<—Już zasypiając usłyszałam skrobiący o dach deszcz. Mój jedyny dzień pięknej pogody definitywnie się skończył. Rano otulała mnie mgła. Góry nasiąkały, na graniach siedział wał francuskich chmur. Gotując ryż (nic innego bezglutenowego w Bielsie nie było) odkryłam, że kończy mi się gaz. Postanowiłam więc pójść w stronę cywilizacji czyli w kierunku schroniska Goritz. Zeszłam stromą i teraz ociekającą deszczem ścieżynką (Passo Foradiella) na dno kanionu Anisclo, podeszłam kawałek w stronę Fuen Blanca, ale widząc że wyżej jest gorzej wróciłam i przeszłam przez most. Do Goritz można dojsc z kanionu Anisclo na kilka sposobów. Zaraz za rzeką w bok odchodzi ścieżka. Zaczyna się ubezpieczonym trawersem nad wodą. W typowy dla Ordesy sposób w skałę wbito metalowe bardzo gładkie pręty-stopnie. Teraz ze ściany lał mi się na głowę prysznic, po łańcuchach płynęła woda, a mokre stopnie były nieprzyjemnie śliskie. Postanowiłam jednak tam pójść, bo w tą stronę powinny prowadzić dwie ścieżki. Obie – Faja de la Pardina i wyjście z kanionu do Refugio Carduso były dla mnie nowe. Przeszłam trawers i wyszłam na słabo widoczną dróżkę. Cofała się spory kawał w stronę Fuen Blanca i zupełnie nie zgadzała mi się z mapą.
Sądziłam, że skręci do pierwszego żlebu, ale wspięła się dopiero drugim. Przedarłam się przez krzaki i po bardzo stromych trawkach i fragmentach kruchych skałek wylazłam na brzeg kanionu. To nie była Faja de la Pardina… wyszłam na mostek przed Refugio Carduso. Cóż będę musiała spróbować kiedyś jeszcze raz, pomyślałam i pobrnęłam przez suche trawska do widocznego na zboczu schronu. Potrzebowałam wody.
Domek opisany jako schronisko jest chyba zamieszkany przez pasterza. W środku było pojedyncze łóżko i trochę sprzętów sugerujących, że ktoś tu bywa. Niestety ten ktoś nie miał ani grama wody. Miał za to aż 4 duże baniaki wina! Tak mi się chciało pić, że nawet przez chwilę zastanowiłam się czy nie spróbować…. ale oczywiście niczego nie ruszyłam. Niedaleko płynął strumyk, niestety łąka była tak pełna krów i ich kup, że woda nie mogła być czysta. Miałam za mało gazu żeby ją zagotować i w końcu powlokłam się dalej. Skoro nie udało się z ubezpieczoną ścieżką Faja de la Pardina postanowiłam pójść brzegiem urwiska i obejrzeć drugą odnogę kanionu Anisclo z góry.
3 kilometry dalej był jeszcze jeden domek … i drogowskaz Faja Padrina pokazujący w dół. Nie chciało mi się znów schodzić, więc poszłam górą. Ścieżka gubiła się w wysuszonych trawach. Po drugiej stronie kanionu pokazało się Refugio Vicenda. Całkiem niedaleko :)
Bardzo charakterystyczne dla tej części Parku Narodowego Ordesa widoki zaczęły mi się wydawać okrutnie jednostajne. Mżył drobny deszczyk, nigdzie nie było czystej wody.
Pomimo tego, że co jakiś czas pojawiał się drogowskaz, wymienionych na nim miejsc nie było na żadnej mapie. Nie było też widać ścieżki i w końcu pogubiłam się w dziwnym skalistym terenie. Z góry wypatrzyłam jakiś kopczyk. Zeszłam, co nie było łatwe, i dołączyłam do oznakowanej kopczykami ścieżki idącej wnętrzem kanionu, zaraz pod zboczem. Kilkadziesiąt metrów niżej szła jeszcze jedna dróżka. Obie co jakiś czas ubezpieczono łańcuchami, ale ta dolna wydawała mi się ciekawsza. Najprawdopodobniej to zagubiona Faja Pardina. Będę musiała tu wrócić, najlepiej chyba latem. Zżółkłe teraz łąki na pewno pięknie kwitną. Teraz była na nich mnóstwo suchych owocostanów irysów i sporo powykopywanych przez krowy i konie cebulek. Po zboczach płożyły się zarośla kolcolistów. Latem musi tu być bardzo kolorowo. Najprawdopodobniej to też ciekawe miejsce zimą.
Za zakrętem kanionu odeszłam od ścieżki i zaczęłam podchodzić wzdłuż rozpadliny. Na zboczu udało mi się wypatrzeć koryto z czystą wodą. Kawałek dalej był kopczyk. Znalazłam słabo widoczną ścieżkę, chyba szlak transportowy krów- na mapie drogę zimową.
Przez godzinę szłam lekko nachylonym zboczem ponad labiryntem niskich skałek. Bardzo szczególne miejsce. Bezludne i troche księżycowe. Padało i niewiele było widać. Według mapy powinnam trafić na jakąś cabanę lub schron, ale niczego nie zauważyłam. Minęło mnie tylko duże stado ociekających wodą krów. Trudno mi było nawet sobie wyobrazić co w tym skalistym terenie robiły. Chyba żeby chodziło im o widoki?
Zamgliło się, ociekający kaptur opadał mi na twarz. Szłam sobie bezmyślnie i nagle stanęłam zaskoczona na samej krawędzi kanionu. Nic nie zapowiadało urwiska.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to już Cuello Gordo i kanion Ordesa.
Poszłam potem wzdłuż brzegu wyraźną ścieżką. Padało coraz mocniej i kiedy dotarłam do schroniska Goritz lał całkiem solidny deszcz.
Zapytałam o miejsce, okazało się że jest. To naprawdę dziwny przypadek, w tym schronisku nawet zrobienie rezerwacji jest trudne, miejsca są zarezerwowane z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. To baza wypadowa na Monte Perdido, stąd zwykle panuje potworny tłok. Jeszcze dziwniejsze było to, że dostałam bezglutenowy obiad… a na śniadanie jeszcze gorącą wodę ( do zlania płatków) poza tym schronisko jak schronisko. Toaleta na zewnątrz i prysznic z lodowatą wodą. Kąpanie się jest mocno przereklamowane, pomyślałam zasypiając z bardzo mokrymi włosami. Okna jak zwykle pozamykano, powietrze w sypialni było tak ciężkie, że można by w nim powiesić siekierę i oczywiście nic nie schło.