Z okna samochodu widziałam drugą stronę jeziora, wielkiego, nic dziwnego, że obejście zajęło mi prawie 3 godziny. Poprosiłam o wysadzenia przy polnej drodze. Skręcała na mierzeję. Tuż za nią stała samotna farma gdzie jak sądziłam mogłam się wdrapać na płaskowyż. -Strasznie tu stromo- powiedział kierowca- No stromo- pomyślałam. Chyba pierwszy raz widok góry nie wywołał zainteresowania jak wejść tyko myśl o mozolnym podejściu. -Pójdę jutro- wyjaśniłam sympatycznemu budowlańcowi. Teraz odpocznę. Pomachał mi. Droga biegła równolegle do oceanu. Zeszłam nad wodę, posiedziałam w trawach. Pooglądałam mapy. Przez kilka dni obserwowałam z góry przylądek pomiędzy mierzejami, piękną linię przecinającą fiord, nieprzechodnią, ale dostępną z jednej strony. Postanowiłam tam wejść i przenocować. Niewielka strata, było już po czwartej. Kilka kilometrów po płaskim, sporo plażą. Minęłam znak ostrzegający przed rybitwami. Brzeg jeziora był pełen domków (w pierwszej chwili pomyślałam, że dla Elfów:)), opon i innych konstrukcji pod gniazda. Były już puste, pisklęta nie różniły się bardzo od rodziców, ale „starzy” nadal byli napastliwi. Rybitwa popielata to prawdziwy Wielki Podróżnik (chociaż rozmiar ma skromny ok 100 g). Dwa razy do roku przelatuje ponad 30000 kilometrów (z nowych badań wynika, że niektóre ptaki przelatują nawet 90000 km na raz), w całym swoim życiu pokonuje ponad 2 miliony kilometrów. Gniazduje w północnej Europie (podobno kilka par nawet w Polsce), Grenlandii, Islandii i w północnej Ameryce, zimuje na paku lodowym Antarktydy. Żyje w ogromnych koloniach. Ptaki z zachodniej Europy lecą na południe wspólnie z tymi ze wschodniego wybrzeża Ameryki, niesione przez wiatr. Podążają za słońcem, żyją w obszarach polarnych wybierają lato, widzą więcej słonecznego światła niż jakikolwiek żywy organizm na Ziemi. Żyją do trzydziestu lat, młode osiągają dojrzałość po 4, rodzice zbierają się w pary raz na 3 lata. Liczba wszystkich rybitw jest nieznana. Prawdopodobnie to około 3 miliony. Nie są chronione (poza Polską).
W bliskich kontaktach są raczej nieprzyjemne. Atakują, potrafią zbombardować. Lubię je bardzo, chociaż bez wzajemności. Wspominałam już o nich przy poprzednich wizytach na Islandii. Teraz, niechcący znów dostałam się w oko cyklonu. W naloty, łopot i pisk. Poniewczasie odeszłam znad jeziora nad ocean. Mierzeja była wąska, ale marsz plażą widać dozwolony. Krzyk oburzonych ptaków osłabł. Morze szumiało, plaża chociaż czarna, kusiła- poleż poleż… siadałam, wchodziłam do wody. W międzyczasie minęła mnie grupa konnych. Przejechali brodem, ja wdrapałam się na zamknięty most. Niepotrzebnie, bo znów zainteresowałam ptaki. Za rzeką natychmiast wróciłam na piach. Wioska wydawała się wyludniona. Tylko przy jednym domu stał samochód. Minęłam zabudowania i polną drogą doszłam na kolejną mierzeję. Znów plaża, tu bardzo szeroka, błotniste jezioro, pod klifem góry parujących wodorostów. Stadka owiec i szorstka nadmorska trawa w rzadkich kępach. Zostawiłam plecak i poszłam nad rzekę po wodę. Znów błąd. Na brzegu kolejna kolonia rybitw! Szybciutko żeby ich nie rozsierdzać nabrałam do butelki i uciekłam. Widziałam przy tym rodziców uczących młode latania. -Już się zmęczyłeś? Wstawaj wstawaj… Jak tu leniuchować kiedy trzeba okrążyć Ziemię!
Rozbiłam namiot jak najdalej od ptaków. I daleko od brzegu. Nie wiedziałam gdzie sięgnie przypływ. Pewnie było mnie widać z daleka. Samotny daszek na rozległej otwartej przestrzeni. Jak scenie otoczonej wieńcem gór. Wieczór był spokojny dość blady, wschód jaskrawy. Rano zerwał się wiatr. Chwilę po świcie wyskoczyła mi pierwsza szpilka. Wyszłam, odnalazłam, przybiłam. Piach był sypki. Szpilki wchodziły zbyt luźno. Namiot utrzymał się gdzieś do siódmej, złapałam go, był uwiązany, ale już mi się go nie chciało stawiać. Wróciłam na szosę gdzie zostawił mnie po południu kierowca, tę samą drogą. Teraz też bardzo przyjemną.