Zaplanowałam dojście na noc do Hillette. Nie, żebym miała dość spania na dworze, nawet nie. Tylko już tyle razy planowałam tam przenocować i nigdy mi się to nie udawało. Żeby nie było nudno postanowiłam przejść wokół cyrku Cagateille (górą) oglądając przy okazji Etang Alet. Bezpośrednia droga, wprost do schronu nie zajęłaby prawdopodobnie więcej niż 3 godziny, a mieliśmy przecież cały dzień.
Na początku było bardzo stromo. Długo drapaliśmy się w górę przez las. Ścieżkę oznakowano dyskretnie, troszkę kluczyliśmy. Z pomarańczowego lasu wyszliśmy wprost w jaskrawą biel. Przez jakieś pół godziny wędrowaliśmy pięknie ośnieżoną halą z porzuconymi resztami górniczych maszyn, dalej weszliśmy w skały. Szlak trawersował cyrk stromym, usłanym głazami urwiskiem. Trudnym, bo ośnieżonym i oblodzonym. Początkowo szliśmy cieniem, za Etang Alet – wysokogórskim stawem wtopionym w stok Pic Certascans- wyszliśmy na słońce co wprawdzie spowodowało, że było mniej lodu, ale śnieg zmiękł i dziury pomiędzy skalnymi blokami zrobiły się bardziej przykre. Chwilę przed zmierzchem wyszliśmy na morenę Etang Hillette. Schron tkwił na środku stawu (w rzeczywistości to półwysep), upiornie daleko. Na szczęście dalej trafiliśmy na ślad. Ktoś podszedł kilka dni temu zwykłą drogą. Dzięki niemu bez problemu przeszliśmy zamarzający już stromy trawers brzegu jeziora. O zmroku zerwał się okrutny wiatr. W schronie gwizdało, fotografowanie na zewnątrz było niemożliwe (wywracało statyw). Jose zdecydował się rozpalić troszkę i wysuszyć nasze przemoczone buty i spodnie. Pomimo tego było bardzo zimno.