Pod wieloma względami chodzenie wiosną jest niestety mniej bezpieczne niż latem. A szkoda, bo wiosna jest piękna. W górach nie ma dosłownie nikogo i nawet bardzo znane miejsca wydają się cudownie bezludne i dzikie.
Wiele rozsądnych latem dróg nie nadaje się do przejścia i nie ma sposobu, żeby się o tym dowiedzieć wcześniej. Nie ma żadnych dostępnych pozasezonowych opisów, nie piszą o tym przewodniki chociaż ostatnio coraz więcej użytecznych wiadomości pojawia się w necie.
Zawsze, kiedy jestem sama, a nie ma sieci telefonicznej i od kilku dni nie widziałam zupełnie nikogo, albo (co zdarza się rzadziej, bo zwykle nie ma otwartych schronisk) w schronisku powiedziano mi, że wybranej przeze mnie drogi nie da się przejść, czuję się znacznie bardziej wystraszona niż wymagałyby tego warunki. To psychologia. Śnieg zawsze chyba troszkę przeraża, w końcu większość naszego życia upływa przecież bez niego.
Zejście z przełęczy widocznej na zdjęciu, latem biegło gęstym ciągiem zygzaków. Próbowałam przejść kawałek, ale byłam tam wieczorem i śnieg tak rozmiękł, że jedynym, bardzo zresztą skutecznym sposobem było zjechanie ( zbiegniecie) długimi równymi łyżwowymi susami wprost na dół. Tak jak to się robi w luźnym piargu. Szybko, ale kontrolowanie. Trochę się bałam, nie zabrałam czekana, a parę razy zdarzyło mi się przysiąść, ale jak szybko się okazało trudność była wyłącznie natury psychologicznej. Chociaż zbocze było strome, wcale się z niego na siedząco nie zjeżdżało. Buty wbijały się głęboko. Śnieg był miękki. To wystarczało. Co innego byłoby rano, kiedy śniegowa bryja zmieniłaby się w kawał lodu. Wtedy bez raków i czekana nie ruszyłbym się ani o krok.
A to zimowe zejście z Puig Carlit, w czerwcu wciąż jeszcze niemal do samej góry pokryte śniegiem. Tylko najwyższy kawałek był stromy, wyjęłam czekan i zeszłam kilkadziesiąt metrów ostrożnie, a niżej po prostu jechałam sobie na butach.
Wiosną, kiedy maleje niebezpieczeństwo lawin, wiele zimowych zejść jest znacznie łatwiejszych niż latem, chociaż są miejsca, których zawsze należałoby unikać.
Po południu bezpieczniej jest nie przekraczać stromych, wystawionych na słońce dużych żlebów. Mogą w nich siedzieć niewidoczne z dołu nawisy, które pewnego dnia polecą. Rozpędzona lawina przelatuje niespodziewanie, bez ostrzeżenia, jak pociąg zostawiając po sobie zwalisko ogromnych twardych jak beton zlodowaciałych bloków. Tym bardziej zaskakujące jeśli trafi się już w rozmarzniętym terenie. Poniżej skał i śniegu. Zdarzyło mi się widzieć to z bliska w początkach maja w Dolomitach. Lawiny nic nie zapowiadało, żleb był wąski i kręty. Minęłam go i kilkanaście metrów dalej, już za plecami usłyszałam huk…Bezpieczniej jest unikać takich miejsc.
Niepewne są też gładkie, trawiaste stosunkowo łagodnie nachylone południowe zbocza. Te bardziej strome powyżej 45 stopni, nie akumulują wystarczająco dużo śniegu, wiec wielka, zbierająca całą pokrywę aż do gruntu, wiosenna lawina jest na nich znacznie mniej prawdopodobna. Ze zrozumiałych względów bezpieczne są też miejsca niemal płaskie, na przykład granie. Mając wybór zawsze lepiej jest podejść czy zejść stromo i szybko, bezpośrednio na półkę czy grań i nie trawersować podejrzanych zboczy. Lepiej iść po formacji wypukłej niż wklęsłej, jeśli jest się grupą, podejrzane miejsca powinno się przechodzić jak najszybciej, w odstępach, każdy oddzielnie.
Nie widać tego na zdjęciu i pewnie nie widać też na innych zdjęciach, które widuje się w internecie… wbrew pozorom zejście z Menners jest raczej strome:) ! Patrząc na fotografie nie zawsze można sobie wyobrazić wrażenie jakie robi strome zejście i niespodziewanie kopny śnieg. Najbardziej niebezpieczny jest cienki, co niekoniecznie widać, miękki śnieg pokrywający litą skałę. W takich miejscach nie pomoże ani czekan ani raki. Trzeba to po prostu ominąć.
Innym, nierzadkim problemem bywają śnieżne mosty, często wypłukane tak jak ten, ale niekoniecznie aż tak dobrze widoczne.
W tym roku w czerwcu schodząc z Torre de Marobure weszliśmy niechcący w krasowy, pełen szczelin teren. Latem szczeliny są doskonale widoczne, wiosną przykrył je około półmetrowy zlodowaciały śnieg. Niewystarczająco gruby, żeby utrzymać człowieka. Nie wpadliśmy w nie wyłącznie dlatego, że chwilę wcześniej idąc pierwsza, po jak mi się wydawało stabilnym, dużym i gładkim śnieżnym polu, znienacka zapadłam się pod ziemię. Zarwał się most pokrywający skalny uskok. Szczelina długa na kilkadziesiąt metrów i szeroka na jakieś pół metra- czasem metr ciągnęła się pod śniegiem wzdłuż ciemnej, rozgrzewającej się w dzień skały. Już siedząc w środku przypomniałam sobie, że przecież znam ten uskok. Schodziłam nim kiedyś latem. Z góry nie było jednak zupełnie nic widać. Wyszłam bez problemu, szczelina była głęboka na jakieś 3 metry, następna, którą wypatrzyliśmy, bo zrobiliśmy się bardzo ostrożni, była skalna, lekko tylko przykryta śniegiem i dużo, dużo głębsza.
Krasowe szczeliny widywałam poza Pirenejami też w Alpach Julijskich i tam kiedyś na początku w maja w całkiem niewielką szczelinę wpadła kumplowi niemal cała noga. Ja przeszłam obok i nic, miałam szczęście, ale takich miejsc wiosną lepiej jest po prostu unikać.
Pogoda wiosną lubi się często zmieniać, znienacka potrafi spaść świeży śnieg i trzeba być przygotowanym zarówno na zimę jak i na lato. Wbrew pozorom w górach wciąż zdarzają się przypadki śmierci z wychłodzenia. Ludzie gubią się i nie mając sprzętu do biwakowania, i odpowiedniego ubrania nie dają rady przetrwać załamania pogody czy nocy. Niestety, o czym mało kto wie, reakcją organizmu na jakikolwiek, nawet niewielki wypadek bywa uczucie strasznego zimna. Dopóki jest się w akcji i walczy, jest ciepło. Potem, kiedy emocje opadną bywa dokładnie odwrotnie.
Nie chcę nikogo straszyć, wiosna jest dla ludzi, ale lepiej być wtedy troszeczkę bardziej ostrożnym.