Nie byliśmy pewni jaka będzie pogoda, nocą wiało i niebo pokryły cienkie chmurki.
Wyszliśmy wcześnie, inni nocujący w schronisku ludzie szli w drugą stronę, czyli w dół. Pomimo tego, że Cyrk Solitude to najbardziej znane miejsce na GR 20 przez cały dzień nie spotkaliśmy ani jednej osoby. Podejście na Bocca Minuta jest szybkie i łatwe. To ok 600 metrów.
Przełęcz jest gładka i prosta, chociaż z daleka grań wygląda na bardzo ostrą.
Natomiast zejście jest bardzo strome. Niemal od samego początku zaczyna się charakterystyczne dla Cyrku Solitude skalne urwisko.
Szlak jest wyraźny i dobrze oznakowany. Pamiętam, że latem, kiedy zdarzyło nam się tu znaleźć w burzy i mgle nie było żadnych problemów z orientacją.
Dopiero teraz przy dość dobrej widoczności zobaczyłam co jest poniżej cyrku. Z grani widać spory kawał zachodniego wybrzeża i opadające od razu nisko stoki.
Sławne skalne płyty ubezpieczone łańcuchami, które kiedyś zlane ulewą wydawały mi się dość śliskie, teraz były zupełnie łatwe. Buty bardzo dobrze trzymały. Złapałam się żelastwa chyba tylko z rozpędu i z przyzwyczajenia. Kilka łańcuchów wisiało luźno, przyczepy się oberwały.
Szybko doszliśmy do najniższego punktu szlaku gdzie ścieżka na chwilkę gubi się w rozczłonkowanym rumowisku. W lipcu zalegał tam jeszcze lód, teraz było zupełnie sucho.
Podejście z daleka niemal pionowe w rzeczywistości jest łatwiejsze niż przeciwległy wystawiony na północ stok. Nie ma płyt, ścieżka wspina się urzeźbionym rumowiskiem, czasem trzeba użyć rąk, ale przy dobrej pogodzie nie ma potrzeby używania łańcuchów. Sprawiają wrażenie powieszonych tak, dla picu, ale na pewno bardzo się przydadzą kiedy pojawi się lód lub śnieg. Nie wydaje mi się, żeby z Cyrku Solitude dało się zejść. Pomysł, sprawdzenia przełączy pomiędzy Paglią Orbą i Capu Tofatu, na który miałam ochotę poprzedniego dnia najprawdopodobniej skończyłby się szukaniem obejścia. Poniżej szlaku cyrk opada niemal pionowo serią wygładzonych skalnych progów, a niższe piętra zarasta gęsty las.
Przed samą przełęczą Bocca Tumasginesca natrafiliśmy na wielką zaschniętą plamę krwi, być może ktoś sobie tam niedawno rozbił nos…
Koło południa byliśmy już na krawędzi cyrku. W drugą stronę roztaczał się wysokogórski, ale już mniej dramatyczny widok.
Zejście z Bocca Tumasginesca jest nadal kruche i strome. Niepodobne do tego co zapamiętałam z lipca- wtedy większą część podejścia pokrywał śnieg. Teraz trochę się bałam, że w suchym marsjańskim krajobrazie nie uda nam się znaleźć wody, a bardzo już nam się chciało pić.
Próg doliny, latem wypełniony jeziorkiem wysechł, ale wystarczyło podejść kilkadziesiąt metrów w prawo po gładkim skalistym stoku, żeby znaleźć duże źródło.
Dalej jest już prosto i dość dobrze widać szlak- porozdzielany na kilka wariantów, ale prowadzący do z daleka widocznej ścieżki.
Odbiliśmy tu od głównego nurtu GR-u schodzącego do restauracji Haut Asco i podobnie jak poprzednim razem poszliśmy starym wariantem trzymającym się grani. Miejscami widać wyblakłe biało- czerwone znaki, jest też dużo kopczyków, a czasem wydeptana ścieżka
Pogoda psuła się i co jakiś czas zaczynało kropić. Traciliśmy czas ubierając się w kurtki i rozbierając znowu.
Szliśmy powoli, bo chociaż to nie jest bardzo trudny szlak, wymaga sporadycznego używania rąk i wypatrywania wygodnej drogi. Zdarzają się eksponowane miejsca lub mylnie wydeptane dróżki.
Widoki wokół nas zbladły, siąpiło, z północy ciągnął wał deszczowych chmur. Staraliśmy się przyśpieszyć, ale nie bardzo było jak. Dopiero na ostatnim trawersie po dołączeniu do biegnącej z Haut Asco głównej ścieżki robi się wygodniej i łatwiej. Pomimo oznakowania przed przełęczą Murvella pogubiliśmy się i wdrapaliśmy na grań zbyt wcześnie. Pewnie nie jedyni, bo ta prowadząca donikąd droga była wyraźnie wydeptana.
Musieliśmy wrócić i odnaleźć ukryty w załomie skał szlak. Ściemniało się. Zejście z przełęczy to luźne kamienie na bardzo stromym stoku. Udało nam się jednak dobiec przed nocą do trzymającej stawek Murvella moreny i znaleźć kilka pięknych namiotowych miejsc. Rozbiliśmy namiot tuż przed burzą, ale to nas nie uchroniło od zamoknięcia. Okazało się, że nasz wywietrznik cieknie, a puchowe śpiwory i kurtki mocno nasiąkły. Nie dało się nic z tym zrobić. W ciemności mogliśmy tylko słuchać zwielokrotnionych echem piorunów i cieszyć się, że targany wichurą namiot jeszcze stoi.