warsztaty fotograficzne

Zastanawiałam się czy o tym pisać, ale pomyślałam, że może się Wam kiedyś przyda. Przypadkiem zapisałam się w ten weekend na warsztaty fotograficzne BZ WBK Press Foto organizowane cyklicznie we wielu miastach w związku z wystawą nagrodzonych w tym konkursie fotografii.  W Szczecinie odbyło się to w Muzeum Techniki i Komunikacji. Popatrzcie gdzie i kiedy jest u Was  Spotkanie jest bezpłatne, każdy może się zgłosić. Dwudniowe zajęcia prowadzi Waldemar Kompała jeden z jurorów konkursu, sympatyczny i entuzjastycznie nastawiony do fotografii człowiek. Warsztatom towarzyszyło dużo pozytywnych emocji. Naprawdę dobrze spędziłam czas i pomimo tego, że moje fotografowanie ma bardzo mało wspólnego z fotografią prasową trochę się nauczyłam. Wysyłając zgłoszenie nie wiedziałam, że zdjęcia wykonane w czasie warsztatów i omawiane później publicznie przez prelegenta biorą udział w konkursie. Przypadkiem nagrodzono moją fotografię i w ten sposób po raz drugi w życiu (pierwszy był ogromny ręcznik wygrany kiedyś w Maratonie Fotograficznym w Szczecinie) dostałam za zdjęcie coś bardziej materialnego niż dyplom- aparat do fotografii natychmiastowej Fuji Instax Wide 300. Jeszcze nie mam pojęcia co z nim zrobić, ale pomyślę…

wersnisażJak widzicie nagrodzono mnie za posiadanie statywu w toalecie (ten, który noszę latem w góry wchodzi mi do torebki)

Tak naprawdę myślę, że zdjęcia na, których są ludzie zawdzięczają równie dużo modelom co fotografującym, i że to całe wypatrywanie, oswajanie, wchodzenie w czyjąś skórę, jest tym czego powinnam się teraz nauczyć. Szkoda, że mam tak mało możliwości, bo prawie zawsze jestem sama :)

Share

Pireneje czerwiec 2015 cz1- Porta

To co zaoszczędziłam na jednoeurowym autobusie wydałam na gite. Bez żalu. Lało jak z cebra i mój bezpodłogowy, jednowarstwowy namiocik jakoś mnie bardzo nie kusił. Góry pożarła ściana deszczu, a w gite nieprzygotowanej widać na taką nawałnicę przeciekał dach. Byłam sama. Kałuża na podłodze jadalni rosła, ale w moim wyjątkowo przytulnym pokoju było sucho, ciepło i cicho. Gite w Porta jest droga, nocleg ze śniadaniem kosztuje aż 20 Euro, ale przypomina to raczej hotelik czy pensjonat niż schronisko. Właścicielka nie zrozumiała o co mi chodzi z glutenem, ale zostawiła mi na śniadanie ryż. Typowe śródziemnomorskie jedzenie (bułka masło i dżem) są dla mnie niejadalne. Ryż był w sam raz.

Poranek był piękny. Nad zlanymi nocą łąkami snuły się pasemka mgły, okienne pelargonie oświetlone nagle pełnym słońcem parowały jak oszalałe. Błyszczała bardzo mokra trawa. Wyszłam znakowaną ścieżką prowadzącą na Portella Blanca de Andorra. GR7, który zdarzało mi się już spotykać w innych miejscach poprowadzi śladami Katarów, którzy w średniowieczu uciekli tędy przed hiszpańską inkwizycją do bardziej tolerancyjnej Langwedocji. Wydawałoby się, że wybierze najłatwiejsze przełęcze, ale wcale tak nie jest. Szlak kluczy po zakamarkach Pirenejów, być może Katarowie musieli się bardzo ukrywać.

GR 7 nie jest popularny, pomimo tego, że był weekend spotkałam tylko kilka osób. Wszystkie schodziły. Dość szybko podeszłam pod próg doliny. Wyżej zrobiło się chłodno, dość wietrznie. Dalszą część szlaku już znałam. Widziałam ją kiedyś z blisko przebiegającej ścieżki  z Pas de la Casa przez Pic Envalira. Pomyślałam, że jeśli uda mi się wypatrzeć nieznakowane przejście na hiszpańską stronę pójdę na noc do schronu Joachim Floch de Girona, który pamiętałam sprzed wielu lat. Znalazłam bez problemow. Początkowo nie było kopczyków, ale już po kilkudziesięciu metrach pojawiło się ich całe mnóstwo. To częste w Pirenejach. Tak jakby ludzie znakujący „nieoficjalne” ścieżki, zostawiali je dla tych, którzy wiedzą gdzie iść, nie narażając przypadkowych spacerowiczów idących GR-em na nieumyślne zboczenie z bezpiecznej drogi. Przejście było nietrudne, ale tuż za przełęczą złapała mnie burza. Zbiegłam szybciutko do schronu i chociaż było jeszcze wcześnie zostałam na noc. Chmura kotłowała się po okolicy do nocy, łaskawie ofiarując mi króciutkie przerwy- chwile bez deszczu. Wykorzystałam je na sfotografowanie kwiatów. Było ich sporo, ale tylko w kilku gatunkach, więc w końcu pogapiłam się jeszcze troszkę na mglę i postanowiłam iść spać. To nic, że wcale nie było ciemno. Zasnęłam szybko i prawie natychmiast się obudziłam. Tuż przed moją twarzą stał duży beżowy szczur! Wrzasnęłam, chociaż nie było po co. Zwierzak znikł, a ja wywlokłam jeden materac ze schroniskowego barłogu, który przed laty miał być pewnie przytulną pryczą, a zapomniany i zapchany nieużywanymi kocami stal się świetnym mieszkankiem dla zwierząt. Rzuciłam posłanie na stół, powiesiłam pod sufitem plecak (dyndał tuż nad moja głową) i tak zabezpieczona przed głodnym gryzoniem wyspałam się w miarę spokojnie. Z małą przerwą na nocne fotografowanie. Księżyc w pełni świecił tak jasno, że nie mogłam sobie odmówić wyjścia. Czyściutkie niebo, ani śladu wieczornych chmur!

Share
Translate »