Napisałam już o nartach i pulkach, zrobiłam listę zabieranych ubrań. Został mi jeszcze sprzęt biwakowy i jedzenie. Biwakowe rzeczy już mam. Początkowo chciałam pożyczyć namiot, który mi zaoferował Łukasz Supergan, ale po próbnym rozbiciu w ogródku zmieniłam zdanie. Miał kilka niegroźnych dziur. Na pewno zdążyłabym je jeszcze załatać, gorszy był stan taśm uszczelniających szwy. Były w zaniku. Do tego namiot rozbity na noc w ogródku nasiąkł. Rano był zmarznięty i ciężki (Łukasz serdeczne dzięki, dziury Ci przy okazji zaszyję, może po zaimpregnowaniu jeszcze się to kiedyś przyda). Po namyśle zdecydowałam się kupić drugiego Fjorda Nansena. Od lat (chyba 10-ciu?) używałam pałatki Faroe out, która tak pięknie oldschoolowo wygląda na zdjęciach i nigdy nie miałam problemu z nasiąkaniem materiału czy z uszkodzeniem klejonych szwów. Pałatka miała błąd, który został już poprawiony. Przeciekała na trąbie (wywietrzniku), w nowszej wersji trąbę usunięto, ja swoją skleiłam. Pomyślałam, że być może kolejny namiot tej samej firmy (bądź co bądź polskiej) spisze mi się podobnie i zamówiłam Tolimę II.
To cieniutki, raczej lekki namiocik (3 kg) z dwoma dość wysokimi przedsionkami, w których powinno się dać gotować. Miejsca w sypialni jest niewiele, być może trzeba będzie spać w śledziowej pozycji głowa- nogi, ale to raczej niewielki problem zwłaszcza, że wyjścia są dwa. Namiot w zasadzie stoi sam. Jeśli nie ma huraganu wystarczy przymocować go w 4 punktach (końce przedsionków)- gdzie przygotowano zaczepy na narty. Zastanawiam się jeszcze jak uziemić sypialnię i ewentualne odciągi gdyby naprawdę upiornie wiało. Awaryjnie zrobię deadmany z foliowych toreb z tym, że rano jest to dość trudno do wydobyć z lodu. W 4 punktach można by pewnie wykorzystać kijki. Tak czy siak konstrukcja sprawia wrażenie delikatnej, ale chyba wystarczająco solidnej. Biorę na wszelki wypadek dwie stelażowe rurki, gdyby coś się nam nieszczęśliwie złamało.
Tropik Tolimy może stać samodzielnie (bez sypialni). Lubię takie namioty, bo podczas stawiania w deszczu czy śniegu sypialnia zostaje sucha. Pierwsze rozbicie tegoż tropiku, troszkę mnie przestraszyło. W rękawicach nie dałam rady naciągnąć i wpiąć stelaża w dziurki taśm spinających konstrukcję na dole. Czynność wymagała męskiej siły. Na moją prośbę rurki delikatnie skrócono (wielkie dzięki!) napisałam o tym, bo sama bym na takie rozwiązanie nie wpadła (przez lata siłowałam się z Hannahem), a takie skrócenie można bez problemu wykonać samemu.
Jedyna rzecz, która mnie jeszcze gryzie to fartuchy przeciwśniegowe. Miałam zamiar je doszyć, dostałam nawet materiał, ale teraz wydaje mi się, że nie ma po co. Namiot jest bardzo blisko ziemi, tyle chyba można zasypać śniegiem? Jak sądzicie?
Biorę śpiwór z ok 700 g puchu, Robertsa, o którym już napisałam i dwie karimaty. Harmonijkę Z-line, której używam przez cały rok i starego krótkiego Karrimora- pod tyłek (tę matę kupiłam w Londynie w 1984 roku!). Dwie powinny być wystarczająco ciepłe na śnieg.
Sporym problemem była dla nas decyzja gaz czy benzyna. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na gaz. O benzynie można usłyszeć mnóstwo historii, a to się zatka, a to wybuchnie, śmierdzi i czasem się wyleje w plecaku…
Kupiłam 5 butli zimowego gazu, a zaprzyjaźniona wyprawa gdańskich marszerów zabiera mi tę paczkę do Kilpisjarvi. Jadą samochodem. Spotkamy się tam 6-tego. Pim pożyczył mi solidny zimowy palnik, który pobiera gaz w postaci płynnej, wstępnie nagrzewa i dzięki temu zużywa go mniej. Pod koniec marca powinno być cieplej, więc prawdopodobnie wystarczy nawet zwykły gaz.
Pim pożyczył mi też duży i lekki tytanowy garnek, podejrzewając pewnie, że zabiorę mój kubeczek za 3 zł :) Pim wielkie dzięki za pomoc i rady! Jest wiele rzeczy, o których istnieniu nie wiedziałam :)
Jose ma spory i ciężki gar, z którym się nie rozstaje, a który świetnie się sprawdza przy topieniu śniegu (ma grube dno więc urobek się nie przypala). Garnek Pima jest troszkę większy więc trudno mi się zdecydować co wziąć. Chyba rozrzutnie weźmiemy dwa (można by np jeść i jednocześnie roztapiać kolejny śnieg?). Jeszcze myślę… Bierzemy też drugi, zapasowy palnik (malutki pocket rocket MSRa- ten sam co latem)- na wszelki wypadek.
Mamy 4 termosy. Ogromne po 1,5 l. Jose zaszalał i uznał, że tyle nam trzeba. Jeden na zupę, jeden na wodę. Ważyły niewiele więcej niż litrowe (dodam na usprawiedliwienie tego wyskoku). Brak termosów był naszą zmorą w zimowych górach. Wtedy nie mogliśmy już więcej nieść, teraz to pociągniemy.
Ponieważ są termosy, nie zabieramy już żadnych kubków. Tylko łyżka, nóż, Jose pewnie spakuje widelec (hrabia :))
Mam łopatkę, też od Pima, Jose ma swój garnek więc mamy czym kopać.
i to by było na tyle…( chyba?)
Kasiu!
Chciałem Ci to zasugerować:
Jeden gar do topienia wody – bo to zajmuje czas.
Drugi gar kuchenny.
Taki tandem powinien zadziałać i dawać zysk na czasie operacji kuchennych.
obyśmy się tylko pomieścili :)
Możecie jeszcze topiąc i gotując w jednym garze wodę w drugim postawionym na nim wstępnie roztapiać śnieg. Taka piramida, która pomoże efektywniej wykorzystać ciepło idące w atmosferę. Rzecz jasna to wszystko wtedy gdy macie dwa puste garnki i nie używacie ich jeszcze na jedzenie.
dobry pomysł, dzięki, podobnie robiłyśmy z Lidką gotując w tych malutkich kubeczkach- drugi pusty służył nam za pokrywkę i się przy okazji grzał. Pokrywki nie brałyśmy oszczędzając na wadze.
Z tego co czytałam wytopienie zapasu wody na cały dzień zajmowało ludziom nawet kilka godzin każdego ranka, więc ekonomiczne zaplanowanie tegoż procesu będzie bardzo ważne.
Wodę na zupę można będzie wstępnie posolić- sama się trochę rozpuści, próbowałam kupić jakieś sole mineralne w aptece, które mogłyby przy okazji być bardziej wydajne w topieniu (wapń np nie sód), ale niestety nie trafiłam, mam tylko aspargin, żeby uzupełnić brak minerałów. topiony śnieg to przecież woda destylowana. To jednak nie pomoże w topieniu…