Szwecja na nartach cz9

22 marca. Pochmurnie. Odnajdujemy skuterowy szlak, śladów robi się coraz więcej, wjeżdżamy w las, w jakąś letnią drogę, stromą i wąską. Przecinamy rzekę. Chatka STF. -Możemy zjeść?- Kobieta nawet nie pyta o legitymacje, – nie chcę was widzieć, nie chcę nikogo widzieć mam 70 lat. -Jesteśmy w górach od 14-tu dni- mówię. -Od kiedy, skąd przyszliście, kiedy opuściliście Hiszpanię… Tłumaczę, Schroniskowa odsuwa się. Jesteśmy obcy. Siadamy w kącie gotujemy, jemy, suszymy śpiwory, po nocach w namiocie są wilgotne. Zużywamy całe wiadro wody. Zanim wypełnimy termosy nadejdzie szwedzka rodzina. Dzieci prosto ze szkoły- podstawowe działają pomimo wirusa. Rodzice z pracy. Przyjechali na kilka dni w góry – mówią, że się izolować, ale przecież trzeba zjeść lunch. Schroniskowa siada z nimi przy stoliku, rozmawia. Ci nie są obcy. Kątem, nie zbliżając się wypytuję  o epidemię. Tu na północy nie ma żadnych przypadków. Ludzie pracują, działają szkoły. Jose wychodzi i wraca z jakimś trofeum. Otwiera tubkę kawioru, smaruje chleb. -Nie macie kłopotów z jedzeniem?- pyta Schroniskowa- Trochę- ale czasem znajdują się porzucone rzeczy. O tu przy koszu na śmieci był chleb- pokazuję co je Jose.- To moje! A mam tak mało jedzenia! Przepraszamy. Nie wiedzieliśmy. Jose oddaje co znalazł. – Nie myślcie, że jestem zła, wcale nie, nie powinnam była tego zostawiać przy drzwiach.

Pytam o sklep w kolejnym schronisku. -U mnie też jest -ożywia się Schroniskowa. Mam trochę rzeczy w schowku. Idzie tam sama, nie chcę jej nękać swoją bliskością. Przynosi chleb, o który prosiłam (dla Jose). Bierzemy 3 kawałki, jest drogi. Chwilkę rozmawiamy o cenach. –Płatki są 10 razy droższe niż w sklepie- skarżę się. Rzeczywiście- dziwi się kobieta, nie sprawdzałam. Wraca i przynosi pęk kiełbasek. I jeszcze czekolada nieważna od kilku dni, torba owsianki, paczka soczewicy. Przeterminowane, i tak byłoby do wyrzucenie, chcecie? Jasne, że chcemy. Jose dostaje jeszcze żelowe plastry. Dopiero teraz pokazuje mi obtartą pietę. Wielka już trochę babrząca się dziura- Czemu nie mówiłeś? Schroniskowa, z zawodu pielęgniarka niesie jeszcze więcej opatrunków. Doradza.- Prosiłam żeby mnie przenieśli do innego schroniska- mówi. I żebym nie musiała wracać do pracy. Mieszkam na południu, tam mnóstwo zachorowań, a został mi tylko miesiąc do emerytury. Tu blisko macie kilka schronów, lepsze niż schroniska, nie traficie na ludzi.

Zanim się zbierzemy nadchodzą Niemcy. Schroniskowa otwiera im pokój, tłumaczy, że dobrze zrobili zamawiając go przez internet. Taniej. –Już wracamy, może zadzwonimy do kogoś, że żyjecie- proponują, ale przed chwilką dzwoniłam do domu. Tu też był telefon satelitarny. Poszły na niego nasze ostatnie korony. Za mało wymieniliśmy.

Idziemy rzeką. Dolina zwęża się. Jest piękna. Podziwiamy, gubimy się, bo ślad, który nas prowadził wywiało. Kluczymy, łazimy po krzakach znajdujemy letni szlak, brniemy nim, ale nie widzimy schronu. Wracamy na rzekę licząc, że może stamtąd go zobaczymy. Jest. Kilkaset metrów w dół nurtu. Maleńka odmalowana chatka, pokryta metrową czapą śniegu. Jedna z pierwszych w Laponii, postawiona jeszcze w czasach kiedy myślano, że Sulidalbma jest najwyższą górą Szwecji. W 1889 roku, cztery lata po założeniu STF. Najstarszy napis na ścianie- elegancko wykaligrafowane „tu byłem” ma datę 1902. Prycza długa na półtorej osoby, jak w starych alpejskich biwakach- nogi na zakładkę. Cieszy mnie, żal mi, że te czasy przepadły. Natura, kiedyś azyl dla wszystkich, stała się biznesem. Ale przecież nie tylko ona. Jose znajduje w rzece przerębel, nie najświeższy już trochę zmarznięty, ale jest pika. Niesie, kruszy lód, pięta nie boli, ma zapas mięsa, wreszcie jest zadowolony. Po stokach wspaniałych gór naprzeciw nas przesuwa się słoneczna plama, jak dowcip pośród burych chmur. Zaczyna padać. Gdzieś bardzo wysoko wyje wiatr.

23 marca. Ciepło. Szukam skrótu. To letni szlak, wieczorem już na niego trafiłam, ale nie chcę wracać w kopny śnieg. W gęste chaszcze. Więc może po śladzie skutera? Ktoś przyjechał tu wczoraj, może dzień wcześniej. Nie był chyba pewien gdzie jedzie, kluczył, zawracał, a my za nim. Doprowadził nas do samotnego domku, w środku lasu. –Zamknięte- Jose sprawdził z przyzwyczajenia. – I co teraz?- wracamy? Nie wiem… Jest drugi ślad. Idziemy, wydaje nam się, że raczej z powrotem, ale trafiamy tam gdzie planowaliśmy. Znakowany szlak do Vaimokstugan. Jest dziwnie ciepło. Mokry śnieg klei się nam do nart. Stajemy, woskujemy za kilka kilometrów musimy to powtórzyć.  Na podejściu przyklejamy foki. Pogoda psuje się. Zrywa się wiatr. Nad doliną, która opada do Kvikkjokk osiada deszczowa chmura. Jesteśmy kilkaset metrów wyżej więc spada na nas śnieg, nie deszcz. Tracimy widoczność. Kluczymy pośród wywianych skał, szlak jest oznakowany, krzyże jaskrawoczerwone, widzimy je. Mijamy jakieś ciemne zbocze, i jeszcze jedno. Chłoszcze nas poziomy śnieg. Biwak z daleka wydaje się całkiem biały. Duża, dziwaczna bryła. Przy drzwiach wisi poroże. Jose śmieje się i zakłada je sobie na głowę. Doszliśmy! Ściągamy narty na lodzie żółtym od moczu. –Co za ludzie, czemu nie odeszli kawałek-myślę i Jose chyba myśli to samo, bo kiwa głową. Huczy coraz mocniej, więc nie rozmawiamy. Chowamy się, wciągamy do środka torby z sanek i wtedy zaczyna naprawdę wiać. Budynek trzeszczy, piszczą liny, które go mocują do skał. W kominie wyje. Jose wychodzi jeszcze raz po śnieg. -Wszystko w porządku?- pytam, bo długo nie wracał- nie… przeciągnęło mnie po tym zasikanym lodzie. Brudną rękawicą ściera zewnętrzną warstwę z garnka. Nie da się wyjść jeszcze raz. Marzniemy, bo jesteśmy mokrzy. Łamiemy się i palimy 4 ratunkowe szczapki. Jest dużo drewna. Kilka metrów sześciennych. Nie zabraknie dla nikogo innego.

Share

2 komentarze do “Szwecja na nartach cz9”

  1. Te skrawki, pisane i czytane w trakcie Waszej wędrówki, dawały tylko niewielką wiedzę o tym co sie u Was i z Wami dzieje. Teraz to widzę, kiedy piszesz więcej. I wyjątkowo, a może ja to tak odbieram, jest więcej emocji, jakiegoś rodzaju napięcia, w tych historiach niż w innych Twoich wyprawach. Może to przez ten dziwny czas, który Was tam zastał… Pozdrów Jose. Powtórzę się, ale lubie tego gościa🙂

    1. Dziękuję. Na pewno było tu dużo emocji zwykle nieobecnych w górach. Dużo niepewności, i bardzo wyraziste relacje międzyludzkie przez pandemię. Silniejszy stres. Do tego bardzo trudna pogoda. Prawie codziennie white out. Pozdrowię Jose :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »