Armenia pieszo cz15

Wychodzimy o świcie, pańcia pilnuje czy nie zabraliśmy ze sobą łóżka. Zamyka się stalowa brama,wysoka i kolczasta jak w więzieniu. Machamy zabiera nas pierwszy samochód. Mężczyźni jadący do Urtsadzor tuż obok kopalni gdzie doszliśmy wczoraj. Opowiadamy gdzie idziemy, nasza droga znów przetnie rezerwat. -Pozdrówcie Walczika, to mój znajomy strażnik- tłumaczy kierowca też Walczik. Idziemy szosą powtarzając Walczik, Walczik, ta znajomość może się przydać. Kawałek podrzuca nas dwóch innych mężczyzn, chyba z ciekawości, bo nie machamy. Siedzę na kosie, trochę mnie to martwi, chociaż pomiędzy ostrzem, a mną jest plecak. Chciałabym do toalety, ale na tej drodze trudno o ustronne miejsce. -Stacjonowałem w Świdnicy- opowiada kolejny przechodzień, przed nami ktoś goni samotną krowę, z rowu wyskakuje najeżony pies. -Abrakadabra- mamrocze do niego gniewnie Jose.- Co powiedziałeś? -dopytuję, bo perswazja działa.- Cokolwiek -przecież nie umiem po ormiańsku…

Mijamy zabudowania otoczone potężnym płotem. Siedzibę władz rezerwatu. Wjazdu broni uzbrojony człowiek. Kawałek dalej stróżówka i szlaban. Słońce oświetla stół piknikowy. Pytam czy możemy tu zjeść.  W samochodzie rozpoznaję panów, którzy nas przesłuchiwali przedwczoraj. Kiwam głową. Odjeżdżają. Siedzimy, rozbieramy się. W słońcu jest upał. Strażnik zaprasza nas na herbatę. Słuchamy opowieści o kozach bezoarowych, które są na pewno tuż nad nami, ale tak wtopione w krajobraz, że trudno je zobaczyć nawet przez lornetkę. Trzeba czekać aż się któraś poruszy. O dwóch młodych niedźwiedziach, które mieszkają w sąsiednich kanionach i co rano przychodzą kąpać się w rzece. Tuż przy strażniku. O tym, że śnieg leży powyżej 2300 metrów, a na grani znajdziemy drogę, której nie zna nawigacja.- Nocujcie przy ludziach. Nikt was tu nie wyrzuci. W stróżówce pachnie dymem z krowich placków, jak kadzidełkiem. -Mój ojciec kiedyś jeździł do Polski. Handlował.

Kilka kilometrów wyżej mija nas terenowy samochód. Przez tylną szybę widzę stertę upchanych chlebów. Podnoszę dłoń, jak zwykle, wszyscy się tu pozdrawiają. Samochód staje, cofa, pasażerowie przesiadają się, robią miejsce. -Nie ma mowy -protestuje Jose- nie zmieścimy się, zresztą przecież idziemy pieszo…. Podchodzę, to rodzina dziadek, babcia, mama z dzieckiem. Zapraszają. Nie odmawiam, bo to jak zaproszenie do domu. Tak tu jest. Wciskamy się z plecakami na kolanach. Nie wiem co zrobić z głową, mało widzę. Po kilkuset metrach stajemy. Kolejny strażnik, kolejny szlaban. Wysiadamy na łące pełnej  krów. -80- mówi z dumą kierowca. Stada pilnuje pracownik i wielkie psy. Słuchamy jak dalej iść. Rodzina zostawia chleby i wraca, mieszkają tuż przy szlabanie. Ruszamy licząc mijane domki. W trzecim podobno jeszcze ktoś jest. Planujemy zatrzymać się tam na noc, ale atakują nas psy. Ratuje nas rzucanie kamieniami, przekleństwa, zaklęcia. Kilkaset metrów dalej jest stół piknikowy. Siadamy,myślimy. Mapa pokazuje kolejny stół. Kilka kilometrów dalej, pewnie wysoko, bo już podchodzimy pod grań. Jest też jeziorko więc może będzie i woda. -Idziemy -decydujemy- jak nas napadną wilki wskoczymy na dach… a co jak niedźwiedzie?- przestań!

Słońce już żółkło kiedy zobaczyłam owce. Wielkie stado, z dwójką pasterzy. Psy. Jose podniósł z ziemi kilka kamieni. -Wyrzuć- powiedział stanowczo starszy pasterz. Młodszy nie pozwolił mi się sfotografować. Zapraszają. Idziemy za nimi. Nocują w namiocie. Lichym z kilkoma dziurami. Śpią na gołej ziemi na stertach ubrań. Niektóre z nich przydają się teraz do przykrycia barana.-Chciał umrzeć więc mu pomogliśmy. Zadzwonimy, jutro po niego przyjadą. Starszy pasterz wlecze zwierzę na zewnątrz namiotu. W miejscu gdzie leżało zjemy potem kolację, przegadamy kilka godzin.  Jeszcze się nie położymy kiedy psy zaalarmują, że wilki. Wilcze oczy świecą w blasku latarek, ale zwierzęta boją się psów, odchodzą. Nad ranem przyjdzie jeszcze niedźwiedź, ale i on niczego nie upoluje. Psy są profesjonalistami.  Pasterze zmieniają się co 5 dni, one są tu na stałe, wiedzą co robić. Wielkie, mądre  karmione tylko suchym chlebem serwowanym tu wieczorem i rano.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »