolorowo. Dostałam ten link od Asi Mostowskiej, która w zeszłym miesiącu razem z Pauliną Pilch przeszła Islandię na nartach. Super pomysł!

PS(16.05): w miedzyczasie zdazylam pomieszac w planie. Jechalam stopem i kazdy prawie opowiadal mi o wspanialych miejscach- zwykle takich gdzie bywal jako dziecko lub sie urodzil. W zwiazku z tym obeszlam park narodowy na Snaefjellness i przejechalam stopem przez wysokie gory na polnocy- wszytsko to nad wyraz piekne. Pozdrawiam z Akureyri!

Share

Zimowa Finlandia cz 8 ostatnia

Z Utsjoki wyszliśmy na południe. Wzdłuż drogi, czasem nawet drogą. Po 4 km (zgodnie z opisem, który dostaliśmy przed wyjazdem od Timo) znaleźliśmy skuterowy szlak prowadzący na północny zachód i długo szliśmy nim bez żadnych problemów. Nie był znakowany, ale widzieliśmy ślady płóz. Wyżej trochę się to zagmatwało, bo nasi poprzednicy, najprawdopodobniej wędkarze porozjeżdżali się w różne strona i my zgłupieliśmy. Zaczepiony starszy pan kazał kontynuować i trochę w kółko i trochę za późno dotarliśmy w końcu do niebieskich (narciarskich) tyczek, które jak się dowiedzieliśmy potem biegły z Utsjoki i można było też wzdłuż nich przyjść. Chwila konsternacji jak zwykle kiedy wchodzi się na jakiś szlak (bo skąd niby wiedzieć w którą stronę) i już zaraz chatka schowana w płytkiej dolinie. W sama porę, bo robiło się ciemno. W domku zastaliśmy rodzinę z dziećmi na jednodniowej wycieczce. Bardzo miłą, jak się okazało znajomych Timo. Jose pojechał jeszcze z chłopakiem do przerębla (na skuterze), pogadaliśmy chwilkę i pomachaliśmy im na odjezdnym.

Rano znów mieliśmy gościa. Wędkarz zajrzał do na na chwilę jadąc na północ na jedno z jeziorek, które my też powinniśmy minąć po drodze. Tu już nie było szlaków, liczyliśmy więc na zrobiony przez niego ślad. Miał skrawek wycięty z większej mapy i piękny pas na noże własnej roboty. To wystarczyło żeby nas przekonać, że wszystko wie.  Kluczyliśmy potem przez cały dzień, niechcący wdrapaliśmy się na wysokie góry, z których później było trudno zjechać, zaplątaliśmy się w skałach i gołoborzach, powywracaliśmy na wywianym lodzie i ostatecznie zostaliśmy na noc w zupełnie nieplanowanym miejscu. Dobrze, że płaskim. Był stamtąd piękny widok na masyw Rastigajsa.

Czekał nas trudny zjazd- dolina Tany jest bardzo stroma. Znów kluczyliśmy, ale tu poszło łatwiej. Trafiliśmy na stary ślad, potem na dziurę w reniferowym płocie i ostatecznie na szosę bielutką i cudownie gładką. Szybciutko przeszliśmy nią 10 km, znacznie szybciej niż przypuszczałam więc zamiast iść na noc do Levajok przeszliśmy przez graniczną rzekę i na 11 kolejnych dni zakopaliśmy się w wietrznej Norwegii. To był chyba najdłuższy czas z daleka od cywilizacji jaki trafił nam się w ciągu ostatnich lat, na pewno najbardziej dramatyczny. Opisałam go już, dość skrótowo, więc może kiedyś jeszcze się o tym rozpiszę.

W Utsjoki po raz ostatni bolały mnie plecy. Ból minął nie wiem nawet kiedy. W zamian na policzku wyskoczyły mi 3 krosty- podobne trochę do wietrznej ospy. Z braku innych lekarstw smarowałam je maścią na opryszczkę, bo trochę swędziały w namiocie (na mrozie wcale mi nie przeszkadzały). To one potem przeobraziły się w spuchnięty placek, które ostatecznie uznaliśmy za odmrożenie. Poszłam do lekarza dopiero w Polsce. Jak to sam określił pewności nie ma, bo raczej nie leczy się takich zmian poprzez trzymanie ich przez miesiąc na mrozie, ale możliwe, że to nie były korzonki i odmrożenie tylko nietypowo umiejscowiony półpasiec. Tak czy siak została blizna, nieciekawa bo na środku policzka.  I to by było na tyle :)

Share
Translate »