<— Tego dnia pogoda była piękna. Słońce, bezwietrznie i lekki mróz, który szybko stał się nieodczuwalny. Zimno dawało o sobie znać tylko w cieniu, a na tej trasie cienia jest mało. Do schronu w Liat nie było wcale tak blisko i gdyby nie altanka wleklibyśmy się nocą jeszcze kilka godzin. Dotarliśmy na drugie śniadanie. Schron odnowiono, a przysypane śniegiem ruiny kopalń wyglądały olśniewająco (dosłownie) w pełnym słońcu. Przerażała natomiast stroma ściana pod Col Alba, którą pokonaliśmy w lutym 2010 nie pamiętam zupełnie jak… .
Lubię to miejsce, chociaż nie ma w nim nic spektakularnego. Tuc de Mauberme to stosunkowo łatwa góra (troszkę trudniejszy jest tylko kruchy żleb pod wierzchołkiem). Jeziora są gołe, bez skał bez drzew, na całym płaskowyżu widać pozostałości kopalń. Najbardziej niebezpieczne są dwie zasłonięte wezgłowiami łóżek nie wiem nawet jak głębokie dziury- na szlaku. Inne podejrzane miejsca można ominąć o ile nie idzie się nocą czy w gęstej mgle. Nie wiem skąd moja sympatia do tych zapomnianych gór. Może dzikość, może ciążąca nad tym miejscem historia. Tak czy siak miło mi było po raz kolejny przejść przez płaskowyż i zejść głębokim żlebem przez Bedredę. Śnieg kończył się równą linią i niemal natychmiast pojawił się pomarańcz jesiennych drzew, zrudziałych traw. Dotarliśmy na noc do Honerii, bez pewności czy nie będzie zamknięta. Aleix wprawdzie mieszka w schronisku przez cały rok, ale czasem wyjeżdża na urlop. Tej jesieni nie pojechał nigdzie. Został, czekając na powrót Tuca.
Pies, o którym pisałam kiedyś (głównie chyba w mojej książce) wyszedł jak to miał w zwyczaju z jakimiś przypadkowymi ludźmi i ich suką do Liat, ale nie wrócił. Szukali go i ratownicy górscy (wyruszyła prawdziwa ekipa poszukiwawcza) i wolontariusze z doliny, i mnóstwo turystów. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów spotykaliśmy potem ulotki ze zdjęciem. Mały szary kundelek z podniesionymi uszami i jasnym krawatem. Fotografie zdążyły już zszarzeć i pozamakać. Tuca nie było od ponad 30-tu dni, ale w Honerii stała miska ze świeżą wodą, Aleix czekał, bo nie chciał, żeby pies zastał zamknięte drzwi.
Gdybyście byli w Val d’Aran zejdźcie na chwilkę z głównego szlaku, czy zjedźcie z głównej drogi i wpadnijcie tam na chwilkę. To bardzo szczególne schronisko. Autentyczne. Nocleg w Honerii kosztuje tylko 10 Euro, jedzenie też nie jest drogie. Można rozbić obok namiot. Można posiedzieć przy ogniu, poczytać książki (Aleix ma mnóstwo fotograficznych albumów z dedykacjami od autorów), można pogadać. To jedno z miejsc, gdzie obcy przybysz od razu czuje się jak w domu i jedno z tych, do których lubię wracać.—>