Armenia pieszo, cz16 Selim Caravanserai

Jest szaro, jeszcze bardzo zimno. Armen karmi psy. Boris śpi. Niebo wydaje się mętne, ale na zboczach pojawia się słońce. Daleko, długo będziemy w zimnym cieniu. Wychodzę z namiotu. Armen nastawia wodę na kawę, Jose na moją owsiankę. Wieje wiatr, więc chowamy się u pasterzy. Boris leniuchuje i chyba przez to, jeszcze nie całkiem przytomny opowiada, że chciałby wyjechać. Do Stanów, tam też żyją Jazydzi. -Nie znasz angielskiego, dlaczego właśnie tam? -Dzieci miałyby lepszą przyszłość. Myślę. Boris ma 22 lata, synka i piękną żonę. Od 10 ciu lat pracuje jako pasterz, pali odkąd skończył 6 lat. Teraz też zapala papieros od papierosa chociaż w namiocie brakuje powietrza. Streszczam jego historię Jose. Rozmawiam z Borisem jak z dzieckiem. -Żuć palenie, gdyby twój ojciec nie palił, nie znalazłbyś papierosa i też byś nie zaczął -stłukę jak mi syn tak zrobi!- ojciec nie stłukł? -Boris się zamyśla- stłukł. Nie pomogło. Masz rację. -Dlaczego do Stanów? -pyta Jose. Przyjedź do Hiszpanii, w Stanach będziesz zawsze obcym -brzydkim, bo śniadym, poza tym w Europie dzieciom jest lepiej. Wymieniamy na zmianę: szkoły za darmo, lekarz za darmo, każdy kto pracuje ma ubezpieczenie. Boris się dziwi, w Armenii ubezpieczenia nie ma nikt. -Nie mam wykształcenia, zawodu- Masz, jesteś doświadczonym pasterzem! Tłumaczę Jose. Boris protestuje- co to za zawód… Jose łapie problem jak buldog (taki jest) i rozwiązuje. -Znajdę ci pracę w Teruel. Boris mówi do niego -bracie. -W Aragonii brakuje pasterzy- tłumaczy Jose- wiem na pewno, rozmawiałem z prezesem związku zawodowego. Likwidują stada, bo nie ma kto paść. Wcześniej to robili Rumuni, teraz nie chcą. Nie nadążam z tłumaczeniem, wyjaśniam Borisowi, że w Hiszpanii pasterze nie mieszkają w namiotach, że nie ma tam niedźwiedzi i wilków.- Będę ci przysyłał pieniądze- Boris śmieje się do Armena. -Już mnie możesz fotografować jak chcesz. Chcę. Wymieniamy adresy. Jose podaje maila, telefon. Boris ma tylko facebooka, ale mówi, że sobie poradzi, że żona mówi po angielsku. Machamy, Armen odprowadza nas na grań. Wydaje nam się, że ma wilgotne oczy. My też jesteśmy wzruszeni, też nam smutno. Spotkaliśmy nieznajomych, musimy opuścić przyjaciół.

Jose skontaktuje się ze Związkiem Pasterzy Aragońskich jak tylko dorwie się do internetu w Tbilisi. To wszystko prawda, dla pasterzy rzeczywiście jest praca. Nikomu nie przeszkadzają Jazydzi. Ale Boris nigdy do nas nie napisze. -Nie wziąłem jego namiarów, bo nie chciałem naciskać. To poważna sprawa musi sam zdecydować, musi chcieć- tłumaczy Jose. Wiem, rozumiem, ale i tak mi żal.

Odchodząc odwracaliśmy się wiele razy. Boris został ze stadem w cieniu, a Armen ani razu nie spojrzał w tył. Zgodnie z jego wskazówkami wdrapaliśmy się na grzbiet i poszliśmy prosto na wschód. Niebo zmętniało, na górach leżał cienki śnieg. Mocno wiało. Przez cały dzień szliśmy przez łąki, suche, w wielu miejscach spalone. Przekroczyliśmy dwie rzeki. Trochę pokluczyliśmy, o mało nie poszliśmy źle, ale w końcu trafiliśmy na Selim. Średniowieczne budynki Caravanseraju były otwarte. Pod masywnym kamiennym sklepieniem rzędy żłobów dla wielbłądów czy koni. Ciemno, zimno. Dobrze, że przynieśliśmy z sobą wodę. Rozbiliśmy namiot z boku parkingu w mrożonych trawach poniżej przełęczy.-Góry Wardeniskie są niebezpieczne- ostrzegał Armen- nie idźcie tam. Zapomnieliśmy zapytać dlaczego.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »