Pewnie zastanawiacie się czasem co robię kiedy nic nie robię? Ostatnie lata to wielki zamęt na rynku outdoorowych materiałów. I nie chodzi wcale o rewolucyjne nowości, ale o jakość klasyków. Tego co najbardziej lubimy. Szczególnie trudny i zmienny jest rynek wełny. Z tego powodu od lat nieustannie testuję nowe dzianiny, robię to tak uparcie, że zaprzyjaźnieni producenci zaczęli mi wysyłać przedprodukcyjne próbki do oceny. Jestem surowa, sprawdzam wszystko na sobie, w trudnych warunkach. Zwykle nie wydaję opinii zanim produkt nie przejdzie ze mną kilkuset kilometrów, i serii różnorodnych prań (w pralce, w strumyku, sami wiecie). Oceniam po jakim czasie bielizna zaczyna śmierdzieć, jak zachowuje się pod plecakiem (a moje plecaki są stare, poszarpane). Jak grzeje i czy jest mi w niej przyjemnie. Czy mokra nadal jest ciepła, jak szybko schnie… Są rzeczy, które da się odkryć wcześniej (kurczenie, gryzienie), takie próbki odrzucam od razu. Te, które przejdą wstępną selekcję noszę w miarę możliwości zimą i latem. I dopiero wtedy się wypowiadam. Jeśli wchodzą do produkcji i decydujemy się uszyć z nich Kwarki, już gotowy produkt testuje jeszcze jakaś inna osoba. Dla pewności.
Jeśli znajdę wady, rozmawiam o nich z producentem i czasem udaje się je naprawić. Pracowaliśmy w tym systemie przez wiele lat i byliśmy zadowoleni. A jednak zdarzyło mi się popełnić błąd. Dostałam do testów przedprodukcyjną próbkę wełny o wyższej niż typowa dla nas gramaturze (240g) i innym splocie. Chodziłam w niej w Laponii w czerwcu (ryzykując- nie wzięłam wtedy powerstretcha). Chodziłam na Kanarach. Koszulka- w noszeniu wspaniała zaczęła mi się nieładnie mechacić. Producent starał się to naprawić i nie udało się. Uznaliśmy, że ta próba nie wyszła, ale koszulka została, a ja ją nadal nosiłam. I stało się coś czego nie umiemy zrozumieć. Mechacenie ustało, część kulek odpadła i koszulka wygląda przyzwoicie.
Niestety materiał nie wszedł do produkcji. Moja wina. Zbyt wcześnie wydałam opinię. Po tym eksperymencie zostały dwie rolki- czerwone. Kupiłam je. Wyjdzie z nich kilkadziesiąt koszulek. Wstawimy je za chwilkę do sklepu. Nazwałam je Brzydkie Kaczątko. Planujemy wersję damską i męską. Są niesamowicie ciepłe i to od pierwszego dotknięcia. Mniej przewiewne niż nasze tradycyjne 200-tki. W dotyku bardzo przyjemne, z wyglądu powiedziałabym -nieszczególne. Po pierwszym założeniu prawie na pewno się będą mechacić, ale to przejdzie. Nie są dla każdego, być może nie sprawdzą się w mieście, ale w górach, są po prostu genialne i żałuję, że nie wejdą do regularnej produkcji. Ta historia jest dla mnie nauczką- dzianiny są nieprzewidywalne, testowanie powinno być jeszcze dłuższe i chyba nie można czepiać się kosmetycznych wad, jeśli równoważą je poważne zalety. Nie chciałabym też tych wad ukrywać stąd tak zawiły opis przypadku:).
Do kompletu dorobiliśmy Brzydkim Kaczątkom czapki- Krasnoludy.
A tak to wygląda na zdjęciach:
Dla porównania pokazuję stary (używany przez pół roku materiał) i nowy. Nie oszczędzam testowanych ubrań stąd różnica kolorów. Wielokrotnie prałam koszulkę w pralce razem z czarnymi rzeczami. Ciemne kłaczki na wierzchu to prawdopodobnie wełna z Sukienki Gieni (dużo razem przeszły :)).