Naszemu śniadaniu towarzyszył widok doliny Gorges du Bitet wyłaniającej się stopniowo z cienia. Dolne partie były już całe odsłonięte, śnieg, przez który brnęliśmy przez klika ostatnich dni, wydawał się niewyobrażalnie daleko.
Poszliśmy dalej polną drogą, minęliśmy dom „naszego sąsiada” (czekał chyba aż odejdziemy, widziałam go przez chwilkę za płotem) i na przemian ścieżkami i lasem dotarliśmy do GR10 zmierzającego do schroniska w Gabas.
Droga prowadzi prze bujny, ale już raczej zwykły, niemagiczny las. Orientacja jest dość trudna i niektóre odcinki przeszliśmy bardzo na oko. Leśnicy porozjeżdżali ścieżki, domalowali sobie trochę znaków i postrącali kopczyki ze znakiem GR-u.
Czasem brnęliśmy w mięsistym błocie, ale przez większość czasu szło nam się całkiem przyjemnie. W plamach słońca panował prawie upał, a w płytkich stawkach żaby masowo składały skrzek.
Kwitły miodunki i przylaszczki. Wyłaziły pozwijane w spiralki paprocie. Ścieżka przetrawersowała zalesione wzgórze i wyszła na bardzo strome zbocze.
Nie zeszliśmy GR10 do Gabas. Poszliśmy w lewo i minąwszy szosę i skręciliśmy w górę w kierunku Lac Farberge. Kawałek trzeba przejść asfaltem, ale chwilkę później szlak wchodzi w bukowy, pełen przebiśniegów las i wspina się na piętro doliny po lewej stronie tamy.
Idąc dalej dochodzi się do narciarskiej wioski, chyba sztucznie zbudowanej, lub przeniesionej skądś na brzeg zaporowego jeziora. Latem było tu kilka sklepów, teraz tylko jeden otwarty bar, który przy bliższym poznaniu okazał się właściwie zamknięty. Dostaliśmy jakieś resztki (naleśnika, kawę, piwo). Załoga była zbyt zajęta świętowaniem, żeby się nami zbytnio przejmować. Właśnie skończył się sezon narciarski. Pili chyba od samego rana…
Poszliśmy dalej pustym asfaltem wzdłuż jeziora. Zrobił się upał i przeprowadzone nad drogą strumienie szalały. Śnieg spływał ze stoków w tempie ekspresowym, a nartostrady były już w połowie gołe. Kawałek za górnym krańcem jeziora skręciliśmy w prawo, w las w kierunku cabany Soubiste. Oznakowanie jest tam trochę mylne i trzeba uważać zwłaszcza, że to północne zbocze i już od samego początku musieliśmy wyszukiwać szlak w głębokim śniegu.
Wielokrotnie przechodziliśmy przez potężne lawiniska. Drogę zagradzało mnóstwo zwalonych drzew zbocza były zdewastowane przez ciężkie gruntowe lawiny, śnieg wybrudzony.
Staraliśmy się iść skrajem lasu nie zbliżając się do najbardziej zagrożonych miejsc.
To piękna hala z dalekimi widokami na przeciwległy stok doliny Ossau, sądząc po śladach odwiedzana przez narciarzy.
Cabana okazała się jednak dość niewygodna, gorsza niż przypuszczaliśmy. Dla wędrowców zostawiono tylko boczną komórkę, małą, wilgotną i usytuowaną tak, że śnieg mocno zasypał drzwi. Odkopaliśmy tylko górną połowę.
Przez szczelinę udało ma się jakoś wcisnąć do wnętrza plecaki, trzeba było je tylko troszkę rozpakować. Schodziliśmy do komórki po ustawionej skośnie desce, uważając bardzo żeby nie porwać kurtek puchowych o ostre elementy zamka i futryny. Ciasno, ale nie najgorzej. Spało się też całkiem nieźle, chociaż niestety na glebie. To raczej nie był luksusowy schron.