To zdanie wraca co jakiś czas powtarzane przy różnych okazjach. Jak mantra. Jak zaklęcie, które mogłoby zmienić rzeczywistość. Trzeba się cieszyć małymi rzeczami, jeśli te małe nie cieszą duże też nie będą. To prawda. Trudno się z tym nie zgodzić, jeszcze trudniej zrealizować. Nie wiem jak Wy, ale ja od dziecka szukałam tylko rzeczy dużych. Małe lekceważyłam, pomijałam, nie interesowały mnie. Moja hierarchia wartości bardzo się różniła od ogólnie przejętej, więc to czemu poświęcałam czas i co realizowałam z pasją, dla mnie ogromne, postronnym prawdopodobnie wydawało się raczej niewielkim dziwactwem. Nie wyrosłam z tego. Nauczyłam się natomiast, że te dla mnie duże rzeczy mają masę drobnych szczegółów i jeśli patrzę na nie zbyt pobieżnie, gubiąc detale gubię też cel. Traci wagę, wypada z puli rzeczy dużych i już nie umiem się nim zainteresować. Troszkę zawiłe… W ramach ćwiczeń w docenianiu rzeczywistości już od jakiegoś czasu staram się jak najpiękniej sfotografować (czyli zauważyć) moje najbliższe otoczenie. Plon ostatnich dni wygląda tak:
To bogate wewnętrzne życie bluszczu, czyli elewacji mojego domu.