Ruiny kapliczki okazały się dobrym, bezpiecznym noclegiem. Nikt nas nie niepokoił ani nie zaczepiał, chociaż byliśmy bardzo blisko drogi i słyszeliśmy kilka samochodów. Za szosą (to chyba zbyt wielkie słowo dla lekko utwardzonej dróżki- dojazdu do kilku gospodarstw) szlak schodzi laskiem wzdłuż dolinki, w której niżej pojawia się potok. Źródło znaleźliśmy kilkaset metrów od naszego biwaku za ogrodzeniem, ale udało nam się do niego bez problemu dostać. Dalej szliśmy zacienioną ścieżką wśród jeżyn, a potem gruntową drogą w górę rzeki, którą zasilił nasz strumyk. Minęliśmy pana z osiołkami i zagrodę pełną wyjących i poprzywiązywanych do swoich bud psów. Może jakąś hodowlę. Smutno to wyglądało, pachniało wstrętnie, ale psom chyba nic złego się tam nie działo. Widzieliśmy potem kilka takich miejsc. Wyżej była jeszcze farma- teraz zamknięta, ale latem oferująca tradycyjne korsykańskie wędliny i sery. Obok budynków mieszkało kilkanaście psów w samotnie poustawianych budach. Ludzi nie spotkaliśmy, ale nie mogli być bardzo daleko. Wiejskie zabudowania na Korsyce często wyglądają biednie. O wiele bardziej tymczasowo i chaotycznie niż nasze polskie. Farmy, które minęliśmy nie były wyjątkami. Nie było w nich ani odrobiny malowniczości charakterystyczniej dla większości kamiennych, korsykańskich miasteczek. Po terenie walało się sporo porzuconych i niepotrzebnych rzeczy w tym resztki wiekowych samochodów. Możliwe, że nie dociera tu dużo turystów.
Za zabudowaniami szlak Mare a Monti porzucił drogę (lub też ta droga się sama skończyła, nie zauważyłam co było za farmą) i zaczął się szybko wspinać przez porośnięte asphodelami pastwiska i rzadki lasek. Objedliśmy się tam okrutnie owocami drzewek poziomkowych wyjątkowo dojrzałymi i dorodnymi. Z przełączki widać już było Revindę- czyli koniec teoretycznie wyznaczonego pierwszego etapu. Myślałam, że ją miniemy, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się zostać, chociaż dopiero dochodziła trzecia. Schronisko było nieczynne, ale miało wodę, ławeczkę i miejsce na ognisko, a ponadto, a może przede wszystkim oszałamiająco piękny widok na morze ustawiony jak zwykle na Mare a Monti- wprost na zachód. Oczywiście zachód słońca nas nie rozczarował. Był ogniście pomarańczowy i piękny. Równie fascynujące widowisko mieliśmy nocą.
To przyjazne i wygodne miejsce. W lesie znaleźliśmy mnóstwo chrustu i sporo (prawie) dobrych jadalnych kasztanów. Powyżej budynku gite jest wieś opuszczona chyba już dość dawno temu. Kilka kamiennych domów i ślady tarasowych poletek i ogrodzeń. Wszystko w ruinie. Pozarastane krzakami. Budynek gite uratował się prawdopodobnie tylko dlatego, że ktoś urządził w nim schronisko.
Dziwnie było chodzić po porzuconych zabudowaniach i wyobrażać sobie jak też wyglądało życie na Korsyce przed laty, kiedy ludność zajmowała się głównie pasterstwem. Uprawianie tej stromej, kamienistej ziemi, prawie tysiąc metrów nad poziomem morza musiało być chyba skrajnie trudne. Do wsi nie prowadzi żadna droga.
Fajna ta Korsyka. Do tego domku na trzecim zdjęciu od końca mógłbym się przeprowadzić.
ten z ogniskiem? Niestety ten jest raczej zajęty. To schronisko (gite) w Revinda.
Też bym mogła, do tego ten piękny widok…
A to pech.
Domek jest piękny.
był jeszcze jeden prawie cały…