Więc błoto, trudne do ominięcia w ciemności. Podmarznięte kałuże, świt i widok na Tatev. Stąd piękny. Kilka kilometrów szutrowych dróg, parę zakrętów. -Tu- mówię w pewnej chwili i skręcam po krowim śladzie. Jose rozgląda się niepewnie- tam w dole, widzisz ścieżkę? Spotkamy ją na progu doliny.
Kiedy tam dojdziemy słońce dosięgnie szronu. Ziemia zacznie parować, zmięknie błoto. Długo nie będziemy wiedzieli gdzie siąść, a jak to w końcu zrobimy grunt rozmarznie zanim zjemy i pogrążymy się w rudej glinie. Według mapki z Info Cafe powinniśmy minąć pasterskie budynki. Widzimy tylko dwa. Zrujnowane. Ostatni już bardzo wysoko, już w śniegu. Musimy przejść przez 2700 metrów. Według nawigacji i map nie ma tu drogi, ale są elektryczne słupy. Ktoś, kto je stawiał rozjeździł ciężkim sprzętem miękkie zbocza, idąc łączymy fragmenty tych dróg. Te, które widzimy, bo wszystko jest już pod śniegiem. Czasem wracamy, trawersujemy przez pobielone zielsko. Przełęcz widać przez wiele godzin, mamy wrażenie, że się wcale nie zbliża. Druga strona jest prawie bez śniegu, nic dziwnego to przecież południe. Tam też trafiamy na drogę. Dziwię się, bo śledziłam to miejsce w Google Earth i cieszę, bo obraz który sobie na tej podstawie stworzyłam ma się nijak do tego co widzę. Stromo, rzeka wpada w kanion. Drogą pójdziemy znacznie szybciej.
Biegniemy, słońce już bardzo nisko. Droga też stoma, skalista, zakręt za zakrętem. Ścinamy któryś, zsuwam się przez krzaki pierwsza, wprost na niedźwiedzią kupę.- Ciepła- decyduje Jose, ma rację z kupy unosi się para. Rozglądamy się, ale niczego nie widać. Skały, stromo, kępy różanych krzaków. Zmierzch.-Ile do wsi?- w linii prostej jakieś 5 km- mówię, bo naszej drogi nie ma w nawigacji. Nie mam jak zmierzyć. Decydujemy, że dojdziemy do ludzi. Mamy latarki, przypomina nam się instrukcja z przewodnika- lepiej nie zaskakiwać niedźwiedzia. Próbujemy rozmawiać (żeby nas słyszał), ale szybko nam brakuje tematów. Więc śpiewam. Okudżawa, stare partyzanckie piosenki, przy innych mi się trudno oddycha. Bo biegniemy, jak umiemy najszybciej. Powtarzam się, zapominam tekstów, w przerwach Jose wygwizduje arie. Po godzinie widzimy z góry wieś. Dwa domy. – To może już nie trzeba śpiewać?- odwracam się do Jose, światło latarki przesuwa się po lesie. -Niedźwiedź! – mówię szeptem- przestań mu świecić po oczach! Miś wstaje, my ruszamy biegiem. Z dołu gapią się na nas zdziwione krowy.
Zabudowania są skromniejsze niż się wydawały z daleka, wybieg z krowami otacza tylko druciany płot. Przy bocznych drzwiach stoi samochód. Zwalniamy -dobry wieczór – mówimy mężczyźnie w skórzanej kurtce, który na chwilkę wychyla się zza drzwi. Nie słyszy nas, więc powtarzamy. -Widzieliśmy niedźwiedzia… Gdzie?! Na górze z 500 metrów stąd. Drugi mężczyzna wylatuje w stronę górki z bronią. -Już on mu pokaże- tłumaczy trzeci, w tym roku zjadł nam 4 krowy.
Wewnątrz jest dużo ludzi, jakaś impreza. Zapraszają żebyśmy siedli więc dokładamy do kolacji nasze rzeczy. Z obórki, która jest tuż za ścianą sączy się zapach. Stężony, fermentujący mocz przedostaje się przez dziurkę od klucza. Kiedy usiądę trafi mi prosto w twarz. Dym z papierosów. Mężczyźni w czarnych skórach, zalotna kobieta, dwóch chłopców. Telewizor. Niewiele rozumiemy, jesteśmy zmęczeni. Pokonaliśmy mnóstwo metrów w górę i w dół. Siedzimy w cieple, pijemy wódkę. Młodszy chłopiec pokazuje nam chorą krowę. Jem jakieś mięso jak odkryję potem z puszki. Jest smaczne. Honory domu pełni jedenastolatek, grzeczny, uroczy władający doskonałym rosyjskim- Arsen. Proszę o herbatę. Arsen opowiada, że chodził do szkoły w Rosji. Mama miała robotę w Soczi, przez 4 lata. Teraz do szkoły jest bardzo daleko, jeździ samochodem. Jak daleko przekonamy się rano schodząc. Tymczasem panowie odjeżdżają, zostajemy z mamą Arsena jego młodszym bratem i milczącym brodatym mężczyzną. Na piecu gotuje się hasz- zupa z kości. -Zatańczysz?-proponuje Jose dziewczyna, ale on nie chce, więc tańczy z synem.
Śpimy w oddzielnym pokoju. Ośmiolatek urzęduje do rana, pali ognisko, piecze szaszłyki, co chwila budzi nas, lub kogoś z rodziny. Zapala światło, szuka czegoś pod naszymi łóżkami. Myślę, że wszystkie dzieci, które dotychczas podejrzewałam o hiperaktywność, były zdrowe. -Widziałem jak wypił wczoraj butelkę piwa- mówi Jose. Wszyscy czworo śpią kiedy wychodzimy. Jest niedziela. Niebo bezchmurne i czyste. Nie wiemy jak podziękować więc zostawiamy mały prezent na stole.