Mój tegoroczny wyjazd podzielił się na kilka części. Pierwsze 4 dni spędziłam z Jose i jego psem Boj-em w Zachodnich Pirenejach. Połaziliśmy trochę po wyższych partiach doliny Anso.
To miejsce gdzie nie dotarliśmy dwa lata temu w marcu z powodu mojej złamanej nogi.
Zachodnia część parku krajobrazowego Zachodnich Dolin- Parque natural de los Valles Occidentales. Piękne miejsce.
Trudno mi się było zabrać za tę relację bo Boj nie żyje.
Odszedł w tę sobotę. Był był już staruszkiem, ale gdyby nie nowotwór, przez który stracił też wzrok, żyłby pewnie i biegał po górach jeszcze przez długi czas. Był w świetniej formie. Na szczęście nie cierpiał.
Był już za stary, żeby go operować i biorąc go teraz w Pireneje wiedzieliśmy, że to najprawdopodobniej już jego ostatni raz.
Wybraliśmy jak najłatwiejszą trasę. Szliśmy bardzo powoli, unikaliśmy krzaków i skał. Wydawało nam się, że był zadowolony. Tarzał się w trawach wąchał ślady zwierząt na halach, rozkopywał śnieg. Przez pierwsze dwa dni (w zasadzie półtora, bo dotarliśmy do Zurizy w południe) zrobiliśmy pętelkę wokół doliny. Wyszliśmy z Parkingu w Zuriza Gr11, minęliśmy zburzone ( chyba przez lawinę) Refugio Taxeras,
przeszliśmy ścieżką pod pięknym wodospadem,
obrośnietym wielkimi soplami. Wiał silny lodowaty wiatr i było bardzo zimno.
Poza jednym krótkim skalnym fragmentem na samym poczatku doliny, trasa była wygodna i bardzo łatwa dla psa. W skałach Boj płaszczył się i ostrożnie badał grunt przed sobą łapą. Poradził sobie naprawdę świtnie. Za wodospadem zaczął się śnieg poszliśmy prawą stroną doliny( i tak nie było wiadomo gdzie znika szlak), w stronę przełęczy Petraficha.
Nie spieszyliśmy się. Na jednym z postojów wiatr wyrwał mi z ręki mapę, a za nia poleciały dwie karimaty- Jose i psa. Karimaty udało nam się odzyskać- jedna utknęła w gałęziach sosny, a druga niżej pomiędzy skałami. Mapa niestety przepadła. Szkoda To była Editorial Pireneo- szalona mapa pełna nieistniejących tras. Bardzo inspirująca.
Miałam drugą – IGN1:50 000, ale w tej sytuacji lepiej jej było nie rozkładać, to wielka płachta.
Nie widzieliśmy szlaku, ale nie było problemu z wynajdywaniem drogi. Koło 18-tej doszliśmy do trzciego, najwyżej położonego schronu i gdyby dało się w nim spać pewnie zostalibyśmy i spróbowalibyśmy rano zejść do doliny Echo. Wieczorem było już chyba za późno. Śnieg był coraz głębszy i nie chcieliśmy tak bardzo męczyć psa.
Schron, jak każdy na mapie opisany „refugio” okazał sie blaszaną budką bez podłogi. Do tego wypadła mu jedna ściana, a wewnątrz było bardzo mokro. Zrezygnowaliśmy więc z planu zdobywania przełęczy i wróciliśmy drugą stroną doliny, trawersując w kierunku drugiego w kolejności schronu położonego wysoko na zboczu.
Pod koniec trafiliśmy znów na wysoko zawieszony próg, a potem na wąziutki sklany trawers, ale Boj nie widział urwiska, a miał wielkie zaufanie do Jose więc zgrabnie przeszedł po samej krawędzi uskoku nie bojąc się.
Schron okazał się całkiem niezły. Ma stryszek do spania, a na dole palenisko i suchą, chociaż bardzo już zniszczona podłogę. W dachu jest wielki otwór- obok komina i nocą bardzo tam hulał wiatr. Pomimo zachmurznia pogoda utrzymała się. Rano wstał piękny słoneczny dzień.
Jedyną (poza nieszkodliwą dziurą w dachu) wadą tego schronu jest brak wody. Latem pewnie nie ma problemu, teraz nie udało nam się dostać do zasypanego wodospadu i musieliśmy topić śnieg. Schron długo utrzymywał się w cieniu, a śnieg stwardniał jak lód. Wyszliśmy trawersem starając się nie schodzić na dno doliny. Mieliśmy zamiar podejść na Sierra Qimboa i przejśc do schronu po drugiej stronie grani. Nie wiedzieliśmy czy jest tam zejście, ale odległości były niewielkie i można było zaryzykować.
Wyszliśmy na łączki z pięknym widokiem.
W niektórych miejscach na południowym zboczu znikł już śnieg.
Niestety bardzo słabo oznakowana scieżka zgubiła nam się w gęstym lesie. Boj nie zamykał oczu i krzaki raniły go Postanowiliśmy wrócić.
Zeszliśmy troszkę powyżej schronu Taxeras- chyba to właśnie tam znikł nam GR 11, a potem znaną nam już trasą zeszliśmy do samochodu.
To ładna pętelka z pięknymi widokami, w sam raz na jeden dzień.