Jesienna Korsyka-Paglia d’Orba


bergerie di Mazze, fot Jose Antonio de la Fuente<—Już po zmroku dobiegliśmy do Bergerie dio Mazze. Spodziewałam się łączki, może domku, ale pastwiska dawno już zarósł las. Po pasterzach zostało kilka zrujnowanych ziemianek, kamienne murki i źródło. Cały teren pokrywały głazy rozrzucone w porytej przez świnie ściółce. Jedyne płaskie miejsce, luksusowe, nawet z kawałkiem trawki znaleźliśmy na samej ścieżce.

Było wietrznie i zimno, ale chronił nas las. Drzewa bujały się i huczały. W nocy brzmiało to groźnie, ale tu na zachodnim wybrzeżu musiało być czymś bardzo zwykłym.

biwak w bergerie di MazzeDzień zapowiadał się pięknie. Czyste bezchmurne niebo, daleki widok na morze, nawet księżyc. Długo szliśmy w cieniu wysokich zasłaniających nas od wschodu gór. Ścieżka na tym odcinku jest wyraźnie widoczna i dobrze oznakowana. To dalszy ciąg Sentier de la Transhumance.

Sentier de la Transhumance, fot Jose Antonio de la FuenteTrzymaliśmy się jej aż do grani. Kawałek poniżej bergerie szlak rozwidla się. Są dobre drogowskazy. Jedna z odnóg skręca na Bocca Caprunale i do schronu Puscaghja, gdzie nie udało nam się dotrzeć wieczorem, druga wdrapuje się na Bocca Guagnarola. Początkowo to wydeptana leśna ścieżka na stromym zboczu. Wyżej wyszliśmy na piękne łąki w otoczeniu urwistych skał.

AA025 AA023 AA024Nadal byliśmy w cieniu, a na wyższych piętrach porządnie wiało. To piękna, dzika, niemal nieuczęszczana ścieżka. Nie jest trudna chociaż wspina się wysoko w skalistym i stromym terenie.

Bocca Guagnarola

Na zachodzie doskonale było widać wybrzeże i spokojne błękitne morze.

Golfe di Porto

Druga strona grani jest mniej urwista. Udało nam się odnaleźć trawers prowadzący do GR 20 niemal bez straty wysokości. Było kilka kopczyków, a czasem nawet ślad ścieżki. Daleko w dolinie wił się mocno wydeptany szlak i cieszyliśmy się, że odkryliśmy ten- taki piękny widokowo i dziki.

widok z trawersu na wschódWyszliśmy w ten sposób na górną odnogę GR 20 prowadzącą do  Refuge de Ciottulu di Mori. W schronisku nie było nikogo, ale leżały dwa śpiwory. Już wychodząc spotkaliśmy parę Anglików, którzy zeszli z Paglia  Orba. Przyszli do schroniska na jedną noc. Interesowały ich tylko szczyty. Powiedzieli nam,  że pogoda wytrwa jeszcze jeden dzień. Nie zdecydowaliśmy się iść na Paglia Orba. Jose nie miał ochoty, a ja byłam już tam kiedyś latem. To piękna lekko wspinaczkowa trasa. Są liczne warianty ścieżki, łatwiejszy jest ten z prawej strony- pamiętam, że udało nam się go znaleźć dopiero w zejściu.

Capu TafunatuIntrygowało mnie czy da się zejść z przełęczy pomiędzy Paglią i Capu Tafunatu do dna Cyrku Solitude, ale Jose nie znał GR 20 więc zdecydowaliśmy, że przejdziemy jego najbardziej znany fragment.

AA011

Zejście z Bacca di Foggiale jest bardzo kruche i strome. Zapomniałam już o tym i troszkę źle zaplanowałam czas. W rezultacie las poniżej skał przebiegliśmy już prawie o zmroku.

Punta MinutaNa chwilkę błysnął nam jeszcze zachód słońca na szczycie Punta Minuta, a potem zapadła noc.

Grań Punta Minuta

Szkoda, bo minęliśmy piękną dolinkę z fantastycznym widokiem na okropnie z tej strony stromą Pagią Orbą. Wyglądała na poważną i niezdobytą górę. Aparat już mi niestety nie ostrzył. W pięknym błękitnym zmierzchu dotarliśmy do Bergerie de Ballone. Mogliśmy tam rozbić namiot, ale Jose uparł się iść do schroniska. Domek wyglądał jakby ktoś w nim mieszkał, nie było światła, ale przy schodach stała betoniarka, a przy tarasie stygł jeszcze miękki beton.

poranny widok w dół spod Schroniska Tighiettu, fot Jose Antonio de la Fuente

Szliśmy przez kamienne rumowiska niemal po omacku. Wydawało mi się, że tak lepiej widać. Jose pierwszy wyjął światło i niemal natychmiast ktoś zaczął nam machać latarką z góry wskazując drogę.

Niepotrzebnie, bo nadal prawie wszystko widziałam. To niedaleko, troszkę ponad pół godziny. Dotarliśmy bez żadnych problemów, ale w końcu i ja musiałam wyjąć latarkę. Na ostatnim kawałku schronisko znika za załomem skał i można je niechcący ominąć.

Refuge Tighiettu, fot Jose Antonio de la Fuente

W jadalni było aż 5 osób. Nie wiemy kto nam machał, mili ludzie nanieśli wody (na zimę zakręcono kran i trzeba ją przynosić z rzeki) i napalili w piecyku. Weszliśmy tam na chwilkę, żeby zjeść, a potem zabiwakowaliśmy na stojących pod budynkiem stołach. Po ciemku trudno było rozbić namiot, a na drzwiach wisiał nieco zniechęcający obrazek… jakoś nie mieliśmy ochoty spać w łóżkach :)

Refuge Tighiettu, fot Jose Antonio de la FuenteNocą  wiało, ale było przyjemnie i ciepło. Nie można było tylko wystawiać się twarzą na wiatr i rozkładać lekkich, łatwo fruwających rzeczy. W ciemności namiotowe pólka przed budynkiem obeszła jakaś pracowita krowa. Na wszelki wypadek wstałam i schowałam nasze buty.

Refuge Tighiettu i moje wełenki

 

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »