Armenia pieszo cz11- Geghama Mountains

-Niedźwiedź… co za bzdura śmialiśmy się sami z siebie rozmrażając buty. W słońcu nocne strachy wydawały się nieprawdopodobne. Złote trawy przebijające się przez śnieg. Łagodna linia pagórków, na horyzoncie Sewan. Ciepło, wzmocnione jeszcze ścianą pasterskiego domku. Był zamknięty, ale rozłożyliśmy się wygodnie na schodkach. Wczorajsza ucieczka w bok przesunęła nas o jedną rzekę na południe. Ruszyliśmy teraz wzdłuż niej prosto w górę. Niedługo na północnym zboczu pokazała się pasterska wieś, miejsce gdzie nawigacja wskazywała źródło. Być może tam byśmy nocowali gdyby nie panika panów z ciężarówki. Nie poszliśmy tam już, nie było po drodze. Nasza ścieżka wyprowadzała ponad urwisty kanion i skręcała na grań. Porzuciliśmy ją. Zeszliśmy stromym spalonym stokiem omijając śnieg. Bez raków był dla nas zbyt zmrożony.

Na dole upał. Domek, który okazał się stołem piknikowym, kamienny więc nadal obwieszony soplami, potem pasterska wioska, duża, opuszczona co najmniej 2 tygodnie temu. Za zwężeniem kanionu kolejna, też zabezpieczona na zimę. Pojedyncze domki pootwierane na oścież, większość pozaklejana folią. Obwieszona kłódkami. Źródło wody mineralnej (to wiem z nawigacji), woda ruda obrzydliwa w smaku. Potem droga w górę pięknej doliny i zagwozdka- nie podejdziemy bez raków! Powrót i próba z drugiej strony wsi, tam gdzie słońce wytopiło śnieg. Początkowo łagodnie, potem podmokło. Wysokie trawy. Przechodziliśmy z jednej strony rzeczki na drugą po oblodzonych kamieniach, po lodzie. Stromizna, oberwana ścieżka, prawie pion. Za nami złoto,  cień depcący nam po piętach .  -Jak  stąd zejdziemy?- deliberował Jose, ale mnie bardziej martwił niedźwiedź. W plecaku miałam wędzone ryby. Poprzedniej nocy opakowałam je w kilka folii, spaliśmy w zabezpieczonym miejscu, teraz  szliśmy w kompletną dzicz.

-Jestem głodna-oznajmiłam kiedy znów nas dotknęło słońce.-Nie, nie cukierki, lepiej pozbądźmy się ryb. Tak zrobiliśmy, były pyszne. Kręgosłupy powędrowały w dół rzeki. -Uff… po problemie- odetchnęłam na chwilę -nie bardzo- sprecyzował Jose.-Teraz dla odmiany śmierdzi nam z ust. Ruszyliśmy.  Śnieg już sztywniał od mrozu. Woda zamarzała. Płaskowyż, który się przed nami otworzył był kamienisty. Rozległy z pięknym widokiem na Sewan. Biegliśmy nim w stronę przełączki, na którą powinna wyjść niedostępna przez oblodzenie droga. Omijaliśmy dziury za kamieniami, szukaliśmy płytszych miejsc. Szło nam powoli, zmrok dla odmiany raczej się śpieszył. Rozbiliśmy namiot na kupie miękkiego śniegu wśród skał. Noc była upiornie zimna. Znów zamarzły buty Jose (tym razem schowane w nogach śpiwora), moje jak zwykle wsunięte pod głowę oblodziły się też z jednej strony. Po całym dniu w śniegu były zupełnie mokre, więc kiedy je założyłam na stopy obrosły lodem. Biwakowaliśmy na 3000 metrów.

Share

2 komentarze do “Armenia pieszo cz11- Geghama Mountains”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »