Armenia pieszo cz23- Tatev

Przymrozek, dymy nad budzącą się wsią. Słońce. Odkrywamy, że do Tatev prowadzi szlak, jak wynika z informacyjnej tablicy- polski wyznakowany za pieniądze Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach pomocy dla Armenii w 2012 roku. Biało czerwony. Szlakowi jak się okaże wieczorem towarzyszy mapa dostępna w informacji turystycznej w Tatevie. Mam ją, jest całkiem fajna.

Ciepło, jasno, wygodna droga. Urwisko, które wymacaliśmy wieczorem, za nim kapliczka i świetne miejsce na namiot. Byliśmy najwyżej 20 metrów stąd! Kto mógł przewidzieć… Strome zejście, złocista ściana, u jej stóp ruiny starej wsi. Opuszczonej w latach trzydziestych po katastrofalnym trzęsieniu ziemi. Z góry widzimy, że wieś była bogata i duża. Zachowały się zdobione domy, nietknięty kościół. Znad naszych głów, z klifu unosi się śpiew. Staruszek wychylony niebezpiecznie nad przepaścią. Nie rozumiemy go, ale czujemy tęsknotę. -Myślisz, że wspomina stary Harzhis? Jose przyśpiesza, gubię go w zaroślach jeżyn, w zawiłym labiryncie uliczek, stodółek, płotów. -Popatrz w tym domu ktoś jest- wołam, bo znów go gdzieś widzę. Para ludzi opowiada nam o trzęsieniu ziemi. Mieszkają tu latem, bo mają ule. Wśród zarośniętych ogródków jeden przekopany i opielony. Rządki kapusty, kępki pomidorów, zioła. Kościół, ogromny, widny, są okna, nowe drewniane drzwi i dach z trawy. Cmentarz pełen rzeźbionych grobów. Dwa zdziwione konie, wodopój. Cielak na trawiastym dachu. Gubimy się. My też wchodzimy niechcący na dach, struktura wsi zaciera się, jest wysoko nie umiemy zejść. Wracamy. Gdzieś tam znów znajdujemy szlak. Przez nami jedzie człowiek na koniu. W słońcu wiruje babie lato. Jest upał. Droga opada wzdłuż zbocza, mijamy ruinę, potem pasterski dom. Dalej znajdziemy potem ruiny kolejnej wsi, nie wiemy czy też zniszczonej przez trzęsienie ziemi czy opuszczonej z innego powodu. Mury rozsypane, nie ostał się ani jeden dach. Ale to potem, jak już zajrzymy do pasterskiej chałupki, siądziemy, zjemy. Rozleniwimy się.

Widać już stamtąd zabytkowy most. Ścieżka po drugiej stronie doliny jest stroma, miejscami wykuta w skale, wiedzie cieniem wśród karłowatych drzew, potem dnem lasu. Gubimy ja kilkukrotnie, spieramy się, nie widzimy znaków. Tylko porzucone w gąszczu plastikowe butelki, które początkowo uznamy za dowód bytności ludzi, a potem odkryjemy, że to nie ścieżka, bo na ścieżce, na polskim szlaku nie ma ani jednego śmiecia, jakby ktoś zbierał? Odnajdujemy znaki tuż pod wierzchołkiem zbocza, prawie na płaskowyżu. Długo idziemy leśną drogą, już mniej ciekawą, bo las jest sztuczny, sadzony, z nienaturalnych tu iglastych drzew. Chmurzy się, robi się zimno. Ścieżka wychodzi na łysą przełęcz, stoi tam ławeczka są szlakowe znaki, ale wieje tak, że nie da się siedzieć. Schodzimy do wsi, zaglądamy do sklepu, sprzedawczyni radzi postawić namiot w kościele. -Tu mamy taki mały monastyr, wszyscy tak robią! Dziękujemy idziemy dalej. Nad Tatev nachodzi chmura. Słynny (wielki) monastyr ginie we mgle, chcemy go zobaczyć przed nocą, ale chcemy też usiąść, zjeść coś ciepłego. Według nawigacji w Tatevie jest restauracja. Skręcamy w stronę jakiegoś budynku, ale z sąsiedniego ktoś do nas macha. Info Cafe- czytamy szyld. Super, informacja się przyda. Okazuje się, że można tam zjeść.  Zamawiamy, zostawiamy plecaki. Monastyr jest zamglony i mroczny. Gregoriańska muzyka. Ogromne, bardzo surowe wnętrze, oświetlone tylko pomieszczenia dla mnichów. Przez okno widzimy pokój jak w schronisku. Piętrowe łóżka, regał z książkami, ciasno.

Info Cafe to świetne miejsce, informacja z restauracją prowadzona przez dwie panie z Erywania. Matkę i córkę. Płonie w kominku. Jedzenie jest pyszne, panie mówią po angielsku, w informacji są ciekawe książki i mapy. Wśród nich wydana przez polskie ministerstwo ulotka z dobrą, szczegółową mapkę sięgającą jeszcze dzień drogi stąd. Z niej dowiadujemy się, że w Harzhis można było przenocować. Ulotka podaje nazwiska, adresy. Żałujemy, że dostaliśmy ją dopiero tu, na końcu drogi.

Nocujemy w namiocie w ogródku Info Cafe, pod wiatą. Wstajemy na długo przed świtem. Niebo jest czyste. Drzewa, trawy pokrywa iskrzący szron. Na czyściutkiej, śnieżnobiałej podłodze łazienki zostają nasze błotniste ślady. Próbuję je zetrzeć, ale jest ciemno, brakuje wody, być może zakręconej na noc, bo mróz, lub nie zakręconej (dla nas) i zmarzniętej na kość.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »